1

52 2 0
                                    


Maya wstała wcześnie rano, gdy słońce dopiero wschodziło. Do wakacji pozostawało coraz mniej czasu, a temperatura na zewnątrz stopniowo rosła. Ze względu na klimat prawdopodobnie nie przekroczy 25 stopni, lecz nie miało to dla niej większego znaczenia. Niedługo po rozpoczęciu wakacji miała wyjechać do Australii. Planowała to już od ponad pół roku, a marzyła o wyjeździe tam jeszcze dłużej.
Miała bogatych rodziców, którzy przez swoją pracę nie mieli na nią czasu. Rozwiedli się kilka lat temu, jej matka przeprowadziła się do innego miasta i całkowicie straciły kontakt. W teorii mieszkała z ojcem, w praktyce wynajmował on mieszkanie w ścisłym centrum miasta, więc i z nim się praktycznie nie widywała. Mieszkała w piętrowej willi ze służbą i basenem. Mogła mieć praktycznie wszystko, co dało się kupić za pieniądze, a jednocześnie czuła, że to one odebrały jej rodziców.
Nie miała prawdziwych przyjaciół ani chłopaka, a wszystkim osobom, które starały się do niej zbliżyć chodziło tylko o pieniądze. Nie mówili tego wprost, to by było głupie. Rozmawiała z nimi mimo tego, iż znała ich zamiary. Nigdy się nawet nie zastanawiała dlaczego to robi, czy nie wolałaby samotności. Wydawało się to dla niej normalne, miała tak odkąd pamięta. Od zawsze też jej to przeszkadzało. Raz mniej, raz bardziej – ale zawsze marzyła o znajomości gdzie będzie się liczyć ona, a nie pieniądze jej rodziców. Ciężko jej też było znaleźć nowych znajomych. Miała wrażenie jakby każdy miał już jakąś tam swoją grupę, a wejście do niej było niemożliwe. Nie do końca rozumiała jak zaprzyjaźnić się z kimś nowym, nigdy nie musiała nic robić, a ludzie sami do niej przychodzili.
A może bardziej do jej karty kredytowej.
Czekała aż zaczną przychodzić do niej z pytaniami, czy mogą jechać z nią do Australii.
„Przecież się przyjaźnimy".
Im dłużej żyła tym bardziej nienawidziła takich osób.
Doskonale też wiedziała jak bardzo boi się samotności, mogłaby zrobić wszystko, żeby tylko nie być samotną.
Spędzanie czasu samej było dla niej czymś wygodnym. Fakt, że nie może tego przerwać, nie może napisać do nikogo, spotkać się z nikim – nieprzyjemny i przerażający.

Wyszła z dużego, jasnego pokoju i zaczęła leniwie iść w stronę odległej jadalni. Wiedziała, że śniadanie jest już gotowe. Każdy ranek był taki sam, lecz mimo to był jej ulubioną pora dnia. Zawsze miała małą nadzieją na to, że może dzisiaj coś się zmieni.
Weszła do jadalni, gdzie czekało już na nią śniadanie. Potrawy nieczęsto się powtarzały, ceniła sobie tę różnorodność. Spojrzała na miskę pełną budyniu, w który powili wtapiały się wsypane maliny i borówki.
Cała reszta stołu byłaby pusta, gdyby nie starsza kobieta należąca do służby, która siedziała kawałek dalej. Czekała na Mayę, tak jak codziennie. Dziewczyna była jej za to wdzięczna, traktowała ją jak najlepszą przyjaciółkę. Mimo, że jej płaciła, czuła z nią pewną więź, której nie miała z nikim innym. Czuła, że jest dla niej naprawdę ważna i to nie z powodu pieniędzy.
Jej siwe włosy były spięte, mimo że już bez tego były stosunkowo krótkie. Na twarzy miała masę zmarszczek, po których widać było, że jest naprawdę starą osobą. Mayę przerażał fakt, że pewnego dnia może tak po prostu zniknąć. Bała się tego bardziej niż czegokolwiek innego.
Staruszka uśmiechnęła się do niej pięknie, przymykając lekko oczy.
- Dzień dobry, pani Smith – Powiedziała odwzajemniając uśmiech.
Zebrała długie, rude włosy w jedną dłoń i związała je gumką, a następnie usiadła przed miską.
- Dzień dobry, Maya. Dziś na śniadanie budyń jaglany z owocami i syropem malinowym. Jak się spało?
- Bardzo dobrze – Chwyciła za łyżkę i zanurzyła ją w budyniu. – Z myślą, że niedługo wakacje, wszystko wydaje się być weselsze.
Na ścianie po drugiej stronie pomieszczenia wisiał duży telewizor. Właśnie rozpoczynały się poranne wiadomości. Codziennie oglądały je razem i komentowały aktualne wydarzenia. Tak prosta rzecz była często najlepszą częścią jej dnia.
- Minęła szósta, na "Wiadomości Kalifornia" zaprasza Alice Bailey – Mówił narrator.
- Dzień dobry – Kontynuowała prezenterka. – Dziś w nocy, około godziny drugiej, Union Bank w San Francisco na Townsend St. został okradziony. Policja dalej stara się odszukać złodziei. Świadkowie widzieli tylko dwie osoby ale policja uważa, że należą do zorganizowanej grupy przestępczej. Przenosimy się do naszego reportera, który jest na miejscu zdarzenia.
- Straszne... – Wyszeptała kobieta. –I to jeszcze w naszym mieście... Aby ich szybko złapali.
Była niezwykle wrażliwa. Zawsze bardzo przejmowała się tym, co działo się w okolicy.
- Ja też - Rzekła niegłośno tylko po to, aby staruszka nie czuła się samotna w swoich odczuciach. Tak naprawdę niespecjalnie ją to obchodziło. Traktowała to jako ciekawostkę, urozmaicenie, coś nowego, a przy tym całkowicie neutralnego, dopóki bezpośrednio jej nie dotyczyło. Nie uważała tej postawy jako coś złego. Zawsze myślała, że na tym świecie dzieje się tyle złych rzeczy, że lepiej skupić się na tym, co ją bezpośrednio dotyka.
- Dobrze, że nie mieliśmy tam pieniędzy – Dodała po zjedzeniu kolejnej łyżki. – Tata byłby wściekły.
- Skąd się biorą tacy ludzie...
- To chyba oczywiste.
Kobieta spojrzała na nią z zaciekawieniem.
- Najczęściej z patologicznych rodzin albo patologicznego środowiska.
- Jedyny ślad, jak pozostał to napis "Istina" – Mówił dziennikarz. – Znajdował się na ścianie niedaleko sejfu.
- To słowo coś oznacza? – Kobieta znała się na naprawdę wielu rzeczach, łącznie z tymi, o których nigdy by nawet nie pomyślała.
- Sądzę, że tak. – Nie była tym zbyt przejęta. – Jak ci smakuje?
- Jest świetne – Uśmiechnęła się lekko. – Co będzie na obiad?
- To niespodzianka! – Trzymanie takich rzeczy w tajemnicy sprawiało jej przyjemność.
- Codziennie to powtarzasz.
- I codziennie masz niespodziankę. – Przerwała na chwilę żeby wstać i wsunąć za sobą krzesło. – Skoro wiesz, że powtarzam to codziennie, to dlaczego dalej mnie o to pytasz?
Rudowłosa wzruszyła ramionami i na chwilę się zamyśliła. Przez ten czas staruszka zdążyła zabrać naczynie i wyjść, zostawiając ją samą.
Spojrzała na godzinę w telefonie, po czym leniwie wstała i wróciła do swojego pokoju. Szybko przebrała się i pomalowała, po czym ruszyła w stronę wyjścia.
- Pani Evans! – Usłyszała krzyk mężczyzny należącego do służby, gdy naciskała już na klamkę.
Odwróciła się ze zdziwieniem, musiało to być ważne, rzadko kiedy miała takie sytuacje.
Lekko otyły mężczyzna w średnim wieku podszedł do niej szybko, wyglądał jakby przed chwilą przebiegł co najmniej jedną milę.
- Pani Evans – Kontynuował. – Szofer właśnie dzwonił, że jest chory i nie może pojawić się dziś w pracy. Jak najszybciej wezwę innego...
- Nie trzeba – Przerwała mu i się uśmiechnęła. – Przejdę się. Mamy dziś ładny dzień.
- Ale proszę pani...
Maya wyszła z budynku nie słuchając go.
Mieszkała daleko od szkoły ale miała jeszcze dużo czasu do rozpoczęcia lekcji. Rozkoszowała się dniem, który z minuty na minutę nabierał coraz więcej energii. Nie przejmowała się fałszywymi przyjaciółmi, których spotka, gdy tylko dojdzie do celu. Liczyła się tylko obecna chwila, a ona była wyjątkowo piękna. Czuła, że może odpocząć od tego wszystkiego. Wybierała mniej ruchliwe drogi, które były o wiele cichsze i piękniejsze. Często miała dość ludzi, brakowało jej takich spacerów.

IstinaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz