Rozdział V

61 4 0
                                    

Kolejne dni wyglądały dziwnie. Trudna atmosfera w domu, którą wprowadzali sami rodzice. To była ich wina. Może faktycznie nie byli tego świadomi, ale to przez nich.

Ilekroć próbowałam rozluźnić atmosferę, oni zawsze musieli to zepsuć pustym spojrzeniem albo dziwną odzywką. Jakoś gdy przebywałam sama z Małą, potrafiłam się z nią zabawić.

Ten nasz domowy klimat i całkowity brak ciepła rodzinnego zmusił mnie do znienawidzenia tego miejsca. Zaczęłam uciekać. Szukać innych miejsc, zajęć. Byleby tylko wyrwać się z tego tornada smutku, które pochłaniało mnie z dnia na dzień.

Ona jest i będzie coraz słabsza, czy wyjdzie z tego? Ciężko mi było to ogarnąć, ale można powiedzieć, że mam to już  w swojej świadomości. Już nigdy nie będzie tak samo, dlatego trzeba cieszyć się każdym dniem. Szkoda, że nie wszyscy to rozumieją.

Nie wiem, może oni mają depresję albo jakiś inny problem.

Mój nadgarstek z każdym dniem wygląda coraz lepiej jak moje samopoczucie. Oddałam się całkowicie temu wszystkiemu. Powiem tak: mam to wszystko gdzieś! Będzie, co być musi. I choćbym chciała, nie zmienię tego.

Postanowiłam sobie jedno, będę się starała, by życie małej było cudowne. By nie żyła, ale przeżyła, choć cząstkę tego, co być może jest przede mną i rodzicami, co przeżył niejeden dorosły.

Każdego dnia bawiłam się z nią w pracę. Zarabiała zabawkowe pieniądze i potem w pokoju obok mogła za to kupować różne przedmioty codziennego użytku. Nie raz zobaczyła, że wychowanie choćby dwójki dzieci jest baaardzo trudne ;). Czasem przyprowadzałam jej koleżanki i razem się bawiły.

***

Nie poszłam do swojej szkoły na zakończenie roku szkolnego, postanowiłam, że pójdę z Kornelcią. Rodzice jak zwykle zostali w pracy, nawet nie chciało im się przyjść w tak ważny dla niej dzień odebrania pierwszego świadectwa. Coraz częściej widzę jak bardzo są załamani, wręcz przestali się nią interesować. Teraz ja jej zostałam.

Tylko ja.

Właśnie trwała msza. Nigdy nie przywiązywaliśmywagi do wiary, Boga, kościoła. Nigdy nie było na to czasu. Była okazja, żeby pokazać jej trochę tego wszystkiego, więc skorzystałam.

Nie uczęszczała na lekcje religii. Rodzice uważali to za bezsens i zapisali ją w zamian na francuski.

Jej mina po wejściu do tego pięknego miejsca była nie do opisania. Moja chyba zresztą też. Wywarło to na nas duże wrażenie. Zawsze wyobrażałyśmy sobie to miejsce (przynajmniej ja) za nudne i ponure. Tak też mówili nam rodzice.

Wchodząc tam poczułam takie ciepło, którego było mi brak w domu. Chciałam poznać Boga. O tylu cudach słyszałam…

Widząc Kornelkę coraz już słabszą, łapałam się wszystkiego co mogło nam pomóc. Tak też było z kościołem. Chyba pierwszy raz w życiu się modliłam. Nie umiałam, ale robiłam to, co inni. Musiałam też tłumaczyć wszystko małej, bo ta już w ogóle nie wiedziała, o co w tym wszystkim chodzi, gdybym chociaż ja to rozumiała. Pomyślałam, że skoro On jest taki dobry, to nam pomoże, za to, że uwierzyłyśmy. Choć sama nie wiem, czy tak naprawdę było, czy to sobie wmówiłam. Byłam zdeterminowaną, całkiem inną osobą niż kiedyś.

On musi nam pomóc.

Wierzę w to, że nigdy się nie rozstaniemy...

***

Nazajutrz od rana piekłyśmy ciasto.

Rodzice pracowali dzień w dzień, potem wychodzili, kiedy wracali sięgali po alkohol. Po przyjściu do domu nawet nie zapytali co u Kornelii.

Potwory.

– Adaa? – zaczepiła mnie.

– Co tam, Kornelciu?

– Mama mnie nie kocha? A tatuś? On też jest na mnie zły. Ja chcę, żeby było jak kiedyś, kiedy razem się zawsze bawiliśmy.

– Kochają cię… Tylko mają teraz pewien problem, to minie. Zobaczysz!

Nie, to nie minie. Oni jej nienawidzą. Nie kochają, a ja nie kocham ich.

Czasem wydaję mi się, że to jest układanka, którą ktoś z czasem poukłada, ale kto i jak?

Tego nie wiem, ale Kornelka ma za kilka dni urodziny.

Chyba najważniejsze…

Pamiętnik nadzieiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz