Rozdział 11

330 40 10
                                    


-Ej, Mikey, patrz! Te gwiazdy tworzą serce!

Zachichotałem, biorąc kolejnego łyka taniego wina, które Luke kupił w pobliskim sklepiku. Od kilku godzin siedzieliśmy na klifie, daleko od szkoły, jednakże nie do końca daleko od mojego domu. Luke leżał na moich udach, patrząc w niebo i co chwila pokazując mi nowe konstelacje gwiazd. Ja tam wolałem patrzeć na niego, moją gwiazdę. Moje słońce. Słońce to też gwiazda tylko taka wielka... Prawda?

-O! A ta gwiazda przypomina mi ciebie!

-Która? – zapytałem, bawiąc się jego niesfornymi włosami. Blondyn mruknął i jak kot podsunął mi głowę bardziej pod dłoń, przez co znowu zachichotałem. Wszystko wydawało się lepsze i łatwiejsze po alkoholu. Ojciec, kościół i nauka odeszły w zapomnienie, w chwili gdy alkohol spłynął w dół przełyku. Luke też wydawał się szczęśliwszy i lżejszy niż zazwyczaj.

-No ta...

-Luke, to jest księżyc.

-Nie ważne. Najważniejsze, że świeci tak jasno. Jak ty Mikey – Hemmings odchylił głowę do tyłu, aby widzieć wyraz mojej twarzy. Ja zrobiłem skwaszoną minę udając obrażonego i pociągnąłem kolejny łyk wina.

-Uważasz, że jestem gruby? Księżyc jest w końcu duży i...

-Uważam, że jesteś piękny.

Ostrożnie odstawiłem butelkę na ziemię, nadal utrzymując kontakt wzrokowy z blondynem. Jego uśmiech powoli ustąpił miejsca lekko rozchylonym ustom. Te niebieskie oczy, nadal wpatrzone we mnie, teraz wyrażały zachwyt, pożądanie oraz całą paletę uczuć, którymi blondyn mnie darzył. Które ukrywał głęboko w swoim wnętrzu.

Nie chciałem marnować takiego momentu. Pochyliłem się nad Hemmingsem i wpiłem się w jego miękkie wargi. Blondyn od razu odpowiedział na mój pocałunek, a rękami oplótł moją szyję. Delikatnie położyłem go na chłodnym podłożu klifu, po czym zawisłem nad nim, pocałunkami schodząc na jego szczękę oraz szyję. Chłopak bezczelnie wsadził ręce pod moją koszulkę, a paznokciami rysował długie kreski na moich plecach. Nie było to delikatne, co, o dziwo, cholernie mi się podobało. Alkohol dodawał nam odwagi, przez co nasze granice kompletnie zniknęły.

Luke jęknął, kiedy ponownie wpiłem się w jego wargi. Wykorzystałem ten moment na wtargnięciem językiem do jego ust. Tym razem od razu zdobyłem dominację. Chłopak mocniej wbił paznokcie w moje ciało, a ja poczułem jak jego ciało wygina się lekko w łuk, pod wpływem przyjemności. Syknąłem, kiedy chłopak uniósł biodra, lekko ocierając się o moje wybrzuszenie w spodniach.

Ocknąłem się, kiedy niebieskooki chciał odpiąć pasek od moich spodni. Delikatnie odsunąłem się od niego i zabrałem jego duże dłonie z moich spodni. Pokręciłem przecząco głową, po czym wstałem otrzepując spodnie z ziemi. 

-Naprawdę cię lubię Luke, ale nie możemy zrobić nic więcej. Nie chcę być twoją kolejną zabawką.

Luke patrzył na mnie z nadal lekko otwartymi ustami. Musiałem być pierwszą osobą w jego krótkim życiu, która mu czegoś odmówiła. Westchnąłem, zabierając butelkę z resztką wina i skierowałem się w stronę samochodu. Hemmings szybko mnie dogonił, trochę się przy tym kołysząc, przez alkohol płynący w jego krwi.

-Myślałeś, że nie słyszałem o tych plotkach? O tym, że na każdej przerwie zaliczasz inną dziewczynę? – zapytałem, otwierając drzwi od jego samochodu. Nie zamierzałem do niego wsiadać, Luke też nie. Kiedy tylko chłopak zaczął pić zabrałem mu kluczki i powiedziałem, że oddam je mu jak wytrzeźwieje. Nie będzie jechać po pijaku. Delikatnie odstawiłem butelkę z alkoholem i cofnąłem się od samochodu, uprzednio zamykając drzwi. 

Niebieskooki blondyn patrzył prosto na mnie. W jego oczach pojawiło się zmieszanie oraz żal. Westchnąłem po czym złożyłem krótki pocałunek na jego opuchniętych wargach.

-Nie martw się. Zrobiłeś to, bo musiałeś ratować swoją reputację.

-Czasem nienawidzę swojego życia – wyszeptał blondyn, przyciągając mnie do swojej subtlenie umięśnionej klatki piersiowej. Przytuliłem go, rękoma obejmując w pasie i czule pocierając dół jego pleców. Luke ukrył twarz w zagłębieniu mojej szyi, przez co czułem jego urywany oddech oraz łzy, które delikatnie skapywały na tył mojej kurtki. Każdy płacze, a czasem jedyne czego nam potrzeba to nie rozmowy, a wysłuchania lub po porostu ramienia do wypłakania.

-Przepraszam, że cię zawiodłem – jego głos załamał się przez łzy, które utrudniały mu oddychanie. Wtuliłem się w niego mocniej.

-Przecież ty nic nie zrobiłeś.

-Jeszcze nie, Mikey. Ale znam siebie.



Zbliżała się godzina 22, a mój płacz już dawno przerodził się w śmiech. Michael będąc trochę bardziej trzeźwym niż ja, prowadził mnie pod ramię. Co chwila zataczałem się na niego lub innych pieszych, a on wtedy szeptał pospieszne przeprosiny. Mnie przepraszać nie musiał. Kochałem być tak blisko niego.

-Może kupię jeszcze trochę wina, co? – zapytałem, zataczając się na witrynę sklepiku osiedlowego, tego samego w którym wcześniej starsza kobieta sprzedała mi pierwszą butelkę. Wino nie było zbyt wysokiej jakości, ale nie oczekiwałem zbyt wiele od najtańszego trunku. Ważne by dawało w palnik.

-Tobie już wystarczy – powiedział stanowczo Michael, pomagając mi się ogarnąć. Nie zrobiliśmy nawet kilku kroków, kiedy kątem oka spojrzałem na niego. Potem całkowicie poświęciłem uwagę chłopakowi,  nie mogąc oderwać od niego wzroku. On był piękny. Był najpiękniejszą rzeczą w moim marnym życiu. Aktualnie żyłem tylko dla niego.

Moje całe ciało odwróciło się do niego, chcąc widzieć go lepiej. Przybliżyłem się, na tyle ile mogłem, aby nie zacząć wzbudzać podejrzeń przechodniów. Ledwo stałem na nogach, kołysząc się to w przód to w tył, więc najwyżej zwalę winę na to przeklęte wino. Teraz ważniejszy był Mikey, który stał przede mną i patrzył mi prosto w oczy. Był trochę zmieszany i nie bardzo wiedział, gdzie miał podział ręce, więc po prostu włożył je do kieszeni bluzy. Rumieniąc się, zerkał to na przechodniów to na mnie.

-Luke, czy moglibyśmy iść dalej? Ludzie się gapią.

-Pocałowałbym cię gdybym mógł – na moje słowa Michael jeszcze bardziej poczerwieniał, po czym stanowczo wziął mnie pod ramię, chcąc uniknąć publicznego okazywania sobie uczuć. Nadal zdawałem sobie sprawę, że ta jedna chwila mogłaby zrujnować całe jego życie. Moje nie było czegokolwiek warte, utrzymywałem reputację tylko i wyłącznie dla mojej rodziny, ale moja egzystencja na tym świecie była bez znaczenia. Jednak z nim było inaczej, zależało mi na jego szczęściu i bezpieczeństwie. 

-A ja palnąłbym cię w łeb gdybym mógł – Michael powiedział to dosyć głośno, przez co starsza kobieta o lasce, która właśnie wchodziła do osiedlowego sklepu obejrzała się na nas. Michael spojrzał w drugą stronę udając, że to nie on był sprawcą tej obrazy skierowanej w moją stronę. Zaśmiałem się, przybliżając się do Michaela.

-A ja bym cię udusił gdybym mógł. Niestety jesteś mi jeszcze potrzebny, bo ktoś inny może mnie niedługo zamordować. 

Odwróciłem się słysząc znajomy głos. Michael zatrzymał się, patrząc to na mnie to na osobę stojącą tuż przede mną. Znajoma sylwetka oraz te same niebieskie oczy zamajaczyły mi przed oczami, zanim moje własne niebieskie tęczówki zaszkliły się od łez.

-Ben? Co ty tutaj robisz?

* * *

Mamy kolejny rozdział i mamy Bena!(osobiście wolę Jacka, ale to taki mały szczegół)

Jutro Wigilia, a ja nie mam pomysłu w co się ubrać. Chciałam iść w jakiejś bluzie i dresach, ale chyba nie wypada...

Pozdrawiam i wesołych Świąt!

alternativetrash_1

Forbidden Fruit / MukeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz