Rozdział 17.

762 46 5
                                    

20 października 1973r.

Siedziałam przy stole gryffonów patrząc na moje jedzenie na talerzu, które nałożyła mi Dora. Wraz z Jamesem trochę się stresowałam, bo dziś odbywały się kwalifikacje do drużyny.

-Musicie coś zjeść, żeby mieć siły na pokonanie przeciwników.- powiedziała Lilka.
-Jeśli pójdziesz mi kibicować, nic innego do szczęścia nie jest mi potrzebne.- uśmiechął się w jej stronę.
-Idę dla Alex, nie dla ciebie.- pokazała mu język.
-Widzisz braciszku, jestem tą lepszą w rodzinie.- powiedziałam przez co dostałam od okularnika w rzebra.

Spojrzałam na jajecznice i skrzywiłam się.

-Masz choć trochę zjeść albo w innym przypadku cie nakarmie.- powiedział Syriusz siedzący po mojej lewej stronie.

Spojrzałam na niego z wyrazem "nie zrobisz tego". On wyprostował się, chwycił za mój widelec nabierając jedzenie.

-No, otwieraj buzię.
-Umiem sama jeść.
-Nie widać a teraz leci smok.

Po jego słowach lekko uchyliłam usta, patrząc prosto w jego czarne oczy tak samo jak on w moje i delikatnie włożył widelec z jedzeniem do mojej buzi.

-Jacy oni są razem uroczy.- powiedziała Jane, która staneła za bratem i zaplotła ramiona wokół jego barków, opierające głowę o jego a on położył swoje dłonie na jej.

Spojrzałam na siebie z czarnowłosym, odsunełam się zaczerwieniona a on głośno się zaśmiał.

Szybko dokończyłam jedzenie i gdy sięgałam po puchar z sokiem poczułam dłonie na moich ramionach, odwróciłam się i zobaczyłam bliźniaków uśmiechających się do mnie szeroko.

-Będziemy wam kibicować.- powierdzieli razem.
-To będziecie mieli największy doping ze wszystkich.- zaśmiała się Mia.

Podnieśliśmy się z naszych miejsc, chwyciłam za miotłe oraz torbę i całą dwunastką ruszyliśmy na boisko.

Zaraz po do dotarciu na stadion poszłam się przebrać w wygodniejsze ubrania.

Gdy ponownie znalazłam się na trawie, stanęłam z sporą grupą obok Jamesa i mocno ściskałam rączkę miotły. Nagle poczułam jak kuzyn złapał mnie za dłoń i uśmiechnął się do mnie, zupełnie jak wtedy gdy pierwszy raz przekroczyliśmy próg Wielkiej Sali.

-Jestem tu z tobą.- wyszeptał do mojego ucha a ja posłałam mu słaby uśmiech.

-Cisza! Cześć, nazywam się Luke More, jestem kapitanem drużyny gryffonów i gram a pozycji ścigającego.- uśmiechnął się ciepło.- W tam tym roku kilku dobrych zawodników naszej drużyny skończyło szkołe, więc teraz jest dla was szansa. Po mojej lewej stronie ustawią się szukający, obok nich ścigający, a po mojej prawej pałkarze.

Puściłam rękę brata i stanełam po prawej kapitana a obok mnie trzech chłopaków.

-To może ci się przydać.- powiedział w moją stronę zielonooki blondyn podając mi pałkę.
-Dziękuje.- wzięłam od niego drewniany przedmiot.
-Allan Lightwood.- wyciągnął rękę w moim kierunku.
-Alexandra Winchester.- zaśmiałam się i uścisnęłam jego dłoń.
-Znam cię, jedna z Huncwotów i do tego jaka ładna.- ponownie się zaśmiałam.

Naszą krótką rozmowę przerwał Luke pytając o nasze nazwiska, które zapisał sobie na kartkę.

-Dobra, zagramy sobie mecz! Podzielcie się na dwie drużyny!

Podzieliliśmy się na pół, usiedliśmy na miotły, szybko podbijając się w górę rozpoczynając grę.

Rozgrywka trwała w najlepsze, obie drużyny szły łeb w łeb, nad głowami kręcili się szukający, kafel szedł z ręki do ręki. Nagle zauważyłam, że Gemma, która jest ze mną w drużynie i aktualna pałkarka odbiła tłuczek do przeciwnika, ale Lightwood szybko go odbił prosto na mnie. Bez zastanowienia, lekko podrzuciłam pałkę w dłoni, tak że wykonała obrót i gdy była ponownie w mojej dłoni mocno odbiłam tłuczek. Allan podleciał do mnie i obije zderzyliśmy się pałkami śmiejąc się przy tym głośno.

Friends? Always!-Huncwoci i HuncwotkiWhere stories live. Discover now