Rozdział XXVII

23 1 0
                                    

Całą noc nie mogłam spać, bijąc się z myślami czy iść na pogrzeb czy nie. Patrzyłam w lusterko, nawet z nim gadałam… Tak było ze mną źle. W końcu postanowiłam, że pójdę i dam radę, po czym udało mi się zasnąć.

Rano obudziła mnie mama, krzyczała, że nie nakarmiłam kota i co zrobiłam z pokojem, była wściekła, w końcu popłakała się, widać jak duże piętno odcisnęły na niej te wydarzenia.

Ja nie zwracałam na nią uwagi robiłam swoje, olewałam totalnie i było mi z tym dobrze.

Dzień był całkiem ładny, wyszło słońce, ale pierwszy raz w życiu miałam je za wroga niż zapowiedź świetnego dnia. Telefony od rodziny i przyjaciół urywały się, a ja chamsko je rozłączałam, bo po co rozmawiać z innymi. Zaraz mieli przywieźć Małą do domu, ostatni raz miała poczuć zapach ciepła naszego domu. Mieli zamiar wprowadzić jej trumnę do własnego pokoju, ale... nie było już do czego.

I dobrze!

Nie było jej, nie było pokoju.

Oddałabym wszystko, żeby choć jeden dzień było jak dawniej…

Ubrałam się w czarna tunikę i podarte w tym samym kolorze rajstopy, okulary przeciwsłoneczne, które pomogła mi wybrać Kornelia, podczas zakupów na wakacjach, i żadnej biżuterii. Ostatecznie postanowiłam ściągnąć okulary i zmyć makijaż. Pomyślałam, że tak będę wyglądać jeszcze tragiczniej. Niech współczują, niech psują sobie idealne nastroje.

Godzinę później zaczęli zjeżdżać się... „goście” na pogrzeb Kornelii – ja zachowywałam idealnie kamienną twarz.

Przywieźli także trumnę, wybierali ją rodzice, biała, a wokół różowa koronka, na pokrywie przymocowany był duży, czarny krzyż. To głupie, ale w głębi pomyślałam, że jest piękna!

Wszyscy zaczęli włazić nam do domu w tych brudnych buciorach. Owszem nie było za czystko, czego przyczyny są zrozumiałe, ale jednak to jest dom. Trumna stała w holu.

W końcu ściągnęli pokrywę...

A w niej leżała ona... ubrana w białą sukieneczkę, w której jeszcze w tym roku była na urodzinach u swojej koleżanki. Płatki białych i różowych róż rozsypane były wokół jej ciała, które leżało na gładkim, jasnym, lśniącym materiale. Na główce miała różową chustkę – także jej ulubioną – w białe serduszka.

Najchętniej wyciągnęłabym ją stamtąd i zabrała gdzieś daleko, gdzie nie znalazłby nas nikt. Mówili jakieś modlitwy, ale ja skupiłam się na niej... Tylko na Niej.

Potem razem z dziadkiem pojechałam na cmentarz na Obwodowej. Był to wyjątkowy pogrzeb, gdyż msza była wcześniej, oczywiście mnie na niej nie było. Rodzice nie wierzą, ale ze względu na pozostałych postanowili odpuścić kłótnie w takim dniu.

Nie słuchałam nikogo, no może i dobrze, nie miałam ochoty na słuchanie jaki Bóg jest miłosierny. Nie teraz.

Na cmentarz dojechała także trumna i ludzie idący za nią... było ich wielu, nieśli zabawki, misie kwiaty..., ale czy nie lepiej byłoby zanieść te rzeczy dzieciom, które ich potrzebują, a nie martwej dziewczynce?!

Jedna, mała osoba przykuła moją uwagę. To ten mały chłopiec, którego spotkałam w szpitalu... tak bardzo płakał... Zrobiło mi się go naprawdę szkoda, on też jest chory, pewnie dużo kosztuje go bycie tu, z nami, z nią…

Ocknęłam się z rozmyślań kiedy nadszedł ten moment pochowania Małej. Miałam ze sobą tego misia, nie wiedziałam czy zostawić go sobie, czy po prostu jej go oddać. Kiedy wpuszczali ją na linach do ziemi i śpiewali nieznaną mi pieśń, dopiero wtedy poczułam, co się dzieje, że nie straciłam jej, czułam ją, ale gdzieś w środku przepełniała mnie jej żywa dawna miłość – jakże silna! Już nigdy, nigdy nie dotknę jej rączki, nie pocałuje w policzek... To boli. Kiedy była już na dole, rozpłakałam się, ale nikt nie miał odwagi mnie przytulić, nawet nie wiem, czy był tam Mikołaj. W każdym razie zrobiło mi się źle nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. Okropnie się poczułam. Słabo, zimno, czułam, że zemdleję. I ten ból w sercu... ta pustka...

Boli…

Nigdy nie zniknie z mego serca, ale chce być już z nią. Tak tęsknie... moja malutka, kochana Kornelcia... wrzuciłam jej tego misia i miałam psychicznie dość byłam osłabiona, wycieńczona i strasznie rozbolała mnie głowa. Kiedy zasypywali ją, nie wytrzymałam, uciekłam i biegłam...

Nie mogłam już więcej, już dłużej...

Pamiętnik nadzieiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz