XLI. Bloodstream

253 39 17
                                    

Siedziałem na jednym z niewygodnych krzesełek w prawym skrzydle miejskiego szpitala. Wpatrywałem się namiętnie w podłogę, bo byłem przekonany, że jeśli jeszcze chwilę będę zmuszony patrzeć na te blade ściany, to zwymiotuję. Czas dłużył się niesamowicie, choć może to ja nie byłem świadomy jego upływu. Wszystko działo się tak niesamowicie długo, że już sam nie wiedziałem, ile siedziałem na tym przeklętym korytarzu.

Trwały badania, ale nie miałem pojęcia jakie i jak poważne — nie chcieli nam nic powiedzieć. Mogłem jedynie zgadywać, gdzie był Stefan i co się z nim aktualnie działo, a to nie dawało mi spokoju. Świadomość, że mógł być gdzieś za ścianą, a ja nawet o tym nie wiedziałem, nie dawała mi spokoju.

Na szczęście z pomocą przyszedł mi Gregor, który w tej sytuacji myślał zdecydowanie trzeźwiej ode mnie; choć nie sądziłem, że w życiu to powiem. Połaził pomiędzy pokojami, dopytał się kogo trzeba i wyhaczył, jak to sam określił, najsłabsze ogniwo, a mianowicie młodą blond pielęgniarkę. Nie wiem, co jej nagadał, i chyba nie chcę wiedzieć, ale ważne, że dziewczyna zdradziła nam, na którym oddziale powinien leżeć Stefan i który lekarz zajął się jego leczeniem. Dlatego też czekaliśmy w skupieniu przed wejściem na wskazany oddział.

— Ja nie wiem, ta kobieta jest chyba ślepa — warknął Gregor i zdenerwowany opadł na krzesełku obok mnie.

Próbował wkupić się w łaski oddziałowej, ale jak się okazało kobieta, w przeciwieństwie do swojej młodszej koleżanki, nie była skłonna udzielić mu jakichkolwiek informacji. Oczywiście Schlieri musiał odebrać to jako zamach na swoją urodę, choć prawda była taka, że pielęgniarka po prostu dobrze wykonywała swój zawód. Cóż, przynajmniej próbował, bo sam nie potrafiłem wymyślić lepszego planu.

— Pamiętasz nazwisko tego lekarza? — spytałem w końcu.

Gregor pokiwał głową, a chwilę potem wklepałem dane osobowe mężczyzny w Internet. Chciałem przekonać się, z kim mieliśmy do czynienia i kto był odpowiedzialny za zdrowie Stefana. Lekarz wydawał się być profesjonalistą, a przynajmniej tak twierdziły opisy i przesadnie pewna siebie postawa na zdjęciu. Mężczyzna był raczej w średnim wieku, co potwierdzały nieznaczne zmarszczki wokół oczu, ale jakiś nienaturalny uśmieszek na jego ustach sprawiał, że spodziewałem się u niego niecodziennego charakteru. W końcu podniosłem telefon, by pokazać zdjęcie blondyna Gregorowi.

— To on. Trzeba go atakować, gdy tylko się tu pojawi.

— I co masz zamiar zrobić? — Gregor puknął palcem w ekran. — Błagać na kolanach, by nas wpuścił?

— Nie... ale... zawsze możemy powiedzieć, że jesteśmy kimś z rodziny.

Schlieri spojrzał na mnie wymownie.

— Wpuszczą tylko najbliższych. Na jego starych nie wyglądamy, na braci jesteśmy za przystojni, a i raczej żadne z nas nie jest jego żoną.

Skrzywiłem się nieco, słysząc w jaki sposób Gregor uprościł sytuację, w której się znaleźliśmy. I o ile mogło mi się to nie podobać, to musiałem się z nim zgodzić — miał całkowitą rację. Zapewne rodzina Stefana i tak została już powiadomiona. Najwyraźniej jedyną opcją, która nam pozostała, było czekanie tutaj do przyjazdu rodziców Krafta, którzy otrzymaliby informacje z pierwszej ręki i na pewno nie trzymaliby ich przede mną w tajemnicy. Może nawet przekonaliby kogo trzeba, bym mógł zobaczyć Stefana? Na razie to była jedyna sensowna opcja, choć nie miałem pojęcia, kiedy państwo Kraft znajdą się na miejscu.

I byłem już o krok od poddania się, kiedy zza rogu wyszedł poszukiwany przeze mnie lekarz. Niemal nie zerwałem się z krzesła i rzuciłem się w jego stronę. Musiałem spróbować, dlatego zagrodziłem mu drogę, kiedy mężczyzna chciał wejść na oddział.

You Are My Wings | A Kraftboeck StoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz