-17-

183 12 3
                                    


Poniedziałki nigdy nie były ciężkie. Kobieta, odkąd pamiętała, nie miała problemu z rozpoczęciem tygodnia. Wręcz przeciwnie, jej zapas energii na następne dni był pełen, więc mogła wykorzystywać go do woli. Nie martwiąc się o ewentualne braki. Zazwyczaj odbijało się to na niej w czwartki, kiedy nie miała siły na nic i najchętniej spędzałaby w łóżku pół dnia. Tak też się dzieje. Nie musi prowadzić zajęć, wychodzić z domu, nawet się ubierać.

Ten poniedziałek jednak był inny niż wszystkie dotychczasowe poniedziałki. Był ciężki.

Od telefonu otrzymanego w środę, Lisbeth chodziła nieco zdenerwowana. Już dwa tygodnie wcześniej, bodajże we wtorek, dostała od niej wiadomość. Minęło wystarczająco dużo czasu, aby przebolała to rozstanie, ale i tak stresowała się ponownym spotkaniem. Teraz siedziała w kawiarni, wyprostowana jak struna, z nogą założoną na drugą. A naprzeciw niej, w podobnej pozycji, znajdowała się kobieta.

Miała najszczerszy, najcudowniejszy uśmiech jaki ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić. Jej usta były jednym, ale to w oczach kryło się najprawdziwsze piękno. Ciemny odcień czekolady hipnotyzował i sprawiał wrażenie jakby za tęczówką kryła się nieskończona otchłań. Tak kusząca, tak nieosiągalna. Kobieta uchyliła się aby skosztować kawy, po czym na powrót ukazała swój lekko zadarty, blady nos. Lisbeth patrzyła na rysy jej twarzy, twarzy którą jeszcze przed rozpoczęciem lata trzymała w rękach każdego dnia. Jeszcze do niedawna wspominała te momenty dość często. Od jakiegoś czasu spoczywały w dalszych zakątach jej umysłu.

- Wszystko dobrze? Nie odzywasz się zbyt dużo odkąd tu jesteśmy - powiedziała kobieta spokojnym głosem. Położyła dłoń na stoliku, czekając na odpowiedź.

- Nie wiem - rzuciła Lisbeth. - Nie będę ci mówić, że jest znakomicie, że wszystko mi się układa i nie mam zmartwień. Naprawdę nie wiem, Billie. - Lisbeth mówiła wolno, ale bez cienia zastanowienia. Nie miała pojęcia jak mogłaby określić swój aktualny stan. - Cieszę się, że chciałaś się spotkać, cieszę się, że dobrze ci idzie i wreszcie jesteś szczęśliwa...

- Lisbeth, przestań! Wiesz, że byłam szczęśliwa - Billie delikatnie ściszyła głos - czułam się tak samo dobrze z tobą jak ty ze mną i dobrze o tym wiesz - widząc jak mięśnie na twarzy towarzyszki się napinają, kobieta odetchnęła i zwróciła się do niej spokojniejszym głosem, a uśmiech powrócił na jej twarz. - Co się dzieje? Tylko nie kłam, przecież wystarczająco dobrze cię znam, żeby tego nie wyczuć.

To była prawda. Billie znała ją jak nikt inny. Wiedziała, co robi z samego rana czy przed snem. Wiedziała przy jakiej muzyce Lisbeth usypia, co zakłada jako pierwsze - spodnie czy koszulkę - albo jakie wrażenia wywołuje u niej dotyk w konkretnych miejscach, takich jak kolano albo palec serdeczny prawej ręki.

- Praca.

Odpowiedź nie satysfakcjonowałaby nikogo, tak też było z Billie. Lisbeth wiedziała, że musi ją dokończyć.

- W pracy jest ktoś. To nie dziecko, ale dzieli nas trochę lat. Nie mam pojęcia o zrobić, wydaje mi się, że mnie lubi, ale równie dobrze mogę się mylić. Jesteśmy na zupełnie innych etapach życia, wiesz o co mi chodzi. Nawet jeśli chce czegoś więcej to ja nie mogę jej tego dać. Nie chcę się pakować w coś, co jest z góry skazane na porażkę.

- A skąd masz taką pewność? - Billie mówiła powoli, myślała nad każdym wypowiadanym słowem. - Mi i Zoe tez mogło się nie udać, nie jest powiedziane, że na pewno nam wyjdzie. Pary rozstają się już po ślubie. To że jesteśmy zaręczone nie znaczy, że wszystko pozostanie jakim jest. Chociaż pewnie wiesz, że obie zrobimy wszystko, aby tak zostało. Ale chodzi mi o to, że warto spróbować. Kto to jest? Widzicie się często? Znasz ją na tyle dobrze, żeby mieć pewność, że to nie wypali? Próbuj. Ja się ruszyłam, ty też możesz. Może łączy was to co nie łączyło nas. Nie możesz tego wiedzieć.

Kobieta wyciągnęła szyję, tak bladą jak reszta jej ciała. Lisbeth zapamiętała ją inaczej. Ostatnim razem kiedy ją widziała, pokryta była okrągłymi śladami. Już, gdy związała się z inną.

***

Wparowała do domu szybko, niczym wściekły wicher, atakujący kolejne ulice. Na dworze było naprawdę zimno. Mimo tego Lisbeth postanowiła powłóczyć się po mieście z Falco oraz wstąpić do kilku sklepów - już bez towarzysza. Wchodząc do jednego z monopolowych czuła się jak ktoś zupełnie inny. Lisbeth sprzed kilku miesięcy za żadne skarby nie tknęłaby papierosa. Teraz sprawy przedstawiały się zgoła inaczej.

Kobieta siedziała na rozległym parapecie w swojej sypialni. Na łóżku leżała już spakowana torba na trening, a obok niej paczka czerwonych Marlboro. Lisbeth obserwowała jak kłębki dymu wydostają się z jej ust i rozpraszają na tle gwieździstego nieba za otwartym oknem. Myślała o Shebie. Kilka godzin wcześniej opowiadała Billie o tym, iż będzie jej robić solowy układ i spędzą razem więcej czasu. Cieszyła się, że była partnerka w jakiś sposób została obecna w jej życiu, że nie rozstały się w gniewie.

Lisbeth ignorowała wibracje telefonu leżącego na drugim końcu pokoju. Nic nie mogło popsuć jej tego momentu.



będę publikować, kiedy coś napiszę. trzymałam ten rozdział, żeby wstawić go jak już będę miała kolejne, aby no było regularnie przez moment, ale nie mam teraz nic (nerwowy śmiech) i no zobaczmy jak to będzie. na pewno nie kończę z tym opowiadaniam, po prostu mam gorszy czas i muszę się ogarnąć ze wszystkim

hold me closer, tiny dancerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz