XXIII. My Life Would Suck Without You

460 51 28
                                    

To był jeden z takich dni, w których nie robiłem nic, ale też i nie musiałem. Ubrany w swoje ulubione dresiki siedziałem wygodnie na kanapie, znużony oglądając jakiś mecz. Na małym stoliczku w salonie stał mój ulubiony, ręcznie malowany kubek, ale herbata, którą zrobiłem chwilę temu, zdążyła już kompletnie wystygnąć. Nie chciało mi się jednak wstawać, by zaparzyć nową.

I wszystko wyglądałoby jak zwykły, leniwy dzień, gdyby nie fakt, że jutro miała być Wigilia.

Przypominała mi o tym stojąca w rogu pokoju niewielka, żywa sosenka, którą zdobyłem u lokalnego sprzedawcy. Nie miałem jednak już siły ani ochoty, by ją ozdobić. Świadczyło o tym szare pudełko z bombkami, które leżało zakurzone pod choinką, czekając na rozpakowanie. 

Co prawda zdążyłem uporządkować mieszkanie, ale w zasadzie nie wiedziałem, po co. W końcu od jakiegoś czasu, rzadko kto mnie tu odwiedzał. No może poza Kraftem i Alexem. Z tym, że oni robili w moim domu jeszcze większy bałagan niż był przed ich przyjściem. Byłem przyzwyczajony do sprzątania po młodszym bracie, ale teraz też musiałem nauczyć się sprzątać po Stefanie. I choć na początku przeklinałem, zbierając jego ubrania z różnych pokoi, to szybko uświadomiłem sobie, że to wcale nie takie złe uczucie.

A święta? Cóż, ich klimat jakoś w ogóle mnie nie dopadł. Nie czułem potrzeby pisania listów, pakowania prezentów, gotowania, świętowania, nic. W domu nie pachniało piernikiem czy pomarańczami, nigdzie nie wisiała jemioła, wszystko było zupełnie nieświąteczne. Pewnie gdybym nie miał kalendarza w kuchni, a na dworze nie prószyłby przyjemny śnieżek, to nawet nie wiedziałbym, że są święta. 

Usłyszałem dzwonek do drzwi i mimowolnie przewróciłem oczami. Spojrzałem na zegarek. Przecież miał przyjechać później. No jasne, kiedy narzekam na to, że się spóźnia, to teraz nagle postanowił przyjechać trzy godziny wcześniej. Za jakie grzechy trafił mi się taki brat?

Nie masz co narzekać Michael. Przyjechał wcześniej to i wcześniej pojedzie. Zapakujecie prezent dla mamy, rozliczycie się, pogadacie sobie chwilę o Lidze Mistrzów i będziesz miał wolne popołudnie. Tak, to jednak wyglądało obiecująco.

Powoli wygrzebałem się z kocowego igloo i stanąłem na zimnej podłodze. Szybko przypomniałem sobie, dlaczego wcześniej nie chciało mi się wstawać. Stawiając boso kolejne kroki na lodowatych panelach, przeklinałem własną głupotę. Są święta, a to właśnie w tym okresie powinno się nosić skarpety.

Posnułem się zmarznięty w stronę drzwi. Chwilę zastanawiałem się, czy nie zabrać ze sobą koca, ale momentalnie zrezygnowałem z tego pomysłu. Wyglądałbym jak ktoś w depresji, a tego nie chciałem. W końcu czułem się dobrze i zasługiwałem na dzień nicnierobienia. Po tak ciekawej części sezonu, zasłużyłem sobie na odpoczynek.

Kładąc rękę na klamce, układałem włosy, by nie wyglądać jak bezdomny. Chwilę później poczułem, jak do środka wpada lodowate powietrze. Przeszedł mnie niemiły dreszcz, dlatego szybko odsunąłem się, jednocześnie wpuszczając nowo przybyłego gościa. Momentalnie rzuciłem się, by zamknąć za nim drzwi. Koniec tej Syberii.

Jakie było moje zdziwienie, kiedy zamiast zobaczyć przed sobą jak zwykle rozluźnionego Alexa, ujrzałem równie zmarzniętego Stefana. Pomimo tego, że czapkę miał naciągniętą, aż po samo czoło, to jego nos i policzki rumieniły się lekką czerwienią. Dodatkowo trzymał w obydwu rękach zapakowane foliowe torby, co najmniej jakby obrobił przed chwilą supermarket. Patrzyłem się zdziwiony na postać przede mną. Skąd on się tu wziął?

— Wesołych Świąt! — rzucił uradowany.

Po chwili podbiegł do mnie i na powitanie musnął swoimi zimnym ustami moje. Starał się zrobić to delikatnie, tak aby przypadkiem nie przywalić mi żadnym z przeważających go pakunków. Po chwili cały w skowronkach poleciał z torbami do kuchni.

You Are My Wings | A Kraftboeck StoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz