Rozdział 13

308 42 11
                                    


Owinięty białym, hotelowym szlafrokiem, leżałem na dokładnie pościelonym, ogromnym łóżku. Ben właśnie przeskakiwał po przypadkowych kanałach, wyświetlanych na ekranie małego telewizora, stojącego w kącie pokoju. Wyprostowałem się do pozycji siedzącej i słabo uśmiechnąłem się do brata. Wyciągnąłem rękę, by móc złapać kolejnego łyka coca coli. W Ameryce była ona niesamowicie popularna, ale słyszałem, że reszta świata nie mogła cieszyć się tym gazowanym napojem. Podobno był on dostępny tylko w USA, a jeśli dało się go kupić za granicą to jedynie za wysoką cenę.

-Dlaczego mi nie powiedziałeś o ojcu i o tym co wyprawia?

Zewnętrzną stroną dłoni otarłem usta, po czym skupiłem wzrok na wpół pustej, szklanej butelce napoju gazowanego.

-Nie chciałem cię martwić.

-Uwierz mi, teraz martwię się sto razy bardziej, niż gdybyś od razu opowiedział mi co się dzieje w domu. Wiesz, że wróciłbym do was. Loty są naprawdę kosztowne, zresztą ten hotel też, ale mogę sobie pozwolić na luksus od czasu do czasu.

Pokiwałem głową, rozglądając się po pokoju. Ben miał rację, hotel w którym chłopak się zatrzymał był naprawdę luksusowy i kosztowny. Z tego co się dowiedziałem z ulotek, był to najlepszy hotel w Los Angeles, a ja nigdy nawet nie śniłem o spojrzeniu na owy budynek, a co dopiero leżeniu w jednym z jego kwater.

-Opowiedz mi wszystko. Co się wydarzyło podczas mojej nieobecności?

Niechętnie zacząłem mówić, nie chcąc zamartiwać Bena bardziej niż trzeba. Opowiedziałem wszystko, każdy szczegół. Jak ojciec zaczął regularnie pić, zaraz po tym moi bracia wyjechali, jak mama zaczęła spotykać się z przyjaciółkami, aby tylko nie siedzieć w domu z pijanym ojcem i jak ojciec zaczął używać mnie jako worka treningowego. Kiedy dotarłem do końca opowieści, moje gardło było wyschnięte, a ja dotknąłem swojej twarzy, czując spływające po policzkach łzy. Nawet nie zarejestrowałem, kiedy zacząłem płakać. Musiało to przyjść naturalnie, wraz z emocjami.

Ben przytulił mnie, a ja rozpłakałem się jak dziecko. Płacz sprawiał, że czułem się słaby, czułem się jak przegrany. Nienawidziłem, kiedy ludzie patrzyli jak płaczę, dlatego nie robiłem tego prawie w ogóle. Ale z Benem było inaczej, on był moją rodziną, a rodzinie pozwalałem patrzeć na moje największe słabości. No może nie całej...

-A co z tym Michaelem? Kim on dla ciebie jest?

Pytanie, które padło z ust brata, zbiło mnie z tropu. Uniosłem się, patrząc na Bena, który uśmiechał się do mnie zachęcająco. Jemu mogłem powiedzieć, on zrozumiałby mnie jak nikt inny. Sam wiedział i doświadczył to przez co ja właśnie przechodziłem.

-Michael jest moim bliskim przyjacielem – wydukałem, bawiąc się palcami. Czułem jak Ben wstrzymuje oddech i bacznie mnie obserwuje. Na pewno domyślił się lub wyczytał już między zdaniami, co dokładnie chciałem powiedzieć.

-Jak bliskim?

-Bardzo bliskim – uśmiechnąłem się pod nosem, myśląc o zielonookim blondynie. Ben złapał mnie za brodę, tym samym unosząc do góry moją głowę, tak abym nie mógł zerwać z nim kontaktu wzrokowego.

-Ojciec wie?

-Nie... i się nie dowie. Ty mu nie powiesz, bo jesteś moim bratem i nie zrobisz mi tego, a ja nie zamierzam rozjebać go jeszcze bardziej psychicznie. Jakby się dowiedział, że jestem... - urwałem w pół zdania, patrząc, ze strachem wypisanym w oczach, na starszego blondyna. Ben jednak dobrze wiedział co chciałem powiedzieć, wcale nie musiałem kończyć zdania.

-Gdyby wiedział, że jego drugi syn też jest gejem to najpierw zabiłby mnie, a potem ciebie.

Puścił moją głowę, przez co znowu skierowałem wzrok na swoje ręce. Nie powiedziałem słów, które tak bardzo cisnęły mi się na język. Nie chciałem martwić Bena, ale pierwszą myślą, która wtargnęła się do mojego mózgu po jego wypowiedzi była „Nie zależy mi na moim życiu, tylko na twoim. I jeszcze życiu Michaela".

-Nie możesz skrzywdzić tego blondynka. On coś do ciebie czuje.

-Skąd wiesz? – raptownie unosząc głowę, omal nie wykrzyczałem tych dwóch słów, kiedy wielkimi oczami spojrzałem w niebieskie tęczówki starszego brata. Ben zaśmiał się i potargał mi włosy, przez co skrzywiłem się. Poczułem się jak dziecko.

-Znam ten wzrok, sam tak patrzę na mojego przyszłego męża. Dam ci jedną radę: nie skrzywdź go i nie wypuszczaj z rąk, bo nie zaproszę cię na mój ślub.

Zaśmiałem się, plecami opadając na łóżko i wyciągając przed siebie ręce.

-Nie zamierzam go wypuścić z rąk. On jest mój. Na zawsze.




-Synku – moja mama zajrzała do pokoju, gdzie właśnie robiłem notatki na kolejną lekcję, chcąc udzielać się bardziej na biologii – Ktoś do ciebie.

Uniosłem brwi, wstając i idąc za nią na dół do kuchni. Mama szybko podała mi słuchawkę telefonu stacjonarnego, po czym tak szybko jak się pojawiła, tak też zniknęła. Nadal zdziwiony kto może do mnie dzwonić o tej godzinie, przystawiłem telefon do ucha.

-Tak, słucham? Przy telefonie Michael Clifford.

-Czekaj, a gdzie Gordon?

Przewróciłem oczami słysząc dobrze znany mi głos Luke'a, po czym mimowolnie uśmiechnąłem się opierając o blat kuchenny.

-Po co dzwonisz Robert?

-O nie – jęknął przeciągle chłopak po drugiej stronie słuchawki, na co przygryzłem wargę. Cholera, on był gorący nawet jak rozmawiał przez telefon – Tylko nie nazywaj mnie moim drugim imieniem. Dzwonię, bo chciałem usłyszeć twój głos. Wiem, że jest późno, no i twoi rodzice... ale nie mogłem się powstrzymać.

-Widzę też, że już kompletnie wytrzeźwiałeś – powiedziałem, przez ramię patrząc czy nikt z moich rodziców nie podsłuchuje. Chłopak zaśmiał się do słuchawki, a ja rozluźniłem się – Jak poszło z rodzicami?

-Eh – chłopak westchnął, momentalnie przestając się śmiać – Powiem tylko, że nie za dobrze. Znowu mi się oberwało, a Ben zabrał mnie ze sobą do hotelu.

-Luke... tak mi przykro – przygryzłem wargę, raz jeszcze zerkając czy nikt nie czai się w pobliżu, po czym przyciągnąłem słuchawkę telefonu bliżej ust i wyszeptałem – Gdybym mógł pocałowałbym teraz każdą ranę jaką zafundował ci ten sukinsyn.

-Wow, Michael – przez wydźwięk jego głosu wnioskowałem, że blondyn uśmiechał się – Nie sądziłem, że kiedykolwiek powiesz do mnie takie słowa, a przy tym użyjesz bluźnierstwa.

-No widzisz. Wariuję przy tobie.

-Ja przy tobie też, kotku.

Zakrztusiłem się własną ślinę, gdy usłyszałem określenie jakiego użył wobec mnie.

-C-czy ty....

-Przepraszam Michael, ale Ben wyrywa mi słuchawkę. Muszę kończyć. Widzimy się jutro. Dobrej nocy, Mikey.

-Dobranoc, Lukey – wyszeptałem. Nie odłożyłem słuchawki od razu, przez chwilę wsłuchiwałem się jeszcze w pikanie oraz głuchy dźwięk, które na zmianę dobiegały z drugiej strony telefonu, oznajmiając, że rozmówca odłożył już słuchawkę.

W końcu zmusiłem się na odłożenie własnej słuchawki, po czym odwróciłem się z zamiarem pójścia spać. Jednak nie dane mi to było, ponieważ z impetem wpadłem na klatkę piersiową mojego ojca. Ojciec zmierzył mnie wzrokiem, a w oczach pojawiło się coś na znak obrzydzenia i nieufności. Pobladłem. Boże nie, nie, nie. Jeżeli on słyszał tą rozmowę, to mogę już szykować sobie trumnę.

-Możesz się przesunąć? Chciałem nalać sobie szklankę wody.

Pokornie pokiwałem głową, po czym popędziłem do pokoju, z impetem zamykając za sobą drzwi. Miałem przejebane.    

* * *

Taki prezent gwiazdkowy ode mnie, więc dodaję jeszcze jeden. juhu!

Wesołych Świąt <3

alternativetrash_1

Forbidden Fruit / MukeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz