Rozdział XII

41 2 0
                                    

Czas tak szybko mijał niczym przemieszczająca się chora krew w naczyniach jej ciała. Czy naprawdę nie ma na to lekarstwa? Może nie jest za późno, czemu wcześniej nie mogli tego wykryć? Zawsze mieliśmy ją za zdrową, wesołą dziewczynkę.

Teraz widzę ją uśmiechającą się często przez łzy, kiedy leki przeciwbólowe przestają działać. Jest taka słaba... Jej śliczna buźka straciła swą zdrową barwę, stała się szarą, ale nadal słodką myszką. Jej oczek nie przysłaniają już loki pięknych blond włosków. One są szare i krótkie, nie do ramion, maja zaledwie niecały centymetr. Nie wiem czy jeszcze wierzy w to, że wróci do domu. Teraz dochodzi to do mojej świadomości, zawsze był cień nadziei.

Patrzę na jej smutną buźkę, już nawet nie wiem, ile tu siedzę, korzystam z tego, że nikogo innego z nią tu jeszcze nie ma. Nie wiem, czy śpi, czy tylko udaje, ale ja nie potrafię powstrzymać łez widząc jej twarz. Trzymając ją za jej słabiutką rączkę, czuję jej ciepło, które próbuje pochłonąć. Chcę zatrzymać to uczucie na zawsze.

Tak bardzo ją kocham.

Żebym tylko mogła coś jeszcze zrobić.

Zawsze narzekałam z braku wolnego czasu, nadmiaru obowiązków, także tego, że musiałam się Nią opiekować. Nie lubiłam, gdy nic się nie działo. Musiało być głośno i tłocznie, żebym czuła się dobrze. Tak naprawdę doceniłam Ją dopiero, gdy dowiedziałam się, że jest chora. Niby kochałam Kornelię i traktowałam całkiem nieźle, ale zawsze była ta zazdrość. Czasem przez moją wredność płakała, bo było jej smutno, że źle Ją traktuję. No cóż, w rodzeństwie tak bywa. Nie mogę mieć do siebie żalu. Ona po prostu była zbyt wrażliwa. Nie wiem, jak teraz udaje się jej być taką silną dziewczynką.

Na Jej słodką, bladą twarzyczkę padają delikatne promienie wrześniowego słońca, przedzierającego się przez chmury.

Obudziła się, patrzy przez okno, po policzku spływa jej łza... Tak bardzo zrobiło mi się jej żal...

– Ja już nie wrócę do domu, prawda? – nawet nie podniosła na mnie wzroku.

– Kornelia, no – nie wiedziałam co jej powiedzieć, nie chciałam, ale zaczęłam płakać. Mój głos zmienił barwę – co ja mam…

– Dobra nic nie mów – przerwała, odwróciła głowę w moją stronę i popatrzyła na mnie swoimi dużymi, niebieskimi oczami – przynieś mi lustro.

Nie ukryłam, że mnie zaskoczyła. Zrobiłam duże oczy, wstałam i przyniosłam jej, lecz potem tego pożałowałam.

– Widzisz?

– No tak, ciebie widzę – uśmiechnęłam się nieśmiało.

– Czy ja wyglądam na kogoś, kto wraca do zdrowia? Do szpitala się przychodzi, żeby wyzdrowieć! Czy ja wyglądam zdrowo?

Nie potrafiłam wykrztusić z siebie słowa. Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek coś takiego od niej usłyszę.

– Czego mi tego nikt nie powie, co?! – zaczęła krzyczeć – No powiedz mi, że ja nie wrócę do domu! No patrz na mnie! Myślicie, że ja jestem głupia i nie widzę, jak wszyscy ciągle płaczecie, kiedy jesteście ze mną?!

I nagle zrobiła coś szokującego. Rzuciła to lustro na podłogę…

– Kornelia, uspokój się. Chcesz pogadać to okej, bo widzę, że rozumiesz wiele rzeczy.

– Czyli mam rację…

– Mam cię okłamywać? Jesteś dużą dziewczynką, zrozum wreszcie pewne sprawy.

– Czego oni nie dadzą mi jakiejś tabletki? Gdzie są moje włosy?! Czekałam tyle, żeby ktoś mi powiedział!

I kolejny raz poczułam wściekłość na rodziców, że kolejny raz musiałam odwalać za nich delikatne sprawy dotyczące Kornelii.

Gdzie oni są…

Nie było ich nigdy, kiedy Ona najbardziej ich potrzebowała…

– Kornelka, to nie jest takie proste. Czasem ludzie chorują i ciężko jest to wyleczyć. Nawet nie wiesz, jak trudno jest powiedzieć najważniejszej osobie w twoim życiu, że…

– Że… umiera?

– Nic nigdy nie jest pewne.

– Ale prawdopodobne – nie wiem, skąd ani jak w tym momencie znalazł się tu dziadek, oczywiście to on się wtrącił z wielkim uśmiechem na twarzy.

– Dziadku, to jak?

– Kornelio, nie za dobrze – nie mogłam tego słuchać, zabrałam się do sprzątania stłuczonego lustra – bo kochanie, jesteś chora, nieuleczalnie – mówił to z takim uśmiechem, że i ja poczułam się lepiej – nie zostało ci już za dużo czasu na Ziemi, niedługo poczujesz się bardzo słabo i odejdziesz. Za niedługo nie będzie cię już z nami, ale zawsze zostaniesz w naszych sercach.

– I zniknę? Zostawię Adę, ciebie, rodziców, wszystkich? Niee, proszę nieee… – rozpłakała się, a on ją objął.

– Gwarantuję ci, że tam wyżej będzie ci dużo lepiej. Życie na Ziemi jest pełne smutków i problemów, z którymi musiałabyś się zmierzyć. Nie znikniesz, pójdziesz do Nieba, pewnie staniesz się aniołkiem i będziesz nas tutaj odwiedzać – pierwszy raz od dawna zobaczyłam na jej ustach uśmiech – popatrz na moje włosy – są siwe, jestem już stary. Nawet jeżeli odejdziesz przede mną nie będziesz tam sama, mamy tam babcię. Nie pamiętasz, jak zawsze ci o niej opowiadałem?

– Pamiętam. Opowiesz mi jak jest w Niebie?

Nie mogłam już tego słuchać. Wyszłam, nawet nie zauważyłam, kiedy zrobiło się tak ciemno. Stałam przed szpitalnym wejściem, kiedy powiało wrześniowym chłodem. Wieczorami robiło się naprawdę zimno, dużo wcześniej zapadał zmrok. Pasowałoby pójść do domu się pouczyć, ale w ogóle nie miałam do tego chęci. Minęło zaledwie kilka dni w nowej szkole, a ja już miałam zaległości. Z Mikołajem też urwał mi się kontakt, był w innej szkole, trochę za nim tęskniłam. „Nie, nie mogę o nim myśleć” – pomyślałam i wróciłam do domu. Przebywanie z Kornelią stawało się męczące…

Pamiętnik nadzieiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz