Christopher siedział za biurkiem w swoim gabinecie, całą swoją uwagę przeznaczył na wielką kupkę papierów, leżącą przed nim. Nie podniósł nawet głowy, gdy drzwi się nagle otworzyły. Był pewny, że doskonale wie, kto właśnie mu przeszkadza.
- Kevin, mówiłem ci już...
- Kevin? – Zapytał mężczyzna, a ciemnowłosy natychmiast na niego spojrzał.
- William? – Detektyw trzymał w dłoni drogi tablet. Był ostatnią osobą, której się tu spodziewał.
- Dalej rozmawiasz z tym śmieciem?
- Mógłbyś go tak nie nazywać? Nawet go nie znasz.
- Znowu zaczynasz ten temat?
- Nie jesteś moim ojcem, żebyś mi wybierał znajomych. – Mruknął chłodno.
- Jemu nie można ufać – Przerwał na chwilę i położył tablet na biurku. – Udowodnię ci to.
- Jak?
- W ciągu jednego miesiąca – Dokończył, ignorując jego pytanie – Może nawet szybciej.
Włączył tablet, a na ekranie pojawiło się zdjęcie zagadki, zostawionej w kościele.
- Rozwiązałeś ją? – Zapytał od razu, z nadzieją.
- To są liczby majów – Wskazał palcem na kreski i kopki, narysowane na ścianie. – Nie chce mi się tłumaczyć na czym one polegają. W skrócie, pod „SCP" zapisane jest 563 i 800, a pod „START" 24 i 6. Zakładam, że to drugie jest datą.
- 24 czerwca? – Zapytał, przerywając mu – Który dziś mamy?
- 21, to za 3 dni.
- Wtedy jest zakończenie roku szkolnego.
William spojrzał na niego z lekkim zdziwieniem.
- Skąd wiesz? Mówiłeś, że jesteś z Ohio.
- Moja siostra ma osiemnaście lat, przyjechała tu ze mną – Odpowiedział spokojnie, niegłośno. – Jest na ostatnim roku.
- Co do tych pierwszych cyfr – Kontynuował. – Sprawdziłem w internecie co to jest SCP.
Czekał na komentarz Christophera, lecz wyglądało na to, że tym razem nie ma zamiaru mu przeszkadzać.
- Nie do końca rozumiem sens ich istnienia ale jest ich prawie 3000 i są podzielone na 3 serie. SCP 800 i 563 znajdują się w pierwszej, najstarszej, jak dobrze zrozumiałem. Każde z nich jest dokładnie opisane ale sądzę, że chodzi tu o krótki opis, który jest na samym początku – Podniósł tablet i coś w nim włączył. – „SCP-563 - An Abandoned Farm in China", „SCP-800 - An Eastern History".
Spojrzał na partnera, który patrzył się w odległy punkt, zasłaniając dłonią część ust.
- Chinatown? – Zapytał niepewnie.
- Ding, ding, ding – Powiedział głośno, szybko. – Mam już wstępny plan.
- Musimy powiedzieć o tym ludziom – Przerwał mu z przejęciem.
- Nie możemy – Zatrzymał go dosadnie.
- Co?!
- Nie możemy wywoływać chaosu, szef nas zabije. Musimy go neutralizować, nie tworzyć. Zapamiętaj to sobie. Nie działaj pod wpływem emocji, kretynie. Z tego nigdy nie wychodzi nic dobrego. Gdybyśmy zamknęli tą dzielnicę, to na pewno by tam nie przyszli – Mówił szybko. – Nawet gdyby przyszli, to nic by nie zrobili, wiec byśmy ich nie znaleźli. Zapomniałeś już po co tu jesteś? Od ratowania ludzi są policjanci, lekarze i straż pożarna, my mamy ich złapać i sprawić, aby już nigdy nie wyszli z więzienia.
- Dobrze... - Mruknął. – W porządku.
Chris westchnął cicho i oddalił się od biurka.
- Jakim cudem jest ich tylko dwóch – Przetarł oczy, wyglądał na zmęczonego tym wszystkim.
- Sądzę, że mają pomocników – Ciemnowłosy spojrzał na niego z zainteresowaniem. – „Istina" może składać się z dwóch osób ale moim zdaniem mają pod sobą ludzi, którzy im w tym pomagają.
- Dlaczego by o nich nie powiedzieli na początku...?
- Prawdopodobnie traktują ich jakby byli całkowicie nieważni. Ta dwójka jest bardzo dobrze wyszkolona, mogli należeć do wojska, czy jakichś innych sił specjalnych. W ich psychice jest coś, co sprawia, że życia ludzkie nie są dla nich ważne. To nie jest cecha, którą nabywa się z dnia na dzień. To jest coś, na co pracuje się od wczesnego dzieciństwa. To inteligentne psychole, które umieją posługiwać się bronią. Nie można ich lekceważyć, są niebezpieczni i nieobliczalni.- Siema – Powiedział wesoło Oliver.
Damien opierał się o budynek, ulicę od miejsca, w którym wszystko miało się zacząć. Obaj mieli na sobie glany, ciemne spodnie i rozpiętą bluzę z kapturem. Niczym nie wyróżniali się od innych przechodniów.
- Spóźniłeś się – Powiedział chłodno, podnosząc głowę. – Znowu byłeś z tą swoją k...
- Anna – Przerwał mu. – Ona nazywa się Anna Walker.
- Co za różnica...?
- To niemiłe wyklinać zmarłych – Stwierdził ironicznie. – Chodźmy.
Jednocześnie ruszyli w kierunku wyznaczonego wcześniej miejsca.
- Od kiedy pasjonujesz się nekrofilią? – Zapytał w połowie drogi.
- Od nigdy – Zaśmiał się.
Czarnowłosy uznał, ze lepiej będzie nie wnikać w jego chore rozumowanie. Szybko dotarli na miejsce, mieli wrażenie, że na ulicy jest mniej osób niż zazwyczaj, jednak mimo to nie zamierzali się wycofywać. Prawdopodobnie część osób rozwiązało zagadkę i rozniosło to po Internecie. Nie rozumieli tylko dlaczego żadne duże media o tym nie mówią, dlaczego nie zamknęli tego miejsca. Od kiedy policja jest aż tak pewna siebie? Najpierw całym światem wstrząsają ich dwie poprzednie akcje, a teraz jakby ich ignorowali.
- Ja powiem kiedy zaczynamy – Rzucił Oliver, po naciśnięciu na klamkę dwupiętrowego budynku.
Damien odwrócił się i przytaknął szybko, po czym przeszedł na drugą stronę ulicy. Zaczynał się domyślać o co może mu chodzić.
Weszli do dwóch, praktycznie identycznych budynków, stojących naprzeciw siebie. Założyli na twarz chustki i kaptury, po czym weszli na drugie piętra. W obu budynkach na ostatnim piętrze, w rogu, leżała duża, długa torba, której nikt nie ruszył. Mało osób tędy przechodziło, a gdy ktoś ją zauważył, postanawiał ją zignorować.
Wzięli swoje torby na ramię i wyjęli ze spodni pistolety z tłumikami. Podeszli do jedynych z dwóch drzwi i nie pukając, chwycili za klamkę. Mieszkanie, do którego chciał wejść Oliver było zamknięte. Zaczął strzelać w zamek, a potem bez większego trudu wszedł do środka, wyważając drzwi. Zamknął je za sobą i rozejrzał się po mieszkaniu. Widać było, że ktoś w nim mieszka i wyszedł tylko na chwilę. Położył torbę na kanapie i otworzył na rozcież jedno z okien.
Damien bez problemu dostał się do mieszkania, w środku którego znajdowały się tylko dwie osoby. Mężczyzna i kobieta, azjaci w średnim wieku. Siedzieli przy stole, jedząc coś, co wyglądało na obiad. Strzelił w nich bez chwili zawahania, jakby ich głowy były tarczami lub pustymi butelkami. Martwo opadli na stół, farbując swoje jedzenie na czerwono. Rozejrzał się po innych pomieszczeniach, po czym otworzył jedno z okien i postawił torbę na podłodze.
Szybkim ruchem przeładowali broń i ruszyli w stronę mieszkań po drugiej stronie. Oba były zamknięte, przy czym jedno całkowicie puste i niezamieszkałe. Bez problemu otworzyli drzwi strzelając w zamek. Może nie był to najlepszy sposób, lecz zdecydowanie najszybszy. Nie przedłużając, wrócili na swoje pozycje przy otwartych oknach. Widzieli siebie nawzajem, znajdowali się praktycznie naprzeciwko.
- U mnie pusto, ktoś tu w ogóle mieszka? – Zapytał blondyn, trzymając w dłoni krótkofalówkę.
- U mnie były dwie osoby – Poinformował go, klękając przed torbą.
- „Były" – Zaśmiał się dziewiętnastolatek i wyjął czarną snajperkę z tłumikiem.
Damien miał identyczną, nie była najdroższym i najlepszym modelem ale zdecydowanie wystarczyła do zabijania ludzi z niedalekiej odległości. Oliver do samego końca walczył o to, aby zamiast nich wziąć ze sobą wyrzutnię rakiet, lecz mężczyzna za każdym stanowczo odmawiał.
Stali na swoich pozycjach, wpatrzeni w lunety swoich broni. Długa lufa nie wystawała zza okna, nie dało się jej zauważyć z dołu.
Minęło niecałe piętnaście minut zanim Oliver zauważył wysoką, ładną dziewczynę o długich, ciemnych włosach. Bardzo dobrze ją znał mimo, że spędzili razem tylko niecałe trzy noce.
- Hej, Anna – Uśmiechnął się delikatnie i wyjął krótkofalówkę. – Zaczynamy na „zero" – Wycelował w jej głowę, która cały czas się obracała, jakby kogoś szukała. – Trzy... Dwa... Pa pa, Anna... Zero.
Wystrzelili jednocześnie, Oliver przebił głowę ciemnowłosej, dokładnie oglądał chwilę, w której z przerażeniem otwiera szerzej oczy i upada na ziemię jak szmaciana lalka. W tym samym czasie Damien trafił w trzydziesto-paro letniego azjatę, kula przebiła jego ciało i zatrzymała się dopiero w żołądku kobiety za nim.
Powstał chaos, ludzie zaczęli krzyczeć, jednocześnie rzucili się do ucieczki. Terroryści natychmiast, mechanicznie przeładowali broń i zaczęli strzelać w losowe osoby na ulicy. Ludzie byli przerażeni, próbowali się chować, uciekać, dzwonić po policję. Części udało się przeżyć, inni wykrwawili się na ziemi obok innych, losowych osób, które pojawiły się w złym miejscu o niewłaściwym czasie. Widok niewiele różnił się od tego w kościele, dwójka była niezwykle szybka. Jakby uczyli się używać tej broni od lat.
- Druga strona? – Zapytał Damien, gdy na ulicy zostały same martwe ciała.
Nie było ich za dużo, a przynajmniej nie tak dużo jak obstawiali, że będzie. Pewnie byli to sami ludzie, którzy nie słyszeli o rozwiązaniu albo nie wierzyli w nie.
- Tak – Odpowiedział szybko i natychmiast ruszyli do mieszkania naprzeciw.
Otworzyli okno z widokiem na równoległą ulicę i zaczęli strzelać do ludzi, którzy postanowili się tu ukryć lub nie zdołali uciec. Już po paru strzałach, usłyszeli syreny policyjne, za którymi prawdopodobnie jechały karetki.
- Wracamy – Powiedział głośno i wyraźnie blondyn.
Jednocześnie wbiegli do poprzedniego mieszkania. Niebieskooki wcelował się w otwarte okno, w mieszkaniu naprzeciwko. Oliver w tym czasie wyjął z torby spreje oraz kartkę, podbiegł do pierwszej ściany i zaczął przepisywać odpowiednie cyfry.
- Miałeś to zrobić wcześniej – Warknął czarnowłosy, próbując opanować swoją złość.
- Plan się zmienia, nie martw się o mnie – Odwrócił się na chwilę w jego stronę. – Lepiej zajmij się gościem, który za tobą stoi.
Damien natychmiast puścił krótkofalówkę i snajperkę, lecz nawet mimo uniku poczuł długie głębokie cięcie po jednym z policzków. Chustka została częściowo przecięta, lecz nie odsłoniła dolnej części jego twarzy.
Przed Damienem stał mężczyzna w średni wieku, nie należał do najchudszych osób. Miał ciemne oczy i jasno brązowe, niekrótkie, poczochrane włosy. Dobrze go znał z opowiadań Kevina, który nazwał go kimś w rodzaju geniusza, który za każdym razem zaskakiwał go czymś innym. Terrorysta od razu domyślił się, że znalazł rozwiązanie i był tu od samego początku. Wykorzystał syreny policyjne i cicho podszedł do niego tyłem. Nie rozumiał tylko dlaczego zaatakował go w ten sposób. Chciał go zabić, czy tylko przestraszyć? Miał kilka przypuszczeń, lecz na tą chwilę nie miał ochoty ich głębiej analizować.
Szybko wyjął ze spodni pistolet, lecz jego przeciwnik był szybszy, przygotowany. Dokładnie zaplanował całą sytuację, był pewny, że tym razem wygra.
- William Martinez, jak mniemam – Powiedział spokojnie, głośno.
Syreny były coraz głośniejsze.
- Rzuć broń – Krzyknął stanowczo Will, celując w jego głowę.
Damien nie poruszył się, jakby czekał, aż nagle jego sytuacja się zmieni.
- Powiedziałem rzuć ją! – Krzyknął głośniej i strzelił raz.
Kula trafiła w ścianę, zaraz obok głowy terrorysty. Nie poruszył się nawet na chwilę, lecz widząc na ile stać detektywa, powoli, niepewnie puścił pistolet i podniósł ręce na wysokość głowy.
- Naprawdę jest was tylko dwóch – Powiedział spokojniej.
- Tak – Rzekł śmiało.
- Zdejmij to z twarzy.
Mężczyzna zdjął kaptur bez większych obaw, chwycił za supeł chustki, zawiązany z tyłu głowy i na chwilę się zawahał. Czuł jak jego serce przyśpiesza, już od dawna nie odczuwał czegoś podobnego.
- Szybko! – Warknął.
Damien zdjął chustkę i mocno ścisnął ją w dłoni. Dalej patrzył z pewnością na Williama, nie dał po sobie nic poznać. Dopiero teraz poczuł jak po twarzy spływa mu krew. Rana zaczynała go boleć, a krople irytująco łaskotać.
- Co ty tu robisz? – Zapytał ze zirytowaniem Damien, gniotąc chustkę w kulkę.
Martinez spojrzał na niego ze zdziwieniem, nie rozumiał jego pytania.
- Zakryj się tym – Rzucił materiał za Williama, który natychmiast obrócił głowę za siebie.
Parę kroków dalej stała Maya, w prawej dłoni trzymała pistolet, lewą zasłaniała twarz czarną chustką, którą podał jej chłopak. Na głowie miała kaptur, a jej włosy były związane. Teraz tylko mocno pomalowane oczy i piersi sprawiały, że dało się ją odróżnić od mężczyzny. Ubrana była podobnie do terrorystów, wyglądała, jakby zabrała ubrania z szafy starszego brata. Jedyne co ją różniło, to jaskrawe, brudne od krwi trampki.
Zanim detektyw zdążył cokolwiek zrobić, Damien podniósł broń i przybliżył się do niego. Wyrwał mu z dłoni pistolet i chwycił za obie dłonie. William próbował się wyrwać, odsunąć od terrorysty, lecz był zbyt silny. Jego serce jeszcze bardziej przyśpieszyło, gdy poczuł przy swojej głowie lufę pistoletu. Zaczął żałować, że przyszedł tu sam.
- Jak chcesz, możesz sobie dopisać „+ ½" – Powiedział cicho niebieskooki.
Kopnął leżącą na ziemi broń w stronę dziewczyny, która natychmiast odrzuciła ją do innego pomieszczenia i szybko wróciła do celowania w detektywa. Ona i Damien doskonale wiedzieli, że nigdy by z niej nie strzeliła do człowieka, lecz detektyw nie miał o tym pojęcia. Uważał ją za kolejnego szaleńca, dla którego zabijanie jest niczym.
Damien widząc jej zdeterminowanie, opuścił pistolet i schował go do spodni. Nawet na chwilę nie oddalając się od mężczyzny, dotknął rany, z której powoli wpływała krew. Końcówki jego placów były całe czerwone, przejechał nimi delikatnie po twarzy detektywa, który drgnął ze strachu.
- Podejdź do ściany – Powiedział śmiało.
W czasie, gdy ten z podniesionymi rękami szedł w kierunku najbliższej ściany, Damien zbliżył się do Mayi, która ani na chwilę nie opuściła broni.
- Nie zabijesz go? – Zapytała dziewczyna niegłośno.
- Nie dziś, jest jeszcze potrzebny – Rzucił bezemocjonalnie i powoli wycofał się w stronę wyjścia. – Chodź.
Chłopak założył na głowę kaptur i zaczęli biec w stronę wyjścia. Oboje schowali broń, po drodze minęli kilka osób, leżących na podłodze z nożami wbitymi w ciało. Większość straciła przytomność lub jęczała, trzymając się za ostrze, którego nie potrafili samodzielnie wyjąć. Dokładnie wybierała miejsca, w które wbije ostrze, nie chciała zrobić im dużej krzywdy, chciała tylko przejść dalej.
- Ninja – Powiedziała dziewczyna, tłumacząc się.
Damien poczuł swego rodzaju podziw, że potrafiła sama ich zatrzymać w tak prowizoryczny sposób. Wybiegli z budynku, chłopak zasłonił dłonią twarz, mimo tego, że na zewnątrz i tak nikt nie zwrócił na nich uwagi. Maya po chwili podała mu swoją chustkę, którą trzymała w kieszeni bluzy. Musiała ją zdjąć zaraz przed spotkaniem z nim. Jednak cokolwiek by nie zrobiła, nie miało to w tym momencie dla niego za dużego znaczenia.
Każdy zajęty był ciałami martwych ludzi, lub wymiotowaniem pod którymś z budynków. Duża część policjantów przeszukiwała mieszkania, gdyby okazało się, że jest ich więcej niż dwóch.
- Co ty tu robisz? – Ponowił pytanie, gdy wyszli z Chinatown.
- Ratuje cię, a na co to wygląda?
Zaczęli powoli zwalniać, rozwiązał swoją chustkę i przyłożył ją do rany.
- Rozwiązałaś ją?
- Te cyfry majów? Tak, nic specjalnego. Parę innych osób też to rozwiązało i napisało o tym na internecie. To pewnie dlatego było tu dwa razy mniej osób niż normalnie... Rano napisałam do Olivera, że idę do was, do Chinatown.
- Dlaczego do niego? – Przerwał jej. – Ty masz jego numer?
- Już trochę się znamy... Wiedziałam, że ty będziesz tylko narzekał i zabronisz mi przyjść.
- Co ci powiedział?
- Wysłał mi tylko godzinę, uznałam, że wtedy będziecie zaczynać, więc wyszłam wcześniej z domu. Wzięłam ze sobą podręczny, defensywny zestaw noży – Przerwał na chwilę. – A nawet dwa, tak dla bezpieczeństwa, wiesz jak jest. Lokaj mnie podwiózł i tak sobie chodziłam po tej dzielnicy, aż nie usłyszałam strzałów i krzyków ludzi. Wtedy, jak jakiś bohater z anime, zaczęłam biec tam, skąd wszyscy uciekają. Trafiłam na tą ulicę, na której każdy leżał rozstrzelany. Przez ten chaos nikt mnie nawet nie zauważył, zaczęłam się rozglądać po budynkach i was szukać. W jednym z nich zobaczyłam Olivera. Chyba coś pisał i co jakiś czas wyglądał za okno. Jak mnie zobaczył, to wyrzucił mi pod nogi pistolet i wskazał na przeciwny budynek. Potem, oczywiście, wrócił do pisania, a ja zobaczyłam, że policja zaczyna wbiegać do tych wszystkich mieszkań. Wbiegłam zaraz za jedną grupą do tego budynku, w którym byłeś ty i wtedy moja niezawodna, kobieca intuicja powiedziała, że to „ten moment", więc wyjęłam te noże z torby. Do teraz nie wiem jak to zrobiłam, chyba byli jeszcze bardziej przerażeni ode mnie.
- Wtedy przyszłaś do mnie?
- Dokładnie. Jak już o tym mowa... Co z Oliverem? – Zwolniła z niepewnością.
Niebieskooki zatrzymał się parę kroków przed nią, patrząc na nią kątem oka.
- Pewnie wymyślił jakiś pojebany plan – Ruszył nagle. – To Oliver, nie tak łatwo go zabić, a jeszcze trudniej zamknąć.
Maya szybko go dogoniła, próbowała wierzyć w to, co mówi.
- To co teraz zrobimy? – Zapytała niepewnie.
- Nie przywiązuj się do tego „1/2" – Mruknął chłodno.
- Chcę wam tylko pomóc.
- W czym?
- Na przykład w naprawieniu twojej twarzy – Spojrzał na nią z zainteresowaniem i na chwile oddalił chustkę od policzka, aby sprawdzić, czy dalej krwawi.
- Masz coś żeby ją całkiem zakryć?
- Tak, ale najpierw musi się wygoić, przynajmniej częściowo. Nie nakłada się kosmetyków na otwarte rany.
- No shit Sherlock – Mruknął.Niecały kwadrans temu
Oliver stał przy największej ścianie, z której zdjął duży obraz. Kończył już przepisywać nową zagadkę. Co jakiś czas nerwowo wyglądał za okno, nie bał się policji, martwił się o coś zupełnie innego.
Radiowozy były coraz bliżej, a na ulicy dalej nie widać było rudowłosej dziewczyny, która była ważną częścią jego planu. Widział jak Damien odkłada broń i podnosi ręce, być może szykował już plan na ucieczkę. Znał go lepiej od kogokolwiek innego, wiedział, że nigdy nie poddałby się tak łatwo. Mógł spekulować, co planuje zrobić, lecz aktualnie nie miał na to czasu.
Zaraz przed pojawieniem się pierwszych radiowozów zobaczył Mayę, biegnącą w ich stronę. Prawdopodobnie nie miała pojęcie gdzie są, dopiero po zobaczeniu trupów uwierzyła, że naprawdę może ich znaleźć. Blondyn natychmiast wyjął ze spodni pistolet, upewnił się że jest zabezpieczony i wyrzucił go przez ono, zaraz przed jej nogi. Dziewczyna zatrzymała się nagle, odskakując lekko do tyłu. Instynktownie odwróciła się w stronę, z której nadleciał przedmiot. W jednym z otwartych okien stał Oliver, wskazał palcem na broń, a następnie na mieszkanie naprzeciwko. Nie czekał na jej odpowiedź, wiedział, że policjanci zaraz tu będą. Jedyne co mu zostało, to uwierzyć, że tym razem jej się uda. Musiało się jej udać.
Wkrótce usłyszał liczne kroki biegnące po schodach, w jego kierunku. Duża grupa, dobrze przygotowanych policjantów wbiegła do środka, otwierając drzwi kopnięciem. Otoczyli dziewiętnastolatka, który nawet się nie odwrócił. Dalej pisał po ścianie, trzymając w dłoni kartkę. Mężczyźni celowali do niego z pistoletów maszynowych, byli gotowi wystrzelić w każdej chwili.
- Wyrzuć broń i podnieś ręce do góry! – Wykrzyknął jeden z nich.
- Zaraz – Rzucił obojętnie, ze zirytowaniem. – Nie mam broni, oddałem potrzebującym.
Na chwilę przerwał pisanie, po czym mechanicznie do niego wrócił.
- Sorry, jednak mam – Mruknął. – Snajperka, jest w drugim mieszkaniu. Możecie sobie ją zabrać, nie jest mi już potrzebna – Westchnął niegłośno i podniósł kartkę do góry, do światła. – Lovro, Lovro... Nauczyłbyś się pisać...
- Kim jest Lovro? – Zapytał natychmiast.
- Lovro? – Zaśmiał się krótko. – Lovro nie istnieje. Użyłem tego imienia, żebyście nie mogli go znaleźć, a przynajmniej nie tak szybko.
Wstał, odłożył sprej i z dumą spojrzał na pomazaną ścianę.
- Nareszcie.
Usłyszał za sobą pojedyncze skrzypnięcie podłogi. Uśmiechnął się i odwrócił śmiało, szybko łapiąc policjanta za szyję. Stał zaraz za nim z kajdankami w ręce. Jego wzrok z pewności zmienił się w strach i panikę. Oliver przycisnął go do ściany, wykorzystując jego początkowe zaskoczenie. Mężczyzna puścił kajdanki i złapał go za rękę, która nawet nie drgnęła.
Kątem oka zobaczył jak wszyscy w niego celują, był pewny, że gdyby przeciągnął to chociaż o chwilę, leżałby martwy. Wiedząc to, powoli zbliżył głowę do ucha mężczyzny.
- Przeżyjesz – Wyszeptał chłodno, po czym natychmiast na jego twarz wrócił uśmiech.
Tajemniczy, złowrogi uśmiech, który nie mógł oznaczać nic dobrego. Pocałował go w policzek i oddalił się, pozwalając mu się wyprostować.
- No już – Wystawił ręce przed siebie. – Chce się widzieć z waszym szefem. Williamem Martinezem, jeszcze dziś.
- Zdejmij to – Rozkazał ostro inny mężczyzna, wskazując na jego głowę.
- Gdzie moje maniery – Powiedział ironicznie, po czym zdjął kaptur i chustkę, jakby to nie było nic niezwykłego.
Policjanci wyglądali na zdziwionych, nawet jeśli starali się, aby nie mógł tego po nich poznać. Złotooki zaśmiał się cicho i ponownie wyciągnął ręce przed siebie.
Policjant, którego wcześniej zaatakował, podniósł z ziemi kajdanki i odwrócił go tyłem. Terrorysta nie stawiał oporu, mimo niezadowolenia z faktu, w jaki sposób unieruchamia mu dłonie.
Część osób oddaliła się lub wyszła z budynku, inni podeszli do niego bliżej aby zaprowadzić go do radiowozu. Oliver, wykorzystując jedyną wolną chwilę, szybko przełożył kajdanki pod nogami i uśmiechnął zwycięsko.
Każdy patrzył na niego badawczo, ze zdziwieniem lub politowaniem, jak na szaleńca lub małe dziecko. Każda z tych opcji go śmieszyła, wywoływał w nich szok swoim zachowaniem. Nigdy nie wyobrażali sobie, że seryjny zabójca, którego nazywano „potworem", będzie miał taki charakter.
- Jak się nazywasz? – Zapytał jeden, stojący przy drzwiach.
- Felix Crayton, mam dwanaście lat i lubię inne małe dziewczynki. Tak, przyznaję się, to ja zabiłem Kennedy'ego. To teraz moja kolej, gdzie jest Willi i jak szybko się z nim spotkam?
- Pożartujesz sobie w więzieniu – Rzucił oschle jeden z policjantów, idących za nim.
- Meh, pożartuję sobie w piekle – Zachichotał, przymykając oczy. – Dopiero tam zostanę na dłużej.
Nie czytał im w myślach ale doskonale wiedział, co teraz o nim sądzą. Uważał to za coś oczywistego, w końcu większość miał na jego temat bardzo podobne zdanie.
- Do Nibylandii! – Wykrzyknął, podnosząc ręce do góry, gdy wchodzili na schody.
CZYTASZ
Istina
ActionMaya jest córką milionerów, mieszkającą w willi, w San Francisco. Mogła mieć wszystko, co tylko da się kupić za pieniądze, a mimo to czegoś jej brakowało. Zrozumiała to gdy poznała dwójkę osób, które całkowicie zmieniły jej życie. Przestała czuć s...