Siedem dni później...
~ Levi ~
— Eren. Eren, obudź się — mówię, szturchając chłopaka w ramię. Za oknem nie jest już ciemno, ale dalej słońce się nie pojawiło. — Zbieramy się, więc ubieraj już skrzydła — mówię.
Sam jestem już gotowy do wylotu i podchodzę do biurka, aby wyjąć kilka dodatkowych broni i schować je w ciepłym ubraniu. Coraz bardziej czuć jesień, a wiatr jest chłodny. Na wszelki wypadek biorę też wcześniej przygotowaną mapę, no i oczywiście Nura, dla którego zrobiłem nawet specjalną kieszonkę, w której będzie bezpieczny i nie wypadnie.
Podchodzę do okna w czasie, gdy Eren się ubiera. Słońce dalej się nie pojawia, ale wiem, że stanie się to za kilka minut. Uśmiecham się leciutko, choć nie czeka nas wcale proste zadanie. Mimo to damy sobie radę, nie zamierzam umierać. Najbardziej jednak cieszę się, że będziemy nad morzem. Jestem ciekaw miny Erena, gdy tam dolecimy.
~ Eren ~
Otwieram oczy, słysząc głos kapitana. Jestem ledwie przytomny, dlatego dopiero po chwili zaczyna do mnie docierać znaczenie jego słów. To dzisiaj jest właśnie ten dzień. Kapitan wspominał wczoraj, że wstaniemy wcześniej niż zazwyczaj, więc to pewnie dlatego czuję się taki ospały. Uczucie to jednak znika, gdy po ubraniu się zakładam skrzydła. Jestem coraz bardziej podekscytowany, w końcu czeka mnie podróż życia. Poza tym nie będę latać tylko w kółko w ograniczonej odległości od ziemi. Zobaczę świat, znajdujący się daleko poza murami, odkryję, co się dzieje w tych wszystkich miejscach, o których opowiadał kapitan. Uśmiecham się mimowolnie, bo właśnie spełnię jedno z moich największych marzeń. Świat poza murami... Zobaczę go, w końcu!
Podbiegam do okna, czyli tam, gdzie stoi kapitan. Patrzę się znacząco na niego, czekając na jego polecenia. Kiwa raz głową, widząc, że jestem gotowy. Schodzimy na dół, bo o ile brunet mógłby startować z okna, to niestety ja jeszcze nie posiadam takiej umiejętności. I tak mam szczęście, że tak szybko nauczyłem się latać. Kiedy wychodzimy na dwór, od razu biorę rozbieg i uderzam rękami o boki, by skrzydła zaskoczyły. Co prawda kapitan nie dał jeszcze komendy wylotu, jednak nie mogę się powstrzymać. Czuję, że już unoszę się w powietrzu, pod nogami nie mam gruntu, a moje włosy rozwiewa chłodny, ale przyjemny wiatr. Akurat słońce pojawia się na horyzoncie, oświetlając swoim ciepłym światłem pobliską roślinność. Wzdycham, zachwycony otaczającym mnie widokiem nieba, słońca i lasów widzianych przeze mnie z góry. Kątem oka dostrzegam, że kapitan wyrównuje do mnie. Ciekawe, czy się złości, że odleciałem tak nagle.
~ Levi ~
Kiedy wychodzimy, biorę głęboki wdech, podczas którego Eren wyprzedza mnie i startuje. Prycham pod nosem z rozbawieniem. Tylko niech się nie rozbije, myślę. Sam startuję z podskoku, bez żadnego rozbiegu i zaraz zajmuję pozycję tuż obok Erena. Lecimy póki co nad drzewami, ale... Dlaczego by się nie zabawić, jak już dotrzemy nad pola.
— Przyśpiesz! — wołam, samemu to robiąc.
Po kilku minutach, gdy las zostaje w tyle, uśmiecham się, obserwując Erena.
— A teraz zobacz, co kiedyś będziesz mógł robić! — krzyczę, aby na pewno mnie usłyszał, a potem gwałtownie nurkuję, by nabrać prędkości.
Następnie wznoszę się po ukosie, wirując wokół własnej osi, a potem wzbijam się pionowo do góry coraz wyżej i wyżej, ale tak, by Eren mnie widział. Potem obracam się przez plecy i zaczynam spadać, by zaraz zmienić to w ostre pikowanie. Kilkanaście metrów na lewo jest Eren, a ja chwilę przed ziemią wyrównuję lot, pędząc tuż nad trawą. Następnie wykonuję jeszcze kilka szybkich akrobacji i wracam na miejsce obok Erena, zwalniając do jego tempa.
CZYTASZ
Wiatr w skrzydłach ||Riren||
FanfictionAkcja dzieje się trzy miesiące po śmierci oddziału kapitana Levia. Opowiadanie zaczyna się od mycia okien w zamku przez Erena. Brzmi to śmiesznie i nieciekawie, wiem, ale to dlatego, że to rp! (Nie wiesz co to? Definicja na dole). Nie potrafię więc...