Zostałem rzucony brutalnie na ziemię. Odebrało mi na chwilę oddech, a w odzyskiwaniu go nie pomagał paskudnie smakujący knebel.
- Hej, hej, co ja mówiłem? Uważaj trochę, jeszcze łatwo się łamie, pamiętaj. - pouczył zakłopotanego szarowłosego Agnus.
- Wybacz. - odpowiedział ten skruszenie, lecz oczywiście nie kierował przeprosin do mnie. Kaszlnąłem kilka razy, by ustabilizować pracę płuc.
Dopiero wtedy zauważyłem, że leżałem na ziemi ubitej ludzkimi, lub przynajmniej wyglądającymi jak ludzkie, stopami, a obce spojrzenia zaczęły mnie poważnie mierzić, gdy objawiały się dreszczami na tyle czaszki.
- Co to?
- Dziwnie pachnie...
- Po co to przynieśli? - pytania tego typu krążyły w małym tłumku górujących nade mną sylwetek. Nie wiedziałem gdzie patrzeć, bo gdzie bym nie spojrzał, tam ktoś wskazywał na mnie palce, mruczał coś pod nosem, rzucał mi dziwne, dwuznaczne spojrzenia. Kobiety, mężczyźni i dzieci, ubrani bardziej prymitywnie, lub mniej. Stawali w miejscu, pomiędzy ściśniętymi, drewnianymi domkami.
Rozglądałem się gorączkowo, próbując wyłapać jakiś szczegół, który mógłby podnieść mnie na duchu, ale gdy zauważyłem, że za mną znajdowało się podwyższenie z dybami, i jakimś słupem, z którego zwisał zardzewiały łańcuch, to poważnie zbladłem. Nadzieja opuściła bardzo szybko, cud że nie wraz z zawartością pęcherza.
- Hej, ty, wołaj Morvina. - zwrócił się Agnus do jakiegoś małolata, który z zaskoczoną miną pognał w kierunku odznaczającego się na niebie, najwyższego zabudowania.
Nie trzeba było długo czekać.
Po chwili, tłumek znikąd zaczął pierzchnąć, i ściskać się pod ścianami. Robili miejsce dla taranującego ich potwora.
Miałem wrażenie że kurczę się w sobie, a serce za chwilę wyrwie mi się z piersi, i samo zacznie uciekać.
Ten... mężczyzna, pod którego spojrzeniem gięły się wszystkie zgromadzone postacie, był potężny.
Nie chodzi mi tu o wzrost, ani nawet o sylwetkę, choć ta była kulturystyczna jak jasna cholera. Coś w nim po prostu było. Emanował szacunkiem i siłą tak mocno, że ta praktycznie zagęszczała powietrze. Nie mam pojęcia jakim cudem dałem radę patrzeć prosto w parę czerwonych jak węgielki oczu w strasznej twarzy, pełnej blizn do tego stopnia, że normalna skóra była po prostu niewidoczna pod gładkimi szramami. Strach usztywniał moje mięśnie. Obawiałem się że przy najmniejszym ruchu gotowe są pęknąć.
- Czego? - jedno słowo z jego ust zadziałało jak huragan. Odgiąłem się w tył jak tylko mogłem, ale potylicą uderzyłem już w belki pręgierza. Moje przerażenie dodatkowo spotęgował fakt, iż ci dwaj młodsi porywacze, których obawiałem się wcześniej, zareagowali podobnie. Tylko brodacz znosił wszystko ze stoickim spokojem, jednak wciąż, patrzył na niego z nieukrywanym szacunkiem.
- CZEGO się pytam! - o ja pierdolę, ten podniesiony głos był kurwa straszny, nawet nie wiem jak go opisać. Facet, z tego co się domyślam, nazywany Morvinem, pociągnął badawczo nosem, zanim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć na jego powtórzone pytanie. Wzrok węgielków wrócił na mnie po krótkiej wędrówce po tłumie. Uciszył krótkim gestem otwierającego usta jaskiniowca.
- Nie mów. - jeszcze raz zaciągnął się powietrzem, po czym uśmiechnął się strasznie.
Cokolwiek zrobi, jest to straszniejsze od wszystkich horrorów razem i razy dwa.
- Co za rarytas wpadł wam w ręce, chłopaki... - poklepał po ramieniu Agnusa, i popatrzył z aprobatą na pozostałą dwójkę - No nie powiem, ciekaw jestem... gadaj, co ty jesteś? - zwrócił się bezpośrednio do mnie, lecz nie odpowiedziałem, ponieważ
CZYTASZ
Sztuka Tonięcia
خيال (فانتازيا)Co to może oznaczać, kiedy kamienie rzucane w wodę nie opadają na dno? Albo kamienie były iluzją, albo upadły na brzeg. To logiczne... Lub po prostu dno zniknęło. Chłopak który nie lubi ludzi, jezioro na pustkowiu, oraz garść kamieni z obu brzegów...