XI

461 26 28
                                    


   Przybysz zmierzył uważnym spojrzeniem leżącego na łóżku Itachiego, gdy już wystarczająco się zbliżył. Nie odpowiedział na jego początkowe pytanie – a przynajmniej nie od razu.

- Niestety nie trafiłeś – oznajmił, nie kryjąc nawet nuty rozbawienia w swoim tonie. Patrzył, jak ten drgnął, gdy się odezwał i z pewnością rozpoznał jego głos. Wiedział jak bardzo były w stanie wyostrzyć się inne zmysły, gdy wzrok zawodził. Dawno temu też to przeszedł.

- Nie jestem zbyt dobry w zgadywankach – przyznał, starając się opanować zdenerwowanie, które odczuł z chwilą zidentyfikowania gościa. - Po co przyszedłeś? - zapytał, słysząc po chwili dźwięk odsuwanego krzesła, na którym jego towarzysz usiadł.

- Chciałem porozmawiać – zaczął, ale zanim mogło paść kolejne pytanie dodał: - O tobie.

- O mnie? - powtórzył wyraźnie zaskoczony tym, bo w zasadzie spodziewał się czegoś zupełnie innego. - W jakim sensie chcesz o mnie rozmawiać, Madaro? - dodał, doszukując się już w myślach jakiś pułapek w jego działaniach. W końcu nie oczekiwał troski. Ten mężczyzna chyba nawet nie był do tych uczuć zdolny – a przynajmniej ta jego odsłona. Kiedyś dawno temu pewnie tak było, ale teraz był osobą, nie mającą nic do stracenia. Chyba właśnie to nawet Itachi osobiście gdzieś uważał za przerażające w głębi siebie. Jego przodek był nie dość, że potężny, to był osobą nieobliczalną. Nie miał bliskiej osoby, jaka mogłaby mieć na niego wpływ. Nawet Nagato był w jego rękach zwykłym pionkiem.

- Mam na myśli twoją postępująca ślepotę oraz chorobę – odparł niemal od razu.

Coś w jego tonie sprawiło, że młodszy Uchiha instynktownie się zjeżył i miał co do tego złe przeczucia. Chociaż przewidywał poruszenie kiedyś tego tematu. Był ważny dla Akatsuki.

- Co w takim razie proponujesz? - spojrzał na niego uważnie, zastanawiając do czego to wszystko zaczyna zmierzać. Nie miał pojęcia co za altruizm się w Madarze obudził, ale nie bardzo tej postawie ufał. Na pewno musiał mieć w tym jakiś zysk. Znał go za dobrze.

- Przeszczep oczu twojego ojca – oznajmił, patrząc na malujący się szok na twarzy młodszego Uchihy.

- Jak? Skąd masz jego oczy? - zdołał wykrztusić ze zdziwieniem, którego nie sposób było mu ukryć. Z drugiej strony nie miał pojęcia, jakim cudem miał pojęcie o Mangekyou Fugaku, co nawet przed klanem ukrywał tą moc. Z trudem powstrzymał się, aby uchylić powieki, lecz w porę przypomniał sobie o maści, jaką miał na oczach. Była ona strasznie lepiąca, co niekoniecznie mu by potem odpowiadało, a zapewne jeszcze nasłuchałby się marudzenia mistrza marionetek w gratisie. Usłyszał cichy, nieco zduszony śmiech ze strony najstarszego żyjącego z rodu.

- Myślisz, że zostawiłbym tak cenne kekkei genkai na użytek Liścia? - spytał, wyraźnie rozbawiony jego niedomyślnością. - Musiałem zabezpieczyć tą siłę przed osobami, które nie są jej godne. Chociaż przyznaję, nie udało mi się to do końca – przyznał, krzywiąc się na myśl o pewnym osobniku. Oboje mieli świadomość o kogo mu chodziło.

- Więc co o tym myślisz? - dodał, bo jednak chciałby zasięgnąć jego opinii. W końcu miał wolny wybór, bo zmusić go nie zamierzał. Dawał mu po prostu perspektywę.

- Interesująca propozycja, ale musiałbym nad nią pomyśleć – stwierdził, bo jednak nie był pewny czy chciałby przyjmować moc ojca, lecz i także cały ciężar jaki dźwigał. Poznać może i rzeczy, jakie nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego. Taki krok zrzucał na niego dużą odpowiedzialnością, ale jakby został przytłoczony, to mógłby popaść w sidła szaleństwa.

Krucza MiłośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz