~Levi~
Jego słowa... Zabolały mnie. W cholerę kurewsko mocno, w samo serce. Nie zatrzymałem go jednak, gdy wyszedł, trzaskając drzwiami. Nawet za nim nie spojrzałem, bo nic bym nie dostrzegł. A przez co? Przez łzy. Pierwszy raz od śmierci Falrana i Isabel chciało mi się płakać. W ten sposób po kilku sekundach łzy kapały na podłogę. Co chwila powtarzałem sobie to, co mi powiedział i cały czas niewidzialna siła ściskała mi serce. W końcu warknąłem sam na siebie i zacisnąłem pięści, by w następnej chwili przywalić z całej siły w ścianę. Nie przejąłem się, że zrobiłem kurewską dziurę, potem to zalepię.
— Mam dość — warknąłem, a potem podszedłem do szafy.
Trudno, mój wyjazd się przyśpieszy i wydłuży, pomyślałem, wyjmując pasy do latania i resztę sprzętu. Zmieniłem ubranie na cieplejsze, całe czarne. Potem zapiąłem pasy i wszystkie sprzączki. Od pachy do biodra była cieniutka listewka, taka sama była również od pachy do nadgarstka wzdłuż ramienia. Natomiast na kciuku i dwóch palcach obok były skórzane pętle, które odpowiadały za sterowanie. Do listew przy boku wpiąłem czarne harmonijki materiału i dopiąłem też na plecach płetwę grzbietową. Potem odwróciłem się i od razu ruszyłem na dwór, żwawym krokiem. Wcześniej otarłem mokre policzki, ale ubrania, które miałem wcześniej na sobie, pozostawiłem w pokoju, porozrzucane. Mało mnie to teraz obchodziło. Na dworze było jeszcze dość jasno, nawet słońce wisiało nad horyzontem. Nie przejmując się już w ogóle, gdzie może być bachor, ruszyłem przed siebie do miejsca, gdzie mogłem bezpiecznie wystartować.
Mało mnie już obchodziło, że chciał zobaczyć mój wylot i latanie – sam powiedział, że ma mnie gdzieś, to czemu ja mam nie mieć jego? Prychnąłem głośno i po kilku minutach byłem na miejscu. Nie miałem skrzyń z gazem, czyli z trójmanewru nici. Zamiast tego przebiegłem kilka kroków, wcześniej uderzając ramionami o boki. Materiał zaskoczył, zacząłem machać rękoma. W pewnym momencie wybiłem się i mocniej naprężyłem, by znów machnąć. Potem już wzbijałem się pod odpowiednim kątem coraz wyżej i wyżej, czując wiatr, który rozwiewał mi włosy. No tak, zapomniałem je związać, ale już chuj z tym. Wzleciałem szybko ponad chmury, a tam zwolniłem i pozwoliłem sobie odetchnąć i by znów pojawiły się łzy. Znów ścisnęło mnie za serce. Może miał rację, i rzeczywiście jestem draniem bez uczuć? Może rzeczywiście potrafię tylko ranić, wszystkim przeszkadzam? Tak naprawdę nie powinienem żyć... Gdyby nie Erwin, nie byłoby mnie tu. Tamten tytan mógł zjeść i mnie... Głupia moc Ackermannów! Warknąłem pod nosem, gdy już nic nie widziałem przez zaszklone oczy. Chuj, jestem wysoko, nic nie powinno mi grozić wpadnięciem.
Pierwszy raz lot nie powodował od razu radości – teraz pozwalał mi pokazać prawdziwe, najszczersze uczucia. Bo jedynym świadkiem był wiatr, teraz łagodnie muskający moją twarz. Z zamku wybyłem koło dwudziestej pierwszej wieczorem. W normalnym tempie byłbym nad morzem po dwóch, może trzech godzinach. Tym razem wlekłem się, stale rozmyślając i doleciałem dopiero o wpół do czwartej nad ranem. Podczas lotu w większości szybowałem, niesiony wiatrem, wysoko nad chmurami. Mgła była nad ziemią. Jedynym dźwiękiem były moje westchnienia, pociąganie nosem albo słowa. Tak, słowa. Od czasu do czasu mówiłem do siebie, chcąc ni to wyżyć, ni to przerwać ciszę, czy po prostu usłyszeć głos. Gdy miałem może pół godziny drogi do morza, wróciłem myślami do samej osoby Erena i nawet nie wiedziałem, kiedy zacząłem mówić na głos.
— I co ja zrobię, gdy wrócę? — mruknąłem. — Co mam zrobić z tym dzieciakiem? Chyba najprościej byłoby po prostu go ignorować i być oschłym. Bo w końcu jestem bezuczuciowym draniem, tak, Eren? — spytałem tak, jakby był obok mnie.
Odpowiedział mi tylko wiatr.
— Pewnie masz rację, wiesz? W końcu już dawno powinienem się przemóc i pozwolić komuś zbliżyć... Jestem jedynym, który zna wszystkie swoje tajemnice. Wiesz, że chciałem się nimi z tobą podzielić? Ale właśnie – chciałem. — Założyłem kaptur na głowę, żeby ogrzać czerwone od zimnego powietrza uszy. — Bo ty już pewnie nie chcesz mnie znać, o kochaniu już nie mówiąc. Czy powinienem wcześniej Ci powiedzieć, że nie zależy mi zbytnio na seksie, bo chciałbym po prostu z tobą być? Tak po prostu. Przytulić, pomilczeć, przespać w jednym łóżku, ale nie po stosunku. Och, dzieciaku... Może za kilka dni powiem Ci, że jestem z podziemia i moja matka była prostytutką? I że mam uraz do seksu? To nie tak, że nie umiałbym tego zrobić... Znaczy chyba. Po prostu mam jakąś cholerną blokadę. Czy to strach? — spytałem siebie samego po dłuższej chwili ciszy. — Tak, cholernie boję się takiego zbliżenia. I nagości. Kto by pomyślał, że Najsilniejszy Żołnierz Ludzkości nigdy nikogo nie zaliczył i wstydzi się swojej nagości? Nie samego przyrodzenia, w tym nie ma niczego dziwnego. Ale ogólnej nagości. Nagości i tatuaży. Tych kolorowych pigmentów, wstrzykniętych pod skórę, które stworzyły moje obrazy. Nikt ich jeszcze nie widział, wiesz? Czy myślałeś kiedykolwiek o tym, że nawet jeśli jest w chuj gorąco, a ja prowadzę trening, to nigdy nie zdejmuję koszulki? Nawet jak zostaję kiedykolwiek draśnięty lub się zadrapię, nigdy nic z tym nie robię. Goi się samo, nikt nie musi mnie widzieć, a przecież i tak mam regenerację Ackermannów. Nie jest jak twoja, bo wolniejsza i męcząca, ale szybsza od zwykłego człowieka.
CZYTASZ
Wiatr w skrzydłach ||Riren||
FanfictionAkcja dzieje się trzy miesiące po śmierci oddziału kapitana Levia. Opowiadanie zaczyna się od mycia okien w zamku przez Erena. Brzmi to śmiesznie i nieciekawie, wiem, ale to dlatego, że to rp! (Nie wiesz co to? Definicja na dole). Nie potrafię więc...