Rozdział V

221 21 9
                                    


Przez długi czas marszu byłem wpatrzony w horyzont. Dzielił się na trzy warstwy. Ziemia, chmury, oraz oddzielająca je od siebie las. A dopiero niedawno opuściliśmy, jak mi się wydawało, bór. Jednak po wyjściu okazało się że była to jedynie niewielka, w porównaniu do ogromu przestrzeni, wysepka lasku na przedsionku naprawdę ogromnej puszczy. Otoczona jeszcze z każdej strony oceanem dzikiego pola, gdzieniegdzie wzburzonego innym skupiskiem drzew i krzewów, pofalowanego pagórkiem, lub podzielonego wydeptaną dróżką. My jednak nie szliśmy jakąś tam ścieżynką, wytartą przez jedną, góra dwie przeprawy, czy zwierzynę. To był porządny, wyłożony kostką, wprawdzie już zakopaną przez kurz i nadgryzioną chwastami, ale jednak wciąż widać było że to uczęszczany i cywilizowany szlak. Poryty nawet koleinami wozów, co dawało pojęcie o możliwości że również szlak handlowy. Kończyła się, może prowadziła, a może po prostu przebiegała przez ścianę wspominanego boru lub puszczy.

Poza tym, jak widać nie nawiałem. I to bynajmniej nie z głupoty, to wybitny w swojej prostocie plan, polegający na łapaniu okazji, najlepiej zaraz po jakimś posiłku. Genialne...

Rozmyślania zwolniły mój krok. W sumie praktycznie stanąłem w miejscu, na co Milan zareagował szarpnięciem za linę, owiniętą jednym końcem wokół mojego nadgarstka.

-Ruszaj się. Może nie wygląda, ale za chwilę może być ciemno. A nie będziemy iść po zmroku, tym bardziej spać na trakcie.- spojrzałem na niebo, nie mogąc uwierzyć w jego słowa i skrzywiłem się. Słońce było jeszcze bardzo wysoko, świeciło wręcz centralnie nad nami.

-Przecież słońce wzeszło kilka godzin temu?- chłopak poleciał trochę do tyłu, kiedy podniosłem spętaną rękę by ochronić oczy przed nachalnymi promieniami. 

Cóż, taka forma więzów ma swoje plusy i minusy.

Mimo wypadku czarnowłosy tylko zaśmiał się delikatnie, ale chyba nie do końca szczerze.

-Ehh... wasz świat jest taki uporządkowany... To musi być przyjemne, wiedzieć kiedy słońce zajdzie lub wzejdzie... A może jest nudne?- zignorowałem jego pytanie, prawdopodobnie retoryczne. Zamiast tego lustrowałem go w zdezorientowaniu, co chwila jednak rzucając okiem na tarczę słoneczną, z coraz to większą podejrzliwością i wypatrując w niej wszelkiego rodzaju anomalii, ale i tak nie zauważyłem niczego niezwykłego, może za wyjątkiem tego że było ciemniejsze od tego które zwykłem widzieć na co dzień, bo gałki mi się nie zagotowały od gapienia się prosto na nie. Ponownie przeniosłem całą swoją uwagę na szatyna, mrużąc oczy w niezrozumieniu. Niebieskooki parsknął cicho i zaczął tłumaczenie.

-No, u nas to działa odrobinę inaczej. Nigdy nie wiadomo kiedy nadejdzie noc.- raczej marne wyjaśnienie. Wręcz szczątkowe, jak nie żadne, moim skromnym zdaniem.

-Dlaczego?- zapytałem przyspieszając kroku, by po chwili zrównać się z demonem. Westchnął, poprawiając torbę na ramieniu.

-Nie wiem.

-Jak to "nie wiem"? Przecież jesteś demonem w świecie demonów, co nie?- odwróciłem się, i idąc tyłem obserwowałem zmieniającą się mimikę chłopaka. Chyba troszkę się zirytował.

-A ty wiesz wszystko o swoim świecie?

-Eee... no nie, ale...

-W takim razie zamknij się.- uciął twardo, skupiając wzrok na drodze. 

No to chyba tyle z ogarnięcia tego gówna.

Przez długo czas trwała cisza, w której głośno dźwięczał wiatr, który na spółę z dziwnymi odgłosami demonicznej fauny lub flory, tworzyły jednostajny szum. Co jakiś czas na otwartej przestrzeni lub w krzakach kątem oka łowiłem ruch, błysk ślepi lub znikający między trawami kształt ogona, a może macki. Kij wie co tutaj lata po krzakach. Straszne.

Sztuka TonięciaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz