12

7 0 0
                                    


Oliver szedł korytarzem głównego komisariatu policji San Francisco. Zaraz za plecami miał dwóch uzbrojonych policjantów, którzy prowadzili go przez budynek. Każda osoba, którą mijali, dokładnie się w niego wpatrywała. Patrzyli na niego z lękiem, zaciekawieniem , niektórzy byli obojętni, lecz zdecydowana większość czuła obrzydzenie. Nie przeszkadzała mu żadna z tych wersji, lubił być w centrum uwagi.
- Kiedy zobaczę się z Williamem? – Zapytał, gdy dochodzili do pokoju, w którym miał spędzić resztę dnia na przesłuchaniach.
- Kiedy zechce cie zobaczyć – Mruknął jeden z policjantów.
- To bardzo wa... - Przerwał nagle, gdy drzwi przed nim się odtworzyły, a z pomieszczenia wyszedł jasnowłosy mężczyzna.
- Nareszcie jesteście – Powiedział, idąc w ich stronę. – Sądziłem, że będziecie pierwsi.
- Wszystko się trochę przedłużyło – Odpowiedział niegłośno policjant.
- William! – Krzyknął wesoło blondyn i zaczął biec w jego stronę.
Bez problemu wyrwał się mężczyznom, którzy natychmiast za nim ruszyli.
Olivier bez problemu przełożył kajdanki nad głową, lecz gdy był zaraz przed detektywem, ten wyjął pistolet. Chłopak zatrzymał się nagle, zaraz przed nim. Policjanci złapali go agresywnie i pociągnęli parę kroków do tyłu.
Terrorysta nie zwrócił na to większej uwagi, William patrzył mu prosto w oczy, jakby chciał z nich wyczytać wszystkie jego motywy i emocje. Już od dawna nie spotkał człowieka, który nie bałby się go, po dowiedzeniu się ile osób zabił. Większość nerwowo spuszczała wzrok, odwracała go w innym kierunku. Dopiero przy drugim, trzecim spotkaniu zaczynali się przyzwyczajać. Osoby, które wychodziły poza ten schemat, zawsze go najbardziej interesowały.
- Dla ciebie „Pan Martinez" – Mruknął chłodno i schował broń. – Teraz każdy będzie już wiedział jak wyglądasz.
- Śliczny jestem, prawda? – Uśmiechnął się sympatycznie. – Chciałem porozmawiać.
- Ach, tak? – Zapytał ze znudzeniem. – Tak się składa, że ja też.
- Twoje pytania są pewnie nudne, odpowiem na nie innej, nudnej osobie.
- Teraz to ty stoisz w kajdankach, a ja mam pistolet, więc...
- Kevin – Przerwał mu natychmiast, próbując się wyrwać. – Chciałem z tobą o nim porozmawiać. Wiem, że za nim nie przepadasz.
Martinez stał przez chwilę, myśląc nad tym, czy powinien wchodzić w jakiekolwiek układ z terrorystą. Czy powinien w ogóle z nim o tym rozmawiać. Nie wiedział, która odpowiedź będzie tą właściwą. Po jakimś czasie, później doszedł do wniosku, że ona nigdy nie istniała.
- Puśćcie go – Rozkazał, a złotooki natychmiast podszedł do detektywa.
Stanął blisko, żeby nikt inny ich nie usłyszał. William był od niego wyższy o głowę, miał podobny wzrost do Damiena.
- Mamy podobny cel, Willi – Mówił cicho.
- Jak jeszcze raz tak mnie nazwiesz, to naprawdę rozwalę ci łeb.
- O tym później – Mruknął obojętnie. – Słyszałem plotki, że sądzisz, iż Kevin jest tak trochę zdradliwą szmatą.
- Od kogo je słyszałeś?
- Od razu chciałbyś wszystko wiedzieć – Zaśmiał się. – Chciałbyś się go pozbyć, pokazać jaki jest naprawdę. Mogę ci w tym pomóc.
- Dlaczego?
- Bo jestem dobrym człowiekiem! – Rzekł, jakby to było oczywiste.
Mężczyzna spojrzał na niego z niedowierzeniem.
- Przyjmijmy, że mam swoje powody – Stwierdził, zanim detektyw zdążył cokolwiek powiedzieć. – Już nie jest nam potrzebny. Zbyt dużo o nas wie, chcemy się go pozbyć, a ze względu na to, że był całkiem niezły w łóżku, to trochę szkoda tak po prostu strzelić mu w tył głowy.
William nie potrafił ukryć zaskoczenia, nie wiedział o co powinien najpierw zapytać.
- Tak, miałeś rację, jest zdrajcą – Zaczął Oliver. – Tak, jest gejem i nie, nie powiem tego twoim kolegom.
- Co?! – Zapytał z irytacją, podnosząc lekko głos.
- Pokazałem wam twarz, dałem się zakuć, pomagam ci udowodnić, że ten śmieć was zdradza, a zaraz dam się jeszcze pobić – Mówił szybko. – A tak w ogóle to jestem Oliver, miło poznać.
Wyciągnął do niego rękę, pociągając zaraz za nią drugą. Ciągle zapominał, że ma na sobie kajdanki, powoli stawały się one bardzo niewygodne. William z lekkim zmieszaniem uścisnął jego dłoń, nie był pewien co ma myśleć.
- Czego ode mnie chcesz? – Zapytał prawie szeptem, opuszczając głowę.
Oliver stanął na palcach, chwytając za jego koszulkę. Mężczyzna schylił się lekko, a blondyn złapał za jego ramię. Zaczął do niego szeptać, chciał być pewny, że nikt tego nie usłyszy. Twarz Martineza nie wyrażała żadnych uczuć, doskonale wszystko w sobie tłumił. Oliver oddalił się po powiedzeniu wszystkiego, cały czas przyglądał się rozmówcy.
- Zgadzasz się? – Zapytał z lekką niepewnością.
- Tak – Odpowiedział od razu.
- Świetnie – Na jego twarz wrócił uśmiech, znów wszystko szło po jego myśli. – Jakieś pytania? Nie?
Odwrócił się do dwójki mężczyzn, opierających się o ściany.
- Idziemy – Rzucił z zadowoleniem, a policjanci natychmiast wstali i we trójkę ruszyli do pokoju, w którym był tylko jeden, nieduży, kwadratowy stół, dwa krzesła, mikrofon, kamera i znienawidzone przez chłopaka, lustro weneckie.

IstinaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz