1

71 10 2
                                    

Na dworze padał puszysty biały śnieg, który tworzył coraz większą jego warstwę na trawnikach sąsiednich posesji. Chodniki zostały pokryte lodem, przez co niektórzy ludzie niechcący się wywracają i łamią nogi.
Tego dnia było naprawdę zimno. Nad głowami przechodniów kłębiły się straszne chmury dające znak, że za chwilę znowu będzie padać śnieg. Ta zima jest chyba jedną z najbardziej śnieżnych zim w Ameryce.

Niski chłopaczyna szedł ciemną ulicą, ubrany w jasnoniebieską luźną koszulę, czarne spodnie, granatowe buty i miał na to wszystko założoną jeszcze dużą, ciepłą kurtkę z futerkiem na kapturze. Opadające włosy na czoło ruszały się delikatnie, tak jak rozkazywał im zimny wiatr, który czasami wiał za mocno, rozwalając przy tym ich idealne ułożenie. Trzymał on w szczupłej dłoni odpalonego papierosa. Od czasu do czasu zaciągał się tytoniem, aby po chwili wypuszczać go razem z chmurą dymu.

Jak co prawie każdy piątek, ciemnowłosy chłopak podszedł do drzwi, przy których stał wysoki umięśniony mężczyzna. Nie musiał on jednak nic pokazywać ani dawać łapówek, ponieważ był tutaj bardzo znany moze nawet i lubiany przez większość klientów. Wszedł do środka, a do jego nosa dostał się zapach potu i papierosów. Bez ściągania kurtki przeszedł przez liczny tłum do schodów, które prowadzą do pokoi na piętrze. Nienawidził tego, jak inni faceci na niego patrzą. Z pożądaniem w oczach. Gdyby nie mieli czegoś takiego jak „powstrzymywanie się" to na pewno już dawno przeruchali by go na samym środku głównej sali.

David bez pukania wszedł do pokoju numer 14 i dokładnie zamknął za sobą drzwi. Tak jak się spodziewał, w pomieszczeniu czekał na niego obrzydliwy staruch, który zamówił od niego torebeczkę amfetaminy.

<Pov. David>

- Sorry, że tak długo musiałeś czekać... - odezwałem się, po czym wyciągnąłem z kieszeni kurtki to, co miałem przynieść. Położyłem rzecz na małym stoliku i czekałem, aż tamten się odezwie.

Mężczyzna pokiwał palcem i się uśmiechał pod nosem.
- Następnym razem ci nie odpuszczę.
Pamiętaj, że to ja ci płacę. - powiedział grubym głosem wzdychając na moją nieposłuszność.

Nawet się ucieszyłem, kiedy powiedział, że nie spotka mnie żadna kara, bo szczerze nie miałem dzisiaj ochoty na bycie ruchanym w dupę. Szczególnie przez niego.

Wziął to, co jego a w zamian na stoliku położył parę banknotów. Tylko 500 dolarów, trochę mało, ale chyba nie mogę narzekać nie? Zawsze to jakieś pieniądze na przetrwanie.

Zabrałem je, chowając od razu do kieszeni. Szybko poszło, ale coś mi tu śmierdzi. Nigdy wcześniej nie był dla mnie taki miły. Czy to napewno ta sama osoba, której przynoszę towar od 6 lat?
~ Przestań o tym myśleć, może dzisiaj jest jakiś wyjątkowy dzień i ma dobry humor.~ przez głowę przeszła mi właśnie taka myśl, ale nadal było to dziwne.
Przyjrzałem się dokładnie całemu pomieszczeniu, ale nie zauważyłem niczego podejrzanego. Próbując odrzucić złe myśli, bez słowa odwróciłem się na pięcie w stronę drzwi, a gdy chciałem je otworzyć ani drgnęły, pomimo tego, że wkładałem w to dużo siły.

Co jest do cholery...?

I'm Crazy BabyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz