Son of a gun #8

81 2 2
                                    

- Gdzie ona jest - pytam wchodząc do sali treningowej o mało nie wyłamuję przy tym drzwi - Gdzie ona jest - powtarzam dużo ostrzej i głośniej. Nie przejmuje mnie ton mojego głosu.

- Nie ma jej tutaj. Liczyliśmy, że jeśli się odnajdzie to wrócicie razem - Sara łka w ramię Soni. Te słowa skuwają mnie jak lód, staję w miejscu pół metra od ławek na środku sali.

- Castle - syczę przez zęby - Gdzie on jest? - zaciskam szczękę tak mocno, że cudem jest, że moje zęby nie pękają - Kenji głową wskazuje mi mężczyznę siedzącego na podłodze w odległym rogu sali - zabiję go. Zabiję - nie zwracam uwagi na to czy ostatnie zdanie powiedziałem głośno, czy nie.

Przemieszczam się do tamtego miejsca jak kot.
Cicho.
Szybko.
Niemal bezszelestnie.
Niespodziewa się mnie, siedzi patrząc się w odległy punkt gdzieś naprzeciwko.
Wśród okrzyków reszty Castle ląduje na ścianie, a ja przytrzymuję go za koszulę.

- Gdzie. Gdzie ona jest - akcentuję każde słowo - w oddali ktoś mówi, żebym odpuścił, ale mam to gdzieś, krew buzuje mi w żyłach.

- Nie mam pojęcia. - Musiałem na chwilę wyjść, synu. Pilnie - mówi - gdy wróciłem, chwileczkę później, już jej nie było. Nic nie znalazłem żadnych śladów, tropów. Nic. Zapadła się pod ziemię.

Castle ląduje na ziemi kaszląc jak gruźlik. Brzydzę się nim, nie mam ochoty na niego patrzeć, ani go dotykać.

- Czy ja tak dużo kazałem Ci zrobić? - trzęsę się z emocji. Wściekłość miesza się z rozpaczą i strachem - Miałeś po prostu przebywać z nią w jednym pomieszczeniu i nie pozwolić jej wyjść - odwracam się do mężczyzny i większości jego ludzi, którzy przysiedli obok niego.

- Jak Ty mogłeś kimkolwiek dowodzić. - znowu patrzę na niego - To jest właśnie powód, dla którego Punkt Omega został zniszczony. Nie umiesz dowodzić. Nie umiesz wziąć odpowiedzialności za SWOICH ludzi, a i tak to mnie uważacie za monstrum bez serca, czy wyrządzam krzywdę swoim cywilom? - śmieję się gorzko - Może to miał być atak na mnie. Myślicie, że nie wiem jak bardzo mnie nienawidzicie i marzycie, żeby podwinęła mi się noga? - ciągnę swój monolog - A Ty - celuję placem w Castle'a - będziesz odpowiedzialny za życie kolejnej osoby - w sali panuje błogosławiona cisza, gdy odwracam się i mam zamiar odejść słyszę głos nikogo innego jak Kenta.

- Myślisz, że tylko Tobie jest źle? - wstaje z ziemi, jego niebieskie oczy wyglądają jak wzbużony ocean - Niby cierpisz, było Ci ciężko w życiu, hę? Odbiłeś mi dziewczynę i teraz gracie najszczęśliwszą parę świata gdy dookoła wali się świat. - krzyczy. Musi to ciekawie wyglądać z boku - Uważasz, że jest Ci ciężko? Ty miałeś wszystko. Dom. Matkę. Ojca. Pod dostatkiem jedzenia i gorącej wody bez przerwy. Również tutaj w bazie, żyjesz w tej luksusowej puszce. Ciekawe co musisz mieć tam u siebie w apartamentach, że nie pozwalasz nam tam nawet się zbliżać ani nie możemy prowadzić narad w Twoim biurze. A ojciec? Przypominam, że mamy wspólnego. Krew z krwi. Ja, Ty i James. Ciebie przynajmniej nie opuścił. Nie umarła Ci matka - miarka się przebrała - Miałeś ojca. Nie musiałeś robić za rodziców dla swojego młodszego brata - nie wiem jak znalazłem się tuż przed Kentem, to położenie nie jest zbyt komfortowe.

- Po pierwsze - zaczynam spokojnie - Nie będę przepraszał za to, że Julia wybrała mnie. Przy mnie jest wolna, nie decyduję za nią, niczego jej nie zabraniam, a po drugie nie wiesz nic. Nie wiesz kompletnie nic - łapię w powietrzu jego pięść i prawie zrywam z siebie górną część garderoby.
Słyszę przeciągły świst i głośne wciąganie powietrza gdy pokazuje mu i jego przyjaciołom moje plecy.

- Co... co to jest? - pyta teraz blady jak ściana Kent.

- To? - śmieję się gorzko, ale nie ma w tym, ani odrobiny wysokości - to są moje prezenty urodzinowe przez większość życia. Od 5 do 18 urodzin.

Siła Julii Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz