Expectations

190 16 16
                                        

  Obudziłem się przykryty kocem w czyimś mieszkaniu. Powoli podniosłem, się na łokciach badając teren wokół siebie. Zdecydowanie nigdy tu nie byłem. Czarne ściany połączone z białymi meblami. Dużo obrazów, jak i wielkie okno na całą ścianę. Po chwili przyglądania się pomieszczeniu wstałem, z kanapy podchodząc w stronę najbliższych drzwi. Jak się okazało, drzwi prowadziły prosto do kuchni, w której spotkałem cię, jak i resztę stada. Wpatrywałem się w was jak w obrazek. Byliście tacy poważni, a jednocześnie roztargnieni. Po chwili twój wzrok powędrował w moją stronę a z twoich rąk wypadły trzymane wcześniej talerze. Zachowałeś, się jak byś zobaczył ducha, które nigdy nie chciałeś widzieć. Przymknąłem, powieki starając się potrzymać łzy. Nie czułem się sobą. Nigdy nie rozpłakałbym się z tak błahego powodu. Po krótkiej chwili poczułem, jak czyjeś ciało pchnęło mnie na ścianę. Otworzyłem, szybko oczy widząc twoją wściekłą twarz tuż przed sobą. Twoje oczy błyszczały, na żółto a z twoich ust wystawał kły. Bałem się ciebie.

-Zostaw go- Krzyknęła Lydia podbiegając do nas.

-Mogło ci się coś stać- Krzyknąłeś odpychając od siebie Lydie.- Byłeś nieprzytomny przez cały dzień. Cały pieprzone dzień błagałem boga, abyś żył.- Nie przestawałeś krzyczeć. Przyłożyłeś rękę do mojego policzka, a już po chwili poczułem ogromne pieczenie. Uderzyłeś mnie. Spojrzałeś jeszcze na mnie i wyszedłeś, a ja sunąłem, się po ścianie zalewając się łzami.

Przez moją głowę przelatywała masa myśli. Uderzyły we mnie słowa tajemniczej istoty "Ma w sobie demony", Jeżeli tak to ma teraz wyglądać to nie chcę brać w tym udziału. Zrywam to. Momentalnie wstałem, na równe nogi wybiegając z pomieszczenia. Oni się tylko patrzyli jak na świetne przedstawienie. Liam w końcu płacze. Niesamowite. Wbiegłem, do pierwszego pokoju zamykając go przed tym na klucz. Nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Ty mnie uderzyłeś. Wszyscy inni mogli, lecz nie ty, bo od ciebie bolało najbardziej. Usiadłem, na skraju łóżka próbując uspokoić bicie swojego serca.

-Liam-Krzyknąłeś pukając do drzwi- Liam wiem, że tam jesteś- Z każda mijająca sekunda twoje walenie było coraz mocniejsze.-Otwieraj te zasrane drzwi, bo je wyważę.- Nie wiedziałem jak mam się zachować. Bałem się wpuścić cię do środka, lecz jednocześnie niewpuszczanie cię tu pogarszało sprawę. Po chwili wstałem i od kluczowałem, drzwi wpuszczając cię do środka.

-Czego chcesz- Spytałem, oschło, cofając, się jak najdalej mogłem.

-Liam kochanie- Powiedziałeś, podchodząc w moją stronę.

-Nie podchodź- Krzyknąłem- Nie waż się nawet zbliżyć do mnie o krok- Dodałem, obierając się plecami o ścianę.

-Daj mi to wszystko wytłumaczyć- Szepnąłeś, stale zmniejszając naszą odległość.

-Ja nie chcę twoich wyjaśnień. Chcę, żebyś poszedł.- Z moich oczu swobodnie spływały łzy, lecz w głębi serca chciałem, żebyś został.

-Nie ruszę się stąd- Powiedziałeś, będąc kilka centymetrów ode mnie- Ja byłem wściekły. Bałem się o ciebie. Tak cholernie się bałem. Nie spałem, w nocy czuwając nad tobą. Myślałem, że zwariuję, kiedy leżałeś tak bezwładnie. Wiem, że to nie wytłumaczy mojego zachowania.- Powiedziałeś to praktycznie na jednym wdechu. Przez twoje słowa sprawiłeś, że sam poczułem się winny.

-Jeszcze raz- Szepnąłem, wpatrując się w twoją unoszącą się klatkę piersiową- Mnie dotkniesz, a zniknę z twojego życia na zawsze- Dokończyłem, przenosząc swój wzrok wprost w twoje oczy. One nie były już wściekłe. One był pełne obaw, że faktycznie odejdę, a dobrze wiem, że byś tego nie przetrwał.

-Obiecuję. Już nigdy nawet nieważne jakbym był, wściekły nie podniosę na ciebie ręki.- Jesteś, takim ciężkim chłopcem wiesz Theo. Sam się zastanawiam, jak z tym wszystkim wytrzymuję.

-Nie wiem, jak to zrobisz, ale musisz odbudować to, co zniszczyłeś przed chwilą- Powiedziałem, omijając twoją osobę. Kiedy mijałem, łózko poczułem, jak twoje ręce owijają się wokół mojej tali i rzucają mnie na łóżko. Zbyt dobrze znałeś moje słabe strony.

Przez resztę dnia przeleżałem z tobą łóżku. Dosłownie nie chciałeś mnie wypuścić ze swoich objęć. Wiedziałeś, jak mną zagrać bym nie był na ciebie zły. Nienawidziłem tego. Przez ten cały czas po mojej głowie krążyła setka myśli związanych z owym potworem. Czy to właśnie on był zagrożeniem dla Beacon Hill. Starałem sensownie to sobie poukładać, lecz to wszystko nie trzymało się razem. Non stop miałem wrażenie, że on sobie to wszystko po układał. Że wiedział, kiedy mnie podejść.

-Kochanie- szepnąłem, podnosząc się na łokciach.- Pamiętasz, jak obiecałeś mi, że mogę pofarbować ci włosy na czarno- Spytałem, wpatrując się w twoją oświetloną twarz. Może to pozwoli odgonić mi zakapturzoną postać z mojej głowy.

-Pamiętam i nadal tego pragnę- Odpowiedziałeś, uśmiechając się do mnie.

- Fantastycznie. To wstawaj i wkładaj buty, bo idziemy ponownie na zakupy.

Nie odzywając się nawet słowem zszedłeś z łózka ciągnąc mnie za sobą. To, że jesteś, silniejszy nie dawało ci prawa mnie ciągać tam i z powrotem. Kiedy byliśmy, już ubrani udałem się za tobą do garażu, gdzie stało twoje auto.

-Kogo to właściwie dom- Spytałem, próbując za tobą nadążyć.

-Issaca- Odpowiedziałeś, krótko otwierając mi drzwi od strony pasażera.

Jak zwykle szarmancki. Jak się okazało, sklep był dwie przecznice dalej. Spokojnie mogliśmy iść na pieszo. A już po dwudziestu minutach wróciliśmy z potrzebnym produktem. O dziwo byłeś bardziej podekscytowany ode mnie. Usiadłeś, na krześle otaczając przy tym swoje ramiona ręcznikiem. Szybko wlałem potrzebne rzeczy do miski i nałożyłem odrobinę na twoje włosy. Co chwila sprawdzałeś w lusterku czy nie pominąłem, żadnego pasma co przyprawiało mnie o frustracje. Po chwili twoje włosy były całe w czarnej cieczy. Cieszyłeś się jak dziecko czekające na lizaka. Cudowny widok. Na efekt czekaliśmy trzydzieści minut. Po wskazaniu przez zegarek dwudziestej trzydzieści wybiegłeś do łazienki. Nie musiałem na ciebie patrzeć, a już wiedziałem, że będziesz wyglądać nieziemsko dobrze. Po chwili wszedłeś, przeczesując swoje włosy ręka i patrząc na mnie pytająco.

-Piękne- Wyszeptałem, nie odwracając wzroku od nich.- Pasują do twojej osobowości.- Zaśmiałem się, łapiąc cię za dłoń.

-Nie jesteś zabawny.- Powiedziałeś, przytulając mnie do swojego nagiego torsu- Nie wiem, gdzie bym teraz był jak by nie ty.

-Pewnie sześć stup pod ziemią- Rzekłem, ściskając cię mocniej...  

__________________________________
Dajcie znać czy się podobało! 

Winter//thiamOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz