Rozdział VII

42 3 0
                                    

Te słowa były jak uderzenia w upadającego boksera na ringu. Załamały mnie jeszcze bardziej. Gdy biegłam, zaciskałam zęby, by nie uronić żadnej łzy. Nie chciałam głupich spojrzeń ludzi, chociaż oni przecież przestali mnie interesować. Dobiegłam do miejsca, gdzie kiedyś rodzice zrobili piknik. To były piękne czasy… Kto by pomyślał, że to wszystko tak się potoczy.

Park przy w Warszawskiej jest moim drugim miejscem zaraz po molo w Giżycku. Jest ślicznie, zielono, mnóstwo dzieci bawiących się na placach zabaw i zapach lata...

Usiadłam w tym miejscu i już nie mogłam powstrzymać łez. Nigdy nie zastanawiałam się, jak bardzo jestem wrażliwa, kiedyś tylko myślałam, że już dawno nie miałam okazji by płakać. Ale problem… Miałam cichą nadzieję, że nikt mnie tam nie zauważy. Chyba mi się to udało, bo właśnie o tej porze nie było tam zbyt wielu ludzi. Skuliłam nogi i objęłam je rękoma, a na nie położyłam głowę. Tak spędziłam kilka minut w sumie nie myśląc o niczym.

– Ada? – podszedł i usiadł obok mnie.

Słońce tak pięknie świeciło, było coś około piętnastej dwadzieścia.

– Już jesteś? Jak mnie znalazłeś?

– Widziałem jak wybiegałaś ze szpitala, Ada, co się dzieje?

– A mogę Ci zaufać?

– Najlepiej będzie, jeśli sama zdecydujesz, a potem przekonasz się, czy było warto…

– Ale to długa historia… – nie ukrywałam, że czułam się zakłopotana.

– Mam czas – przerwał mi.

I tak oto został pierwszą osobą, która dowiedziała się o moim zmartwieniu. Opowiedziałam Mu wszystko od początku po sam koniec. Widziałam łzy w jego oczach, pomyślałam: „co mi zależy!” – wypłakałam mu się na ramieniu. Obiecał mi, że zachowa to dla siebie i pomoże. Mam dzwonić do niego dniami                   i nocami, jeśli coś będzie się działo.

Poczułam się silniejsza, od dziś będzie ktoś, kto będzie mnie wspierał niezależnie od wszystkiego. Obiecał mi to, a ja mu zaufałam. Pokazałam mu blizny na nadgarstku – musiałam. Pokręcił głową i powiedział, że trzeba się za mnie wziąć. To miłe, jeśli ktoś się Tobą zaczyna interesować. Nie wtedy, kiedy możesz dać, ale wtedy kiedy potrzebujesz wziąć. Ja tak bardzo nie chcę jej stracić.

Siedzieliśmy i rozmawialiśmy do osiemnastej, musiałam zabrać małą ze szpitala. Po drodze zaczepił mnie lekarz słowami: „Nie zdążyłem Ci powiedzieć wszystkiego, chciałem Cię uprzedzić…”. Czekałam z niecierpliwością na jego wyjaśnienie, ale widać było, że i jemu jest ciężko. Był zakłopotany.

– Jej stan się pogarsza, trzeba być przygotowanym na wszystko.

– Co to znaczy?

– Po prostu chcę, żebyś była świadoma tego, że w pewnym momencie będziemy musieli umieścić ją w szpitalu, bez silnych leków i specjalistycznej opieki przez całą dobę może być jej ciężko. Chciałbym się spotkać z waszymi rodzicami.

– My nie mamy rodziców – odpowiedziałam oschle i zabrałam Małą, a Mikołaj odprowadził nas do domu.

Po drodze opowiedziałam Mu też o rodzicach. Powiedział mi, że też ma różnego rodzaju problemy, ale na razie nie jest gotów by komukolwiek powiedzieć. Opowiedział mi w końcu o tym, jak kilka miesięcy temu poroniła jego mama. Nic nie wiedziałam. W szkole po sobie tego nie pokazywał. Szkoda mi go, tak bardzo chciał mieć młodsze rodzeństwo, jego brat jest na studiach.

Po powrocie do domu przez cały czas bawił się z Kornelką, ona była wniebowzięta, ja nie mogłam całego czasu jej poświęcać. Miałam wiele spraw na głowie.

Kiedy położyliśmy Małą spać, powiedziałam mu o jej urodzinach. Obchodziła je w następnym tygodniu, w niedzielę. Powiedział, że pomyśli, żeby fajnie je zorganizować, nie musiałam mówić, dlaczego są dla mnie takie ważne. To było oczywiste.

– Bardzo dziękuję ci za dzisiaj – rzuciłam na pożegnanie, kiedy wychodził od nas po dwudziestej pierwszej.

– Nie ma sprawy, a Konstancja jest świetna! Chacha – zaczął się śmiać.

– Ma na imię Kornelia! – wiem, że z tą Konstancją robił sobie żarty, bo wydrzeźniał się z Małą i tak właśnie do niej mówił.

– Ok, Kornelia…Zadowolona?!

– Idź już! Paa, jeszcze raz dziękuję i dobranoc! – po raz pierwszy od dawna miałam naprawdę dobry humor.

– Oj, Adzia, paa i nie ma za co – mrugnął okiem i odszedł.

Jego dom znajdował się dwie ulice dalej, nie miał daleko. Mieszkał w troszkę mniejszym niż nasz, ale za to w pięknym, nowoczesnym domu.  Z jego opowiadań wiem, że jego mama jest przecudowną kobietą, a tato wielkim biznesmenem i jeździ po całej Europie.

 Jego brat studiuje w Krakowie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Przerwał studia na miesiąc by zająć się rodzicami. Oni uczęszczali na terapie, aż w końcu zapisali się w wolontariacie, co pomogło im w staraniach do zaadoptowania dziecka.

Przeciwieństwo naszych rodziców.

Pamiętnik nadzieiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz