Son of a gun #1

216 9 4
                                        

AARON
Gdy walki stają się mniej zajadłe, bitwa kończy się, słyszę niosący się przez lododwate pustkowia wypełnione ruinami głos Julii:
"Jestem Julia Ferrars i przejmuję władzę nad krajem. Rzucam wyzwanie każdemu, kto mi się przeciwstawi".

Serce bije mi mocniej. Jestem tak bardzo z niej dumny, a wielki kamień spada mi z piersi.
Julia żyje.
Przez tych minionych kilka godzin zamartwiałem się o nią.
Czy żyje.
Czy nic jej się nie stało.
Czy nie została bardzo ranna.
Czy udało jej się wykonać misję.
Czy odbiła dziewczęta.
Czy nie została porwana.
Te i wiele więcej pytań były moją mantrą, doprowadzającą mnie do szaleństwa.

Gdy rejestruję jej głos mogę zawiesić broń na ramieniu i spokojnie kierować się do miejsca z którego emanuje jej energia, a co się z tym wiąrze, w którym jest ONA.

Spokojnie to niezbyt dobrane określenie, w ruinach domów i ziemiankach nadal kryją się powstańcy, cywile, żołnierze mojego ojca, którzy są gotowi strzelić do wszystkiego co się rusza.

Po opanowaniu sektora na pewno trzeba będzie powstrzymywać jeszcze przez jakiś czas rebelianckie szajki.
Komitet Odnowy mimo tego wszystkiego co zrobił ma poparcie społeczeństwa chociaż to absurdalne.
To ile krwi zostało wylanej.
To w jakim ucisku żyją ludzie.
To jak ziemia jest zniszczona i to właśnie przez nich.

A za to wszystko odpowiedzialna jest m. in. osoba, której zawdzięczam połowę mojego kodu genetycznego.
Mój tak zwany ojciec.
Jeśli wszystko poszło zgodnie z planem to już nie żyje.
Wyzwoliło to kontynent z rządów tyrana ale uczyniło ze mnie sierotę.
Wcześniej o tym nie myślałem.
Za każdym razem odpychałem od siebie tę myśl.

Podczas jednego tygodnia straciłem ojca którego nienawidziłem i matkę. Pierwszą życzliwą wobec mnie osobę oraz potwora, którego nienawidzę bardziej niż ktokolwiek mógłby sądzić.
Nie mam już żadnej rodziny.
Błąd. Mam dwóch przyrodnich braci, i dziadka, który jest moim pracownikiem.

Idę dalej niepewnie przez prawie opustoszałe ulice.
Muszę wyglądać okropnie.
Podarty, w kilku miejscach, ubrudzony kombinezon, włosy lepkie od mieszaniny pyłu i krwi.
Idąc noga za nogą przemierzam kolejne przecznice słaniając się z wycięczenia.

Serce skacze mi do gardła gdy coraz wyraźniej czuje obecność Julii
Rozglądam się gorączkowo po martwej ziemi, elewacjach budynków, wiedząc że powinna być gdzieś tutaj.

Najpierw zauważam całą ekipę, Lily, Jamesa przytulającego Adama, Kenjiego przytrzymywanego przez Sonię i Sarę, Iana, zalanego łzami Winstona, Brendana, Castle'a.
Ponad nimi wszystkimi wreszcie dostrzegam JĄ.
Stoi na dachu jednego z domów.
Drżę z przerażenia, jest łatwym celem.

Stwierdzenie 'Dach' na coś na czym stoi to za dużo powiedziane. Jest to tylko blacha położona w pośpiechu na belki stropowe pewnie zeżarte przez korniki.

Ale Julia mnie nie widzi.
Odwrócona do mnie plecami patrzy w dal, szukając wzrokiem czegoś.
Lub kogoś.
Wyczuwam niemal namacalne jej zmęczenie i smutek.

Skinieniem głowy pozdrowiam Castle'a stojącego pod murem bezceremonialnie omijając resztę towarzyszy broni, nie obchodzili mnie jeszcze bardziej niż zwykle.

Wpatruję się tylko w Julię. Natychmiast łapię za wystające cegły, niebezpiecznie trzęsącego się rantu dachu i podciągam w górę.
Dopiero teraz Julia odwraca się w moją stronę. Czym prędzej wchodzę na dach i podchodzę do niej.
Spokojnie.
Powoli, z błądzącym się na ustach delikatnym usmiechem.
Nie zważamy na dziesiątki ciał leżące na ziemi, przyjaciół pod naszymi stopami, biegające po ulicach dzieci, wiwatujących cywili.
Jesteśmy tylko my.
Ja.
I ona.
Dzieli nas mniej niż pół metra przestrzeni.

- Aaronie - szepcze cichutko.
Ze łzami w oczach porywam ją w ramiona i przyciskam do piersi ze wszystkich sił jakie mi pozostały.
Odsuwając się od niej ledwie o kilka centymetrów szepczę jej do ucha.

- Wiesz, że przyjdzie tu po nas cały świat? - obdarza mnie skoncentrowanym spojrzeniem
- Niech tylko spróbuje, nie mogę się doczekać - po czym kieruje wzrok na moje usta i pokonuje dzielącą ją od nich odległość.

Nasze wargi stykają się w podmuchu żaru.
Na ustach czuję wszystkie jej uczucia.
Miłość do mnie
namiętność,
wszystkie obawy,
nadzieję na lepsze jutro.

Z powierzchni ziemi dochodzi nas ostry gwizd, któregoś z chłopaków.
Julia głaszcze mnie jeszcze po ustach i przymyka powieki, zakrywając piękne zielono-niebieskie oczy.

Przyglądam się jej uważnie.
Jej kombinezon był w okropnym stanie, włókno nie wytrzymało i w kilku miejscach straszą obecnie dziury.
Materiał pokrywa krew, pył, bród i drzazgi.
Strzepuję z jej nosa maleńki paproszek na co reaguje nieśmiałym uśmiechem.

Nie chcę sie ruszać, pragnę jak najdłużej zachwycać się tą drobną chwilą szczęścia trzymając w ramionach dziewczynę, którą kocham.
Ile takich momentów jak ten nam zostało?
Utrzymanie tułowia w pozycji pionowej sprawia jej coraz większy problem, dosłownie zasypia w moich ramionach przez nagły spadek adrenaliny.

Po zejściu z dachu Julia zostaje w moich ramionach i ukołysana rytmem kroków i biciem serca szybko zasypia. Specjalnie zszedłem jako pierwszy żeby móc złapać ją ochraniając przed możliwym upadkiem.

Idziemy więc do bazy w radosnym pochodzie szukając czołgów aby przetransportować w nich najsłabszych.
Gdy wyłaniamy się zza rogu nieoczekiwanie witają nas owacje.

Ludzie zdejmują czapki, klaszczą w dłonie, gwizdają na palcach.
Witają nas jak bohaterów - bandę dzieciaków słaniających się na nogach w podartych ubraniach, ubrudzonych od stóp po czubki głów.

Próbuję uciszyć cywilów łagodnie gestami i słowami, żeby nie zbudzili śpiącej w moich ramionach istotki.
Delikatnej istotki silniejszej od nas wszystkich.
Zawsze wiedziałem, że to kwestia czasu aż osiągnie coś wielkiego.
Przez hałas na ulicy Julia porusza się nieznacznie, ale ku mojej uldze śpi dalej.

Maluchy przybiegają całymi grupkami, żeby zobaczyć nas z bliska.
Jesteśmy dla nich wyłącznie jedną z atrakcji.
Pewnie nie zdają sobie sprawy, że oglądają tych, którzy walczą o ich wolność i przyszłość bo jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem będą dorastały już niebawem w wolnym państwie.

Co do mnie, to wszystko co najważniejsze niosę w ramionach.
Pod obojętną maską srogiego dowódcy, którą przez całe lata kształtował mój ojciec ukrywa się chłopak cieszący się z powodzenia misji i tego, że nic nie stało się osobie którą kocha całym sobą.

Mimo kilkakrotnej lektury jej notesu nadal zadziwia mnie siła, która skrywa się pod tą niepozorną otoczką.
Jestem nią bezgranicznie zafascynowany.

Nie mogę wyobrazić sobie przez co musiała przejść chociaż sam też byłem okropnie traktowany.

Pod tym względem nasze dzieciństwo i dorastanie było podobne.

Ja maltretowany przez ojca tyrana, ona oddana przez własnych rodziców w ręce władz i lekarzy ze szpitali psychiatrycznych.

Przyciskając usta do jej skroni marzę o tym, żeby wymazać wszystkie te wspomnienia z jej głowy.
Zresztą, ze swojej również.

~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~•~
Cześć wszystkim.
Oto pierwszy rozdział mojego opowiadania czyli kontynuacja historii z dachu.
Jestem świadoma WIELU błędów ale obiecuję że będę nad tym pracowała.
Proszę was o konstruktywną krytykę w komentarzach lub w wiadomości prywatnej.
Historia pisana będzie raz z perspektywy Julii a raz Aarona.
Co myślicie żeby rozdziały z jego perspektywy nazywać "Son of a gun"?
Naszło mnie gdy słuchałam coveru tego utworu w wykonaniu Ørganka. Serdecznie polecam i do zobaczenia już niebawem ;)

Siła Julii Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz