Rozdział14

66 4 11
                                    

Podczas drogi do Michael'a, żadne z nas nie odzywało się do siebie. Pomiędzy nami wyczuwałam lekkie napięcie, ale nie złości, tylko zawstydzenia. On również nie zaczynał żadnej rozmowy, nawet nie patrzył zbytnio na mnie. W takim stanie byliśmy pod drzwiami gabinetu dyrektora.

Zanim zapukałam, do moich uszu dotarły odgłosy głośniej dyskusji. Kojarzyłam te głosy. Pierwszy raz od jakiegoś momentu maje i Jack'a oczy się spotkały w geście zrozumienia sytuacji. Pokiwał głową na znak zgody. Podeszliśmy bliżej drzwi i nadsłuchiwaliśmy. Może to nie było odpowiednie, mogłam bym rzecz, że nie szanujemy prywatności innych.

-Chcesz mi powiedzieć, w tym miejscu, w tym momencie, że nasza córka nic nie wie o naszym zniknięciu? Oraz gdzie się znajdowaliśmy?- zapytał męski głos. W mojej głowie zapaliła się jakaś lampka. Jednocześnie jakaś bariera blokowała ostateczną odpowiedź.

- Z bólem serca, odpowiem ci, że nie.- odpowiedział z lekkim sarkazmem Michael.- Znalazła wasz list i tyle, na tym się kończy.

List? Czyli tu chodzi o, o...mnie? Może za drzwiami stoją moi rodzice?

-Nawet nie wiecie jak ona to przeżyła. Naprawdę, trzeba było posunąć się do takiego zatajenia sytuacji? Ona nie jest głupia! To naprawdę świetna dziewczyna, która zaczyna opanowywać moce! Potrzebuje waszego wsparcia, sami powinniście czuć jak to jest!- powiedział wkurzony Michael z pretensją w głosie. Przeniosłam zamyślony wzrok na chłopaka z boku. Widać było, że sam kalkuluje tą sytuację.

-Jesteśmy tragicznymi rodzicami...- westchnął tym razem kobiecy głos.- Michael, powiedz nam. Jak jej idzie?- usłyszałam w jej głosie rezygnację i smutek.

-Radzi sobie bardzo dobrze. Mimo iż jest w tej sytuacji od niedawna. Jej moce się rozwijają, są coraz lepsze oraz dochodzą nowe. Trafiła na równie świetnego mentora, w którego bardzo wierzę. Czuję że są doskonale dobrani.- zaśmiał się, a ja zaraziłam się tym. Uśmiechnęłam się sama do siebie, nawet nie wiem czemu.

-A kto jest tym równie świetnym, jak nasza córka mentorem? Znamy większość rodzin magów, ale warto wiedzieć.- stwierdził znowu ten męski głos.

-To Jack.- odpowiedział  Michael, krótko i na temat.

Znowu spojrzałam na chłopaka z boku. Na jego twarzy zrobił się rumieniec. Zaśmiałam się, a kiedy to usłyszał, obdarzył mnie złym spojrzeniem. Słuchaliśmy dalej. Zawsze to mógł być inny chłopak, a nawet ani razu nie poleciało moje imię.

-Jack?- powtórzyła kobieta.- Jeju, cieszę się że nasza Lila może mieć tak miłego i zaradnego mentora!- właśnie w tym momencie zamarłam.

Odeszłam od drzwi i nie mogłam uwierzyć. To oni. Ze zdezorientowania, moje uczucia zmieniły się we wściekłość. Jak oni mogli se tak zniknąć i nagle wrócić?! Jeszcze śmią twierdzić, że coś wiedziałam, oprócz informacji zawartych w liście. Poczułam dłoń na ramieniu. Z moich oczu wyłoniły się łzy, a ja, nie czując już blokady, otworzyłam drzwi i weszłam do pomieszczenia.

Trzy pary oczów skierowały się w moją stronę. Natomiast wlepiłam spojrzenie we dwie znane mi sylwetki. Patrzyłam w tej chwili, na swoich rodziców. W kącikach oczu mojej mamy zbierały się łzy, natomiast mój ojciec nie zmienił miny. Starał się być poważnym. Prychnęłam tylko a oni podnieśli się powoli z krzeseł.

Moja mama podbiegła i przytuliła mnie. Nie ruszyłam się nawet o milimetr, nie odtrąciłam jej. Stałam w bezruchu. Mój wzrok dalej był utkwiony na moim tacie, który teraz stał przy Mike'u.

-Tęskniliśmy.- wychlipała moja mama i odsunęła na odległość ramion. Złapała moje policzki i przyjrzała mi się. Cofnęłam się do tyłu, bliżej Jack'a, tym samym spychając jej dłonie. Natomiast chłopak dał swoje ręce na moje ramiona, w geście wsparcia.

-Tak, jasne.- stwierdziłam cicho, pomiędzy pociąganiem nosa. Zacisnęłam pięści.- Może po tym słodkim wstępie, przejdziemy do konkretów.- powiedziałam wprost i podniosłam głowę.

-Do konkretów?- powtórzył mój tata.- Dziecko, my...

-Szukałam was, szukałam wszędzie. Całe noce przepłakałam z myślą, czy jesteście bezpieczni lub... czy żyjecie.- oglądałam ich twarze. Widziałam zakłopotanie i nie pokój.- Jedyny ślad, jaki po sobie zostawiliście to głupi list! Kawałek kartki z nic nie wartym tropem!

-Lila, kochanie...

-Co Lila? Co kochanie?! Myślicie, że będę teraz skakać? Rzucać się?- poczułam potok łez, których nie chciałam hamować.- Gdyby nie Michael zostałam bym sama! Sama jak palec! On mnie wprowadził do tego świata, dzięki niemu poznałam super osoby! A wy? Okłamywaliście mnie, okłamywaliście jak najgorsi wrogowie.- Trzęsłam się. Każda emocja buzowała we mnie.

-To miało być dla twojego dobra.- mruknął bez emocji tata.- Staraliśmy się zapewnić ci normalne życie. Wraz z wiekiem to było coraz trudniejsze.- westchnął a ja stałam wtulona do Jack'a.- Wiedzieliśmy o twoich zdolnościach, że pojawią się kiedyś. Naprawdę, w pewnym momencie przygotowywaliśmy się do objaśnienia ci prawdy.- tutaj jakby się zawahał nad dalszą częścią tego, co mówi.- Jesteśmy magami.

Nikt się dalej nie odzywał. Tylko Michael chciał coś wtrącić, ale zazwyczaj szybko zamykał buzię. Trochę wyglądał jak ryba... nie miałam siły i ochoty dalej dyskutować. Chciałam ich przytulić, powiedzieć że tęskniłam. Powstrzymałam się. Musiałam przemyśleć i poukładać to wszystko. Chłopak obejmujący mnie wyczuł, że muszę stąd wyjść. Zaczął prowadzić mnie w stronę wyjścia. Cicho podziękowałam mu.

-Przyjdziemy innym razem, dobrze?- powiedział Jack odwracając się do dorosłych. Bardziej do Michaela.- Wiecie... emocje, dorastanie...- zaśmiał się nerwowo.- Do widzenia.

Poszłam przodem a Jack zamknął drzwi. Dogonił mnie i znowu otoczył ramieniem. chciałam się uśmiechnąć, naprawdę. Pokazać, podziękować za jego obecność. Zamiast tego, zrobiłam nic. Dzisiejszy dzień to tragedia. Niby umiałam zrozumieć rodziców. Z drugiej strony, nie umiałam tego pojąć. Nawet nie dowiedziałam się, gdzie znikli.

Widząc wejście do mojego pokoju, sięgnęłam po kartę. Miałam ją w torebce. Westchnęłam ciężko, kiedy patrzyłam jak ciężko mi przystawić kartę do chipu. Szatyn po chwili patrzenia się, pomógł mi i takim cudem znaleźliśmy się w środku. Powiesiłam swoją torebkę i rzuciłam się na łóżko. Nie chciałam się podnosić. 

-Lila?- mruknął szatyn i usiadł koło mnie.- Jak się trzymasz?

-Chciałabym powiedzieć że dobrze.- odpowiedziałam w poduszkę.- Jednak jest tragicznie. Czemu jak wszystko idzie dobrze to nagle jest jedno wielkie BUM i znowu powrót do dziury zwanej smutkiem.- wychlipałam.- Jedna strona nawołuje mnie do szczęścia, radości że ich widzę. Dowiedziałam się prawdy. To wszystko jest przykryte smutkiem i zdenerwowaniem. Nie umiem im na razie wybaczyć.

Nie usłyszałam nic w odpowiedzi, natomiast poczułam ciepło drugiego ciała. Leżeliśmy wtuleni w siebie i nikt nie zamierzał przerywać. Moje powieki powoli się zamykały. Nie dziwię się po tych wszystkich emocjach. Chciałam iść spać. Stać się uciekinierem bądź więźniem swoich snów. Jack chyba zauważył, że przysypiam. Zamiast wstać i zostawić mnie samą, dał mi całusa w czoło.

-Dobranoc.- wyszeptał i zamknął w jeszcze szczelniejszym uścisku.

Dobranoc...


Magiczna KrainaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz