Rozdział XIII

297 30 10
                                    

Właściwie powinienem powiedzieć, że cała historia zaczyna się dopiero w tym momencie. Nie dlatego, że razem z Harrym uciekliśmy z miasta w poszukiwaniu tego, czego jeszcze nie do końca potrafiliśmy nazwać, a co ciągnęło nas do siebie jak magnes. Nie dlatego, że było to równie szalone, co ekscytujące - ucieczka w imię idei, że życie to coś więcej niż tylko przetrwanie.

Był to przede wszystkim początek niezwykłej relacji, początek uczuć, o których nie wiedzieliśmy, że skrywaliśmy w sobie od dłuższego czasu. Początek czegoś niezwykłego, czegoś, co da się przeżyć tylko raz. Początek historii miłosnej.

Był to także początek końca, jednak ani H ani ja nie myśleliśmy o żadnych końcach, gdy jechaliśmy w stronę wschodzącego słońca, zostawiając za sobą wszystko, co do tej pory znaliśmy. Jechaliśmy w nieznane, w poszukiwanie wielkiego być może, w stronę słonecznych promieni, oświetlających drobne krople rosy na masce Charrie. Z otwartym dachem, tak, że poranny wiatr delikatnie muskał nasze twarze.

Harry prawie niemal od razu zasnął, a ja przykryłem go tylko kocem, rozczulając się nad tym, jak pięknie wyglądał, i jechałem dalej. Jadąc, rozmyślałem o tym, co ja do cholery w ogóle robię. Ale pomimo cichego głosu rozsądku, który kazał mi zawrócić, miałem też inny, o wiele głośniejszy - głos Harry'ego. Tego Harry'ego, który pewnego dnia, leżąc pod wierzbą, powiedział mi, że znaczenie ma tylko to, jak wykorzysta się czas, który nam pozostał. Że niektórzy mogą żyć sto lat, naprawdę nigdy nie żyjąc, a inni umrzeć wcześnie, czerpiąc radość z każdej chwili.

I w tamtym momencie czułem, że nie pozostało nam nic, jak tylko wybrać drugą opcję. Żyć bezwarunkowo, nie myśląc o tym, co będzie - przynajmniej na razie. Wrócić, gdy Harry zobaczy swój upragniony ocean, a ja - że miłość być może nie tylko istnieje, ale nawet przytrafiła się takiemu dupkowi, jak ja.

Z takim podejściem po prostu jechałem dalej. Harry niewinnie spał na siedzeniu pasażera, owinięty w koce, w radiu grała spokojna muzyka, a słońce powoli wstawało zza horyzontu. Nie budziłem go przez następne dwie godziny. Dopiero, gdy zobaczyłem przed sobą tabliczkę "Moncton" i zdałem sobie sprawę, że dojechaliśmy do jednego z większych miast na naszej trasie, stwierdziłem, że rozejrzę się za postojem.

Zaparkowałem samochód na najbliższej stacji paliw i zwróciłem się w stronę Harry'ego, potrząsając nim delikatnie.

- Harry.

- Mm – zamruczał, nie otwierając oczu, więc zdjąłem z niego koc, na co niemal natychmiast się zerwał – Louis?

- Wstawaj, zjemy jakieś śniadanie – zaproponowałem ciepło, a chłopak w tym czasie przetarł uroczo oczy. Gdy na mnie spojrzał, wydawało mi się, że jego oczy były jeszcze większe i - choć było to prawie niemożliwe - jeszcze piękniejsze niż zwykle.

- Ile spałem? – spytał, a ja wręcz zadrżałem, słysząc jego zaspaną, poranną chrypkę w głosie.

- Jakieś dwie godziny – odpowiedziałem – Dojechaliśmy do jakiegoś miasta, chyba Moncton – rozejrzałem się po okolicy – Masz ochotę na hot-doga i kawę? – uśmiechnąłem się.

Harry natychmiast wstał, podekscytowany.

- Umieram z głodu – oznajmił, zakładając na siebie bluzę, bo pomimo lata, o tej porze było jeszcze dosyć chłodno – Poza tym dobrze się składa, bo muszę wziąć leki.

Tak więc zamknęliśmy samochód, którego postanowiłem zatankować później i poszliśmy na stację. W środku było jak na każdej stacji benzynowej - wiele półek z batonikami i napojami, a przy ladzie, za którą stał grubszy, czarnoskóry facet w koszulce ze Star Wars, było menu z fast-foodami i różnymi rodzajami kaw na wynos.

For Your Eyes Only | Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz