Obudziłem się jako pierwszy. Niebo, które ujrzałem po otworzeniu oczu było jeszcze ciemno różowe, a słońce nie wychyliło się dotąd zza pomarańczowej linii spotkania lądu i nieboskłonu. Chmury skojarzyły mi się z siniakami. Podświetlone w ten specyficzny sposób, nabierały barwy, którą według mnie oddają najlepiej właśnie te, okropne, podskórne krwotoki. Las okalający mnie z każdej strony szumiał ostrzegawczo, mimo iż zadawał się być jeszcze uśpiony. Jego pomruk, na który składało się milion grających liści, przywodzi na myśl śpiącą głęboko bestię, która jednak wierci się już niespokojnie na swoim chruścianym posłaniu, dając do wiadomości że gotowa jest w każdej chwili oraz bez przeciągania czy ziewnięcia rozszarpać na krwawe pasy pierwszą bliższą żywą rzecz.
Ahh... mój mózg o poranku jest zaiste poetycki do bólu...
Ze zdezorientowaniem zeskanowałem bardziej przyziemną część mojego otoczenia, tą niewymagającą kreatywnych porównań.
Wszystko bliżej gruntu było szare. Ta licha, kolorowa poświata poranka nie miała szans z zasłoną wierzbowych witek. Cienie były znikome. Naturalne światło nie docierało, a zorganizowane przez wodnika "ognisko" dawało teraz tyle blasku co zdeptany świetlik. Do tego nie emanowało już ciepłem jak wczoraj.
Wczoraj... Mój wzrok spełzł na demona tkwiącego wciąż we śnie. Pod jego oczami dało się ujrzeć sine wory, a także poznaczone osadem poziome szlaki wyschniętych łez. Pewnie już jakiś czas temu, ale płakał przez sen. Nie skłamię mówiąc że było mi go szczerze żal. Nie znałem przyczyny, lecz gołym, a nawet wykłutym okiem widać było że doznał straty niewyobrażalnej do mnie, osoby która się nie przywiązuje. Nie mogłem powstrzymać współczucia...
Jego głowa w dalszym ciągu spoczywała na moim ramieniu, toteż specjalnie starałem się nie ruszać. Mimo wszystkich niepokojących śladów przeżytej rozpaczy, jego oblicze było spokojne.
Mam nadzieję że chociaż w raju Morfeusza, rzeczywistość go nie prześladuje.
Niespodziewanie szatyn ziewnął, i podrapał się po policzku, jakby fizycznie odczuwając moje nachalne spojrzenie.
Tęczówki o kolorze zimowego nieba wychynęły spod odrobinę opuchniętych powiek, a ich zdezorientowany wzrok skupił się właśnie na mnie. Długie sekundy musiały minąć, zanim oczy nabrały określonego wyrazu. Czerwone żyły rozchodziły się korzeniaście po jego białkach.
Podniósł głowę, przez co zimno na chwilę było nie do zniesienia w nagrzanym obcym ciałem miejscu.
-To... to nie był tylko sen, prawda?- zapytał smutno, ale nie płaczliwie. Podejrzewam że skończyła mu się płyn przeznaczony do produkcji łez.
-Przykro mi...- chłopak na moje słowa jeszcze bardziej posmutniał. Podwinął kolana pod brodę, i tkwił w takiej pozycji dobrą minutę, nie wydając prawie żadnego dźwięku, wliczając w to oddech.
- Dlaczego akurat on... przecież... on... on nic nie zrobił! - kiedy w końcu się odezwał, trochę się przestraszyłem. Jego głos był pełen wyrzuty, nieskierowanego do nikogo konkretnie, ale jednocześnie jakby obwiniający wszystkich. Zabolało mnie to, lecz starałem się nie dać po sobie tego poznać. Odchrząknąłem.
- Kto to... - przez chwilę zastanawiałem się jakiego czasu użyć - ...jest?
- Nie mam ochoty gadać. - odpowiedział ledwo słyszalnie.
- Rozumiem... nie chciałem cię denerwować. - skruszyłem się.
- Właściwie... czemu ty tu jeszcze jesteś?! Nie zauważyłeś idioto? Jesteś wolny! Idź stąd po prostu... - uniósł dłoń, wskazując mi kierunek mniej więcej wschodni. - Tędy, prosto, dotrzesz do mojego dłużnika, powiedz mu że cię przysłałem by odebrać dług, i każ mu otworzyć dla siebie przejście. Wracaj do domu... i daj mi spokój!
CZYTASZ
Sztuka Tonięcia
FantasyCo to może oznaczać, kiedy kamienie rzucane w wodę nie opadają na dno? Albo kamienie były iluzją, albo upadły na brzeg. To logiczne... Lub po prostu dno zniknęło. Chłopak który nie lubi ludzi, jezioro na pustkowiu, oraz garść kamieni z obu brzegów...