Vertigo

233 21 22
                                    

  Obudziłem się skacowany tuż u twojego boku. Film mi się urwał już po zmyciu tego gówna z głowy. Ręką przemierzałem powierzchnie stolika obok łózka w celu znalezienia swojego telefonu. Kiedy go już znalazłem, spojrzałem na wyświetlacz, na którym widniały nieodebrane połączenia do Scotta, Lydi i Allison. Fantastycznie. Przeze mnie teraz będą się czepiali również jego, że nie przychodzi na te głupie spotkania. Odwróciłem się na bok i zawiesiłem wzrok na twarzy chłopaka. Wyglądałeś tak spokojnie i niegroźnie jak spałeś. Przeczesałem palcami włosy opadające na twoją bladą twarz.

-Przestań się gapić- Szepnąłeś, otwierając swoje zaspane oczy.- Którą mamy godzinę- Dodałeś, całując mnie w czoło.

-Dwunastą- Odpowiedziałem, przytulając się do ciebie- Stado dzwoniło- Dodałem, bawiąc się twoimi włosami.

-Pewnie znowu mamy do głupie spotkanie- Zaśmiałeś się ,dociskając mnie do swojego ciała- Chyba powinniśmy wstawać i udać, że jesteśmy tym chociaż trochę zainteresowani.- Dokończyłeś, nie puszczając mnie z uścisku.

-Psujesz tak miłą chwilę- Rzekłem, odsuwając się od ciebie- Dzisiaj drugi dzień szaleństwa- Dodałem, siadając, a następnie delikatnie się przeciągając.

-To, co dziś robimy- Spytałeś, opierając głowę o rękę- Może dzisiaj mi zmienimy kolor włosów- Twój pomysł o dziwo nie był taki zły. Odkąd cię poznałem, chciałem zobaczyć cię w czerni.

-Wpierw to musimy się ,dowiedzieć co chciała wesoła gromadka, a potem zajmiemy się tobą- Zaśmiałem się , udając się w kierunku łazienki.

Usiadłem, na brzegu wanny nalewając do niej wody. Ciepła kąpiel pozwoli rozluźnić się mojemu ciału. Dodałem jeszcze do wody lawendowy olejek, który wręcz uwielbiałeś. Pamiętam to, jak by to było dzisiaj. Kiedy tylko zobaczyłem, cię na naszym pierwszym spotkaniu pachniałeś mieszanką lawendy i lasu. Ten zapach był na tyle przyciągający, że przyciąga mnie do ciebie aż do teraz. Łączy nas tak niewiele a czuję, jak byś był dla mnie stworzony i nawet po naszym zerwaniu nawiedzałeś mnie w snach. W sumie sam o to błagałem. Po pół godziny wyszedłem z łazienki opatulony puchatym ręcznikiem. Skoczyłem, do twojego pokoju wciągając na siebie twoje dresowe spodnie od adidasa i bluzę thrashera. Zawsze miałeś, gust to trzeba ci przyznać. Chwyciłem jeszcze szybko telefon z szafki i twoją czapkę, a następnie udałem się w stronę kuchni.

-Coś tu pięknie pachnie- Powiedziałem, widząc cię opartego o blat kuchenny z talerzem w ręku.- Mam nadzieje, że dla mnie też przygotowałeś- Dodałem, wskakując na blat obok ciebie.

-Jakże mógłbym nie przygotować również dla ciebie.- Odpowiedziałeś, wręczając mi talerz z jajecznicą.- Ładnie w nich wyglądasz- Dodałeś, wskazując palcem na moje ciuchy.

-Ładnemu we wszystkim ładnie- Rzekłem, łapiąc za widelec- Mam nadzieje, że smakuje tak samo dobrze, jak wygląda- Zażartowałem, wkładając sobie śniadanie do buzi.

-Jak zwykle skromny- Szepnąłeś, odkładając talerz do zlewu.- Jedz szybko, bo za chwilę mamy być u Allison.- Dodałeś, wychodząc z kuchni.

Zjadłem pośpiesznie śniadanie i szybkim krokiem udałem w stronę twojego samochodu. Twoje auta nie były takie jak Stiles. Nie rozwalały się przy każdym odpaleniu. Wkroczyłem, do garażu widząc ciebie siedzącego już w środku. Otworzyłem, tylko drzwi od strony pasażera a w twarz uderzył mnie zapach nikotyny. Jak ja go nienawidzę. Spojrzałeś na moją zmarszczoną twarz od dymu i szybko go wyrzuciłeś szepcząc tylko ciche "przepraszam". Odpaliłeś po chwili samochód i wyjechaliśmy na zamarzniętą ulicę. Spojrzałem na twoją skupiona twarz i również spięte ciało i dopiero teraz doszło do mnie, że jesteś ubrany w ciuchy, które kupiłem ci na twoje dwudzieste pierwsze urodziny. Chodziłeś, w nich z taką dumą a na dodatek wyglądałeś w nich tak gorąco, że gdyby nie stado to nie wiem, co bym z tobą teraz robił. Cała przejażdżka minęła nam w ciszy, ale nie takiej krępującej. Gdy byliśmy, już na miejscu wyciągnąłeś, papierosa zapalając go przy tym i porządnie się nim zaciągnąłeś. Nie uważam, że papierosy do kogoś pasują, ale z tobą mogę zrobić wyjątek. Kurwa wyglądasz z nim jeszcze goręcej. Weszliśmy do oszklonego budynku kierując się wprost do mieszkania Allison. Nie lubiłem tych spotkań. Uważam je za stratę czasu. Nigdy na nich niczego nie ustalamy wspólnie tylko jak zwykle Derek czy ewentualnie Scott. Czasami mam wrażenie, że jesteśmy tylko pomocnym dodatkiem do ich osoby.

-W końcu jesteście- Krzyknęła Allison podchodząc w naszą stronę- Czasami mam ochotę cię udusić- Powiedziałaś, wskazując na mnie palcem.

-Też się cieszę, że cię widzę- Odpowiedziałem, omijając cię, udając się prosto do salonu.

-Co go ugryzło- Spytałaś Theo, który tylko wzruszył ramionami.- Nie ważne. Czas zaczynać- Dodałaś, udając się również w kierunku salonu.

-Skoro są, już nasi ulubieńcy to przejdźmy do rzeczy- Odezwał się Derek, skupiając na sobie uwagę wszystkich.- Jak iż nadeszła zima możemy spodziewać się nowego zagrożenia. Czy jesteśmy na to gotowi? Co niektórzy na pewno nie.- Spojrzałeś na mnie. No tak jestem waszym słabym ogniwem. Może jak bym potrafił coś, czego nikt z was nie potrafi, to bralibyście mnie na poważnie.- Musicie mieć oczy szeroko otwarte. Pamiętajcie.- Dodałeś, rozkładając naprzeciwko nas mapę.

Reszta zebrania przebiegła bez większych komplikacji. Jak zwykle nas przestrzegano, jak bardzo źle może być. Głupoty. Nigdy nie było tak, że nie potrafiliśmy stawić temu czoła. Lecz jak zwykle wystawiono, mnie na pośmiewisko mówiąc, jak bardzo nie jestem przygotowany na żadną walkę. Siedzę w tym dwa lata. Naprawdę w ten czas nauczyłem się sporo. Niby wiem, jak pozbyć się tej łatki, lecz czy to jest tego warte. Wezwanie piekielnego będzie kosztowało. Możliwe, że zbyt wysoką cenę. Nie zaprzątając, sobie tym dużej głowy wstałem z kanapy i w ciszy wyszedłem z domu Allison. Skierowałem, się od razu pod samo auto opierając się o nie w oczekiwaniu na ciebie. Lubiłeś ich, a oni ciebie. Kolejna rzecz, która nas różniła. Czekałem na ciebie piętnaście minut, lecz ty nie przychodziłeś, więc postanowiłem udać się w stronę domu na pieszo. W sumie świeże powietrze dobrze mi zrobi. Przemierzałem leśną drogę, a po mojej głowie wciąż przechodziła myśl, czy nie zaryzykować. Miałem być w te ferie szalony, lecz czy nie posuwam się za daleko. Po chwili stanąłem, na środku ścieżki przyglądając się pienią drzew. Momentalnie przed moimi oczami ukazała się postać ubrana na czarno z kapturem na głowie.

-Słyszałem twoje myśli- Syknął, stając naprzeciwko mnie- Mogę, dać ci o wiele więcej niż chcesz- Dodał, pokazując swoje ostre jak brzytwa zęby.

-Co masz na myśli- Szepnąłem, cofając się o krok do tyłu.

-Dobrze wiesz- Zaśmiałeś się, ściągając z głowy kaptur.- Lecz nic nie jest darmo- Dokończyłeś, wpatrując się we mnie swoimi białymi ślepiami.

-Czego chcesz w zamian- Prychnąłem, przyglądając się twojej bladej twarzy.

-Spokojnie to nie będzie cię dużo kosztować- Powiedziałeś, łapiąc mnie za rękę- Chcę dusz. Nie obchodzą mnie, jakie ja po prostu ich chcę. Masz dla mnie zabijać- Krzyknąłeś, wzbudzając ptaki do lotu.

-My nie zabijamy- Szepnąłem, czując, jak łzy gromadzą mi się w oczach.

-Jacy wy- Spytałeś, zbliżając swoją twarz do mojej- Myślisz, że im na tobie zależy. Jesteś ich zabawką, która można gnębić. No, chyba że chodzi o niego- Powiedziałeś, tworząc przede mną postać Theo- On cię kocha. To czuć. Trzymaj się go.- Dokończyłeś, cofając się o dwa kroki.

-Czemu mam się go trzymać- Krzyknąłem, pozwalając łzą strachu płynąć swobodnie.

-Jest potężny. Potężniejszy niż myślicie. Ma w sobie demona, którego ty również możesz mieć. Będzie was wtedy łączyła niespotykana więź. Będziecie mogli obrócić w proch całe miasto.- Rzekłeś, nie ruszając się z miejsca.- To jak zgadzasz się- Spytałeś, unosząc delikatnie dłonie.

-Tak- Odpowiedziałem, szeptem zamykając przy tym oczy.

-Niech zabawa się zacznie- Krzyknąłeś, wypowiadając słowa całkowicie dla mnie nie znane, a już po chwili moje ciało wypełnia energia, której nigdy dotąd nie czułem. Czułem, że nic nie jest w stanie mnie zatrzymać. Nic.- Tylko pamiętaj, potrzebuje w zamian duszy.- Na twoje słowa skinąłem tylko głowa- A i bym zapomniał nikomu ani słowa- Dokończyłeś, nie przerywając promienia łączącego twoje ciało z moim. Od nadmiaru mocy zrobiło mi się czarno przed oczami, a już po chwili moje ciało swobodnie upadło na drogę...  


----------------------------------------------------
Mamy już drugi rozdział. Mam nadzieje, że przyjemnie wam się czytało! 

Winter//thiamOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz