Rozdział II

243 29 43
                                    

Do moich przytłumionych zmysłów niespodziewanie przedarł się trzask. Taki jaki wydaje pękające pod wpływem wysokiej temperatury drewno. Charakterystyczny, pewnie towarzyszy mu snop dymu i wystrzelające wysoko iskry. I ciepło, gorące płomienie liżące osuwające się kawałki opału. Wszystko to przypomina mi wieczory w domu, kiedy rodzice całkowicie mnie olewając wychodzili do znajomych, a ja, w takie zimne noce, mimo młodego wieku i zakazom ojca, rozpalałem w kominku. Traktowałem wtedy płomienie jak zwierzątko domowe. Jako jedyne dawało mi ciepło, a ja mogłem się im wyżalić. Poza tym, ogniki wydają mi się do dzisiaj niezwykłe i wyjątkowe. Bo niby powstają tak samo, wszystkie się dogadują i łączą, a jednak są tak od siebie różne. Jakby były z innego świata.

Nagle, płuca podrażnił mi wcześniej wspominany dym. Zaniosłem się kaszlem, a oczy, mimo iż wciąż były zamknięte zaszły mi łzami. Otworzyłem je gwałtownie, by pozwolić łzom pociec. To jednak nie był zbyt dobry pomysł. Nagłe światło przyprawiło mnie o mdłości. Usilnie walczyłem z odruchem wymiotnym, dodatkowo potęgowanym przez kolejny atak kaszlu.

Całkowicie mnie to wybudziło. Umysł mi się rozjaśnił, właśnie dzięki tym nieprzyjemnym bodźcom. Plus nie zwymiotowałem, więc nie jest źle. Kiedy w końcu świat przede mną nabrał kontur, mogłem zorientować się w sytuacji. 

Znaczy, spróbować się zorientować. 

Noc. To pierwsze co rzuciło mi się w oczy. Świat był nienaturalnie szary, a jedyne co odcinało się na tle granatowej ciemności to właśnie buchające żarem ognisko.

 Moje ubrania były wilgotne, ale nie ociekały wodą, co dało mi jakie takie pojęcie o upływie czasu. Chciałem obrócić głowę, ale wtedy czaszkę rozsadziło mi tępe uderzenie bólu. Automatycznie podniosłem rękę by dotknąć pulsującego miejsca.

Znaczy, chciałem ją podnieść.

Szarpnąłem się. Raz. Drugi. 

Co jest do kurwy nędzy... 

Ręce miałem związane z tyłu. Ktoś mocno spętał moje nadgarstki za drzewem o które zostałem oparty. Przyznaję, spanikowałem troszeczkę. A nawet bardziej niż troszeczkę. Włożyłem wszystkie swoje siły w wicie się i szarpanie, ale lina nie poluźniła się ani troszkę. Za to nadgarstki pewnie obtarły mi się już do krwi.

- Nie szarp się tak, nic ci to nie da. - niski głos szybko zwrócił moją uwagę. Znieruchomiałem, a jedyne co zajmowało mój umysł to odnalezienie wzrokiem źródło dźwięku. 

Po drugiej stronie ognia dojrzałem niewyraźną sylwetkę siedzącego mężczyzny. Łuna jaką roztaczało ognisko podświetlała jego twarz w dziwny, upiorny sposób. Nie patrzył na mnie, jego wzrok był skupiony na rękach w których trzymał kawałek drewna i mały nożyk, którym nadawał mu kształt, ale było zbyt ciemno bym mógł zobaczyć jaki. Właściwie, było za ciemno by ktokolwiek mógł go zobaczyć, dlatego dziwnym było dla mnie, że nieznajomy jest w stanie tak zręcznie posługiwać się nożem. 

- Ty mnie związałeś? - znowu szarpnąłem się w więzach, jakby podkreślając o co mi chodzi. Jednak nawet ten gest nie sprawił że to zdanie brzmiało mądrzej. Dlaczego zawsze myśli się po fakcie. Szkoda że jestem związany, bo mojemu mózgowi należy się klaps za nie wykonywanie roboty. Gra cieni na twarzy chłopaka zmieniła się. Wiedziałem że się uśmiecha.

- Nie, sam się związałeś. A co? Masz jakieś wątpliwości? - powiedział praktycznie mrucząc i podniósł na mnie wzrok. Wstrzymałem oddech. Spoglądały na mnie jarzące się jasno-błękitnymi iskierkami oczy. Nie odbijały światła, one nim emanowały. Zimnym światłem, przygaszonym i niezbyt mocnym, ale i tak były doskonale widoczne na tle smolistej nocy.

Sztuka TonięciaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz