Rozdział 21 (Levi)

357 36 2
                                    

Po dwóch godzinach opuściliśmy Paradis. I było już tylko gorzej. Ale zacznę od początku.

Po wylocie, przez pół godziny, było dobrze. Wiatr niósł nas w idealnym kierunku i nawet nie musiałem szczególnie walczyć, by utrzymać stałą wysokość. Eren również nie sprawiał problemów, nie wiercił się. Milczał. Trochę brakowało mi jego paplaniny, ale potem wyłączyłem myślenie. Gorzej było, jak dotarliśmy w rejon, gdzie czuć było zapach morza. Wiatr stał się silniejszy, aż trochę za bardzo nas przyśpieszał. I choć to możnaby znieść, to ciepłe prądy odeszły, znacznie utrudniając zadanie. Musiałem niemal stale machać rękami, nie miałem czasu, by szukać odpowiedniej trasy. Męczyło mnie też przeczucie, że to nie koniec problemów. I tak właśnie było.

Przez trzydzieści minut w miarę spokojnie lecieliśmy nad wodą. Eren nie zwracał na to uwagi, co mnie cieszyło. Wolałem, by był sobą, kiedy pierwszy raz zobaczy ocean. Jednakże potem moje przeczucie się spełniło. Na horyzoncie pojawiły się już czarne, burzowe chmury, a wiatr wzmagał się. Gdyby nie Eren, pewnie niespecjalnie bym się przejął, ale z nim nie miałem pewności, że tylko przemokniemy. Westchnąłem głośniej niż wcześniej, po czym skręciłem na północ. Musieliśmy ominąć sztorm, zanim wciągnie nas w swój środek. Jednakże burza nie dawała za wygraną. Nadchodziła coraz szybciej i szybciej, aż w końcu zyskałem pewność – nie uciekniemy.

Wzmocniłem uścisk na Erenie. A potem uderzyła w nas prawdziwa burza. Wiatr zaatakował ze wszystkich stron, razem z ostrym deszczem. Przez chwilę nie mogłem oddychać, ale zacisnąłem zęby, z całych sił kierując na wschód. Wiedziałem, że kierujemy się prosto w jej środek u może ciągnąć się wiele kilometrów, może nawet jedną czwartą całej naszej podróży!

Po ciężkiej godzinie w końcu zobaczyłem swój cel – Rów Królewski. Przypominał długi kanion w środku oceanu, a po bokach kaskadami spadała woda, powodując szum, jak prawdziwe wodospady. Gdy byliśmy mniej więcej w połowie, zapikowałem pionowo w dół. Po kilku sekundach otoczył nas potężny hałas, ale nie zwróciłem na to uwagi. Odliczałem w myślach sekundy, do momentu, kiedy będę musiał skręcić. Po dłużącej się chwili wreszcie gwałtownie skręciłem w bok, przebijając się przez taflę wody i wpadając w podziemne, oblodzone tunele. Po kilku minutach takiej drogi wylądowałem, przez kilkadziesiąt metrów ślizgając się w przód. Odstawiłem Erena na ziemie i parsknąłem cichym, ochrypłym śmiechem, gdy początkowo rozjechał się na "czterech łapach".

— Chodź, musimy dotrzeć do łódek — powiedziałem, odchrząkując głośno i ruszając pewnie przed siebie.

Temperatura była minusowa, a ja byłem cały przemoknięty, ale nie czułem już zimna. Takie rzeczy mi nie przeszkadzały, o ile byłem pewny, co robić dalej.

— Chodź szybciej, łamago — mruknąłem, zerkając na Erena, który zostawał z tyłu.

Nie zamierzałem jednak na niego czekać, dlatego musiał mnie gonić. Zazwyczaj ten odcinek też przelatywałem i trwał on o wiele krócej; teraz zajął jednak aż półtorej godziny. W końcu jednak doszliśmy do swego rodzaju przystani. Na lewo od tunelu znajdowała się drewniana platforma z pomostem, a przy nim przywiązane łódki, dryfujące w nicości. Bo gdy zaczynał się most, całe podłoże znikało.

— Ostrożnie — rozkazałem, wchodząc na konstrukcję i kierując do jednak z łódek.

Eren niepewnie kroczył za mną. Zszedłem spokojnie do środka, stając pewnie mimo kołysania. Erena musiałem ściągnąć do łódki i usadzić w jednym miejscu. Dopiero wtedy mogłem zająć swoje miejsce. To naprzeciw mnie było puste, choć czasem zajmowała je jedna osoba. Lina sama się odwiązała, pozwalając nam odpłynąć od lodowych tuneli.

Wiatr w skrzydłach ||Riren||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz