Prolog

1.1K 52 48
                                    

Piosenka w kafejce, w której miałem w zwyczaju przesiadywać wolnymi popołudniami, przełączyła się z jakiejś, zapomnianej przez tłumy, rockowej ballady zeszłego wieku, na "Madame George" Vana Morrisona. Gdy zabrzmiały jej pierwsze wersy, z początku wydawało mi się, że przypomina mi dzieciństwo, ale potem przyszło mi na myśl, że jest ono tylko nic nie znaczącą kartą w tej opowieści, albowiem wszystko, co wydarzyło się przed nim, nie ma żadnego znaczenia. 

Kelnerka, ubrana w kremowy fartuszek z logo kafejki, podeszła do mnie, aby podać mi kawę, którą zamówiłem. Właściwie, nigdy nie musiałem mówić, co takiego chcę, ponieważ przychodziłem w to miejsce od miesięcy, zawsze zamawiając to samo kremowe latte z podwójną ilością cukru i bitą śmietaną. Dawna wersja mnie wyśmiałaby mnie za picie czegoś takiego, gdyby tylko miała jakikolwiek w tej sprawie głos. Niestety zarówno głos, jak i cały charakter dawnego mnie nie istniał, a skończył się z chwilą, gdy pierwszy raz spojrzałem na drugiego człowieka w ten konkretny, nieopisywalny sposób. 

Nie pamiętam, od kiedy właściwie tak bardzo lubiłem obserwować ludzi. Już od kilku lat robiłem to, jak odrobinę zbyt melancholijny starzec, który stracił wszystko, a jedyne, czym potrafi się cieszyć to wiatr rozwiewający jego włosy i ocean, którego fale jako jedyne kryją tyle tajemnic, co jego serce. I chociaż miałem dopiero dwadzieścia cztery lata, zawsze siadałem w tym samym miejscu, zawsze w tej samej kafejce, na którą natrafiłem przypadkiem zaintrygowany jej poetycką nazwą i tym, jak blisko oceanu jest. Chociaż szyld z napisem "Charlotte Café", biorąc pod uwagę fakt, że znajduje się w Charlottetown, wcale nie powinien wydawać mi się tak bardzo intrygujący, jednak śmiem uważać, że to właśnie w rzeczach najprostszych kryje się piękno najciekawsze, najbardziej warte uwagi człowieka. 

Wyspa Księcia Edwarda zawsze miała specjalne miejsce w moim sercu, nawet nie dlatego, że była tak piękna. Znaczy, oczywiście - to też. Nie mogę opisać wam, jakie dokładnie znaczenie wywarło na mnie to miejsce, ale myślę, że dowiecie się tego niebawem. Gdybym kiedykolwiek zabłądził na środku oceanu, ale miałbym skrzydła i umiałbym latać, myślę, że wróciłbym właśnie tutaj, chociaż nie do końca był to mój dom. Urodziłem się co prawda w Anglii, ale od najmłodszych lat mieszkałem w małym miasteczku Fredericton w Canadzie. Wcale nie aż tak daleko Wyspy, ale mimo to od trzech lat nie wróciłem tam ani razu. Przez ponad dwa lata mieszkałem w Nowym Jorku, gdzie wieczne mokre od deszczu uliczki i melancholijni ludzie sprawiali, że pasowałem tam, w tym okresie mojego życia, idealnie. Jednak coś zawsze ciągnęło mnie, żebym wrócił do Charlottetown. Mogłoby się wydawać, że dla mężczyzny w moim wieku, szybki styl życia i zatłoczone miasto, jakim był Nowy Jork, są idealne. Co prawda, odnalazłem tam siebie, ale w pewnym sensie potrzebowałem wrócić tam, gdzie obiecałem sobie nie wracać już nigdy więcej. Zawsze powtarzałem sobie, że gdy wszystko idzie źle, trzeba po prostu na chwilę zwolnić. Zwolnić, popatrzeć w rozgwieżdżone niebo, albo we wzburzony ocean. Ewentualnie poobserwować ludzi. 

Człowiek, który podobnie jak ja, przychodził w to miejsce codziennie, wydawał się mieć na oko siedemdziesiąt lat. Zawsze siadał w rogu, naprzeciwko mnie, odpalał cygaro i delektując się czarną, mocną kawą, obserwował przez ogromną szybę, jak fale uderzają chaotycznie o kamienny brzeg. Od kiedy pamiętam wydawało mi się, że jest Anglikiem, tak samo, jak ja, który szuka w tym miejscu pocieszenia po dawnych ranach, jakie zadało mu życie. Czułem, że ma w sobie historię, którą z chęcią bym usłyszał, ale jakoś nigdy się nie przysiadałem. Nie z nieśmiałości, czy braku potrzeby. Myślę, że po prostu nie ufałem ludziom pijącym czarną kawę. 

Bywała tam też często matka z dziećmi, która zabierała je tutaj na lody. Była zawsze sama, dlatego z czasem zacząłem zastanawiać się, co stało się z ich ojcem. Być może po prostu siedział w domu, ale jakoś nie chciało mi się w to wierzyć. Moja wyobraźnia tworzyła obrazy, że zginął na wojnie, ale potem przypominałem sobie, że przecież wojna była ponad pół wieku temu. Zacząłem skupiać się na tym, które dziecko jakie lody najbardziej lubi, aż w końcu wydawało mi się, że wiem o nich wszystko, choć tak naprawdę znałem tylko ich ulubiony smak. Nie potrafiłem wbić sobie do głowy, że ludzie wcale nie są tacy prości. Aż do chwili, gdy zdawałem sobie sprawę, co muszą widzieć we mnie. 

For Your Eyes Only | Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz