#Jay
Wróciliśmy do naszego pokoju z nieukrywaną radością. Destiny zadowolona z siebie opadła na moje łóżko szczerząc się głupkowato.
- Nie ciesz się za długo.- powiedziałem siadając obok niej. - Pamiętaj, że dostanie się do drużyny cheerleaderskiej jest równoznaczne z częstszym spotykaniem Audrey.- poklepałem ją w kolano.
- No wiesz! Daj mi się nacieszyć ludzkim nieszczęściem!- powiedziała oburzona podnosząc się po pozycji siedzącej.- Było tak pięknie, a ty musiałeś wszystko zepsuć.- walnęła mnie lekko w potylice.
- Mówię tylko prawdę! Nie bij mnie z tego powodu.
- Będę!- uderzyła mnie po raz kolejny.
- Des przestań, bo nie skończy się to dla ciebie dobrze.- ostrzegłem ją.
- Ach tak?- uśmiechnęła się szyderczo i znów spróbowała mnie uderzyć. Tym razem jednak złapałem ją za oba nadgarstki tak, by nie mogła się wyrwać.
- Przesadziłaś.- powiedziałem i ze złowieszczym uśmieszkiem rzuciłem się na nią. Upadła plecami na łóżko, a ja zawiesiłem się nad nią, dalej trzymając jej nadgarstki.
- Puszczaj mnie ty łachudro!- próbowała się wyrwać, lecz niewiele zdziałała.
- Łachudro? Tylko tyle, szlafroczku?- powiedziałem wyzywająco i mrugnąłem do niej.
- Jak tylko się wyrwę, to dokopie ci za ten szlafrok!- krzyknęła i zaczęła się mocniej szarpać. Nic jej to oczywiście nie dało prócz tego, że swoje włosy miała teraz na całej twarzy.
- Próbuj dalej, szlafroczku. Zabawnie jest patrzeć, kiedy nie możesz mi nic zrobić.- uśmiechnąłem się jeszcze szerzej.
- W końcu sobie odpuścisz. A wtedy... marnie skończysz.- próbowała odgarnąć sobie włosy z twarzy, aby wyglądać poważniej, ale jej nie wyszło. Chwyciłem oba nadgarstki jedną ręką i przycisnąłem je nad głową liliowo włosej. Wolną ręką odgarnąłem Des włosy z twarzy. Wbiłem wzrok w jej ciemne oczy. Srebrne obwódki błyszczały wokół czarnej jak noc tęczówki. Małe drobinki srebra odznaczały się również niedaleko źrenicy, którą ledwie było można dostrzec. Jej wzrok, mimo tego wszystkiego, co mówiła, nie wyrażały negatywnych emocji. Nie dało się dostrzec w nich wrogości, czy chęci mordu. Wydawało mi się, że widzę w nich pożądanie. Coś, czego nigdy wcześniej w nich nie widziałem.
Nagle drzwi pomieszczenia się otworzyły. Odskoczyłem od Destiny i udając, że nic się nie stało usiadłem na łóżku. Des podniosła się do pozycji siedzącej poprawiając zmierzwione włosy. Na jej twarzy zobaczyłem rumieniec, który starała ukryć pod włosami. Spojrzała na mnie z uśmiechem, który chwilę później przemienił się w bezuczuciowy grymas.
- Wróciliście!- podniosła głos Evie, gdy zauważyła naszą obecność. - Jak poszło?
- No więc...- zaczęła Destiny budując napięcie.- Wygląda na to, że wszystko idzie zgodnie z planem.- uśmiechnęła się do reszty. Wszyscy odetchnęli z ulgą i odwzajemnili uśmiech.
- A co u was? Jak poszło z Dobrą Wróżką?- zapytałem ciekawy.
- No cóż. Zareagowała tak, jak się tego spodziewaliśmy.- zaczęła Mal.- Czyli nam nie uwierzyła. Później zaprowadziliśmy ją do pokoju. Pogadaliśmy sobie i powiedziała, że możemy zostać tutaj dopóki nie skończą remontu. - skończyła w skrócie opowieść.
- Des tutaj masz swoje rzeczy.- Evie rzuciła torbę przyjaciółce. Ta sprawnie chwyciła ją i, z szyderczym uśmieszkiem na ustach, rzuciła w moją stronę. Oczywiście się tego spodziewałem, więc złapałem torbę, zanim ta uderzyła mnie w głowę. Destiny widząc to zmieniła swój uśmiech na grymas niezadowolenia i prychnęła cicho pod nosem, odwracając się z powrotem do reszty. Zaśmiałem się cicho i rzuciłem torbę na swoje łóżko.
- Dobra, więc Des jest w drużynie zgodnie z planem, a Dobra Wróżka wie o włamaniu.- podsumowała Mal.- W czym te pomoże nam odzyskać Księgę, zanim ktoś zdąży ją przeczytać?
- Spokojnie M.- powiedziała podchodząc do przyjaciółki Destiny.- Wszystko w swoim czasie.#Destiny
- Wszyscy obrót na trzy!- krzyknęła Audrey stojąc w pierwszym rzędzie na środku. Pierwszy trening drużyny cheerleaderek, a ja mam już dość jej głosu. - Destiny ruszasz się jak łamaga! Nie potrafisz nawet porządnego obrotu wykonać! Jakim cudem jesteś w tej drużynie?! - kolejny raz się do mnie przyczepiła. Jeszcze raz, a przysięgam, że zabije ją na miejscu, a jej zwłoki spale na uroczystym stosie podczas czarnej mszy ku chwale szatanowi.
- Nie dam się wyprowadzić z równowagi.- wyszeptałam do siebie pod nosem.
- Jeszcze raz! Obrót na trzy! Tym razem się skupcie!
Wzięłam głęboki wdech i ponownie wykonałam obrót wraz z resztą cheerleaderek.
- Co z tobą jest nie tak Destiny?!- kryknęła oburzona Audrey. - Czy ty chociaż raz możesz przestać ruszać się jak paralityk?!
- Jakbyś nie zauważyła, jestem najbardziej ogarnięta w gimnastyce z was wszystkich obecnych na tej sali, więc z łaski swojej odczep się ode mnie! - niewytrzymałam i odkrzyknęłam jej.- Robię wszystko poprawnie, a ty i tak się do mnie co chwilę przypierdalasz!
- Nie no! Nie mogę tak pracować! Kelly wyłącz muzykę!- znów się wydarła, zaprzestając ruchów. Muzyka ucichła i wszyscy na sali zwrócili spojrzenia na mnie i na Landrynę. - Jak śmiesz tak odzywać się do kapitan drużyny?!
- Może jako jedna z nielicznych zauważam, że się na nią nie nadajesz?- odparłam zakładając ręce na piersi. Audrey wytrzeszczyła oczy. Widziałam w nich zdziwienie, a także narastający gniew.
- Coś ty powiedziała?!- pisnęła podchodząc do mnie bliżej. Nie zrobiło to na mnie wielkiego wrażenia.
- Hymm... prawdę?- uśmiechnęłam się wyzywająco.
- Wylatujesz! Nie będę znośić Cię tylko dlatego, że decyzję o twoim przyjęciu do drużyny podjęło Jury! Mam tego dość!- wybuchła plując jadem Audrey. Na jej nieszczęście, ani trochę mnie nie zniechęciła swoim wybuchem. Wręcz przeciwnie. Tylko mnie pobudziła do działania.
- Ups. Chyba nie masz takiego prawa Landrynko.- powiedziałam szyderczo.
- Aaaaa! - krzyknęła wkurzona Audrey i wróciła przed pierwszy szereg. - Dobrze. Koniec treningu na dzisiaj. Następny odbędzie się dopiero w poniedziałek o ósmej rano. Lepiej bądźcie punktualnie.- przemówiła próbując zachować spokój. Jednak jej twarz była tak czerwona ze złości, że mogłaby robić za sygnalizację świetlną.
Po skończonym wywodzie landryny wszyscy ruszyli do szatni, aby się przebrać. Zostałam sama na sali, a że nie chciałam gnieść się w małej szatni z innymi, postanowiłam poczekać i przy okazji trochę się porozciągać. Sprawnie zeszłam do szpagatu tureckiego i schyliłam się do podłogi, naciągając plecy. Zrobiłam po kilka skłonów do obu nóg obserwując, jak coraz więcej osób powoli opuszcza salę. Zauważyłam, że niektórzy z nich śmieją się cicho pod nosem, ale nie zwróciłam na to większej uwagi. Po chwili wstałam z ziemi i ruszyłam do szatni. Została w niej tylko jedna dziewczyna, która ubierała już buty. Przeszłam koło niej spokojnie podeszłam do mojej szafki. Już miałam ją otworzyć, gdy nagle ktoś chwycił mnie za ramię. Sprawnie chwyciłam tego kogoś za rękę i odwróciłam się rzucając osobie mordercze spojrzenie. Tajemniczą osobą okazała sie dziewczyna, która jako ostatnia jeszcze została w szatni.
- Coś nie tak?- zapytałam puszczając jej rękę.
- Przepraszam, nie chciałam cię przestraszyć.- powiedziała cicho, jakbym to ja ją przestraszyła.
- Nie przestraszyłaś. Spokojnie. - powiedziałam. - Zaskoczyłaś mnie tylko. Czegoś potrzebujesz?
-Nie otwieraj tej szafki.- powiedziała już bardziej spokojna.
-Dlaczego? Przecież to moja szafka. Mam w niej swoje rzeczy.- zapytałam lekko zdezorientowana.
- Widziałam jak inne dziewczyny z drużyny w niej grzebały. Coś do niej schowały i jestem prawie pewna, że to nie jest nic miłego.- odpowiedziała.
- Dobra, dzięki eee. Przepraszam, nie wiem jak masz na imię.- uśmiechnęłam się da niej niezręcznie.
- Nic się nie stało.- uśmiechnęła się do mnie.- Jestem Vivian.
-Destiny.- odwzajemniłam uśmiech.
No dobrze, przekonajmy się co tam koleżanki włożyły.- powiedziałam sarkastycznie i stanęłam z boku szafki. Otworzyłam drzwiczki, przy okazji zasłaniając się nimi. To co zobaczyłam przerosło moje wszelkie wyobrażenia. Z szafki po chwili wypadło wiadro rozlewając po całej podłodze dziwną czerwoną substancję. Gdyby nie Vivian, zapewne wszystko wylądowałoby na mnie.
- Skąd one to miały?- powiedziałam cicho do siebie.
- Wiesz co to jest? - zapytała Vivian usłyszawszy moje pytanie.
- Nic takiego.- odparłam szybko.- To tylko farba.
- Na pewno? Bo nie wygląda na czerwoną farbę. - powiedziała dziewczyna lekko blednąc.
- Spokojnie Vivian.- podeszłam do niej i złapałam ją za ramię.- To naprawdę tylko farba. Używałam podobnej na wyspie, zaufaj mi.
- Ale na pewno? Jesteś pewna?
- Na sto procent. Chodź wyjdźmy stąd.- objęłam ją ramieniem i wprowadziłam z szatni. - Zaczekaj chwile na mnie. Wrócę tylko po torbę.
- Dobrze. -powiedziała dziewczyna i oparła się o trybuny. Szybkim krokiem wróciłam do pomieszczenia. Starając się nie wejść w plamę na podłodze sięgnęłam do swojej szafki i wyjęłam z niej swoją torbę. Szybko wyciagnęłam z niej telefon i zadzwoniłam do Jay'a.
- Co jest? Nigdy nie dzwonisz. Nawet nie piszesz. Nie używasz tego telefonu.
- Jay nie teraz z tym gadaniem. Jak najszybciej pod szatnią na sali. Przypilnuj, żeby nikt tam nie wszedł.
- Okej. Poważny ton. Będę za minutę.
Rozłączyłam się i wyszłam z torbą do Vivian, nadal czekającej na mnie.
- Dobra. Możemy iść. - uśmiechnęłam się lekko do dziewczyny i złapałam ją za ramię pociągając za sobą jak najdalej sali oraz szatni. Stanęłyśmy dopiero na zewnątrz przy boisku. - Dzięki Vivian, że mnie ostrzegłaś. Myślałam, ze wszyscy mnie tu nienawidzą.
- Nie masz za co dziękować. Nie przepadam za Audrey, a to co zrobiły było naprawdę przesadą. A i możesz mówić mi Viv. - uśmiechnęła się do mnie.
- Dziękuję jeszcze raz Viv. W takim razie możesz mówić mi Des. - odwzajemniłam uśmiech.
- W takim razie widzimy się na następnym treningu Des. - pamachała mi na porzegnanie i poszła w swoją stronę.
- Widzimy się. - odmachałam i gdy tylko Vivien straciła mnie z pola widzenia szybkim krokiem zawróciłam w stronę szatni.#Jay
Stałem pod drzwiami do szatni już kilka minut, a po Destiny nie było ani śladu. Nie miałem pojęcia, co znaczył jej telefon, ale po tonie głosu i krótkich wypowiedziach uznałem, że było to coś poważniejszego. Gdy już traciłem wiarę w powagę sytuacji w drzwiach pojawiła się liliowowłosa. Była nadal w stroju do ćwiczeń. Podeszła do mnie bardzo szybkim krokiem.
- No nareszcie. Gdzie byłaś? Zadzwoniłaś, podobno pilna sytuacja.
- Uspokój się, musiałam wyprowadzić stąd dziewczyne, która mi pomogła. Lepiej, żeby jaknajmniej osób wiedziało. - odparła lekko poddenerwowana.
- O czym wiedziało? - zapytałem zaskoczony.
- O tym. - odparła i otworzyła drzwi do szatni puszczając mnie przodem.
- Co tu sie stało? Czy to jest to co ja myślę, że jest?
- Krew.
- Skąd ona się tu...
- Audrey. Z innymi. Postanowiły wylać to na mnie. Ale im się nie udało. - powiedziała podchodząc do plamy krwi na podłodze.
- Ale to nie jest ludzka krew prawda? Jest zbyt jasna.- zapytałem trochę zdezorientowany.
- Naszczęscie. To zwierzęca. Pewnie świńska. Nie zmienia to faktu, że ta idiotka chciała mnie nią oblać.
- Co teraz zrobisz?
- Nie wiem. Dlatego zadzwoniłam do Ciebie. - odwróciła wzrok od podłogi i spojrzała na mnie. - Mam wrażenie, że jeżeli tylko spróbuje powiedzieć o tym komukolwiek, to obróci sie to przeciwko mnie.
- Możesz mieć rację. Może powinniśmy to po prostu zignorować na ten moment? Nie wiem posprzątać i udawać, że nic się nie stało? - zaproponowałem niepewnie. W głębi duszy miałem ochotę to wszystko zebrać i wylać na Audrey przy najbliższym spotkaniu. Ale był jeden problem. Plan. Musimy trzymać się planu, inaczej nie odzyskami księgi.
- Okej. Zróbmy tak. Odegramy się na Audrey w inny sposób. - przytaknęła i odwróciła wzrok. - Gdyby ta lafirynda nie ukradła księgi mogłabym teraz użyć jej i zniknąć cały ten bałagan.
- Przejdę ukraść dwa mopy.- uśmiechnąłem się i wyszedłem z szatni. Usłyszałem z tyłu śmiech Destiny.

CZYTASZ
Descendants
FanficDestiny, córka Diavala, wychowuję się razem z Mal, córką Diaboliny. Dziewczyny wraz z Evie, Jayem i Carlosem, trafiają do Auredonu. Co się wydarzy? Opowieść wzorowana na książkah i filmach z cyklu Disney "Descendants"(Następcy) ◇Może zawierać wulga...