Siedziałem w niezbyt dużej sali konferencyjnej i znużony bawiłem się plastikową butelką wody. Podpierałem głowę ręką, co nie było najlepszym pomysłem, bo przez to jeszcze bardziej chciało mi się spać. Wykład trenera, którego zmuszony byłem słuchać, przeciągał się już do ponad dwóch godzin, a mi nie było nawet dane napić się kawy. Nie rozumiałem, dlaczego uparł się na tak długą odprawę akurat tu, w Wiśle, a może po prostu nie chciałem rozumieć, co chodziło mu po głowie. Zależało mi tylko na opuszczeniu tego przeklętego pokoju.
Odnalazłem wzrokiem Stefana, który podobnie jak ja znudzony bawił się długopisem. Wymieniliśmy wymowne spojrzenia — żadnemu z nas nie widziało się takie nieskończone siedzenie. Uśmiechnąłem się nieznacznie, kiedy Kraft teatralnie przewrócił oczami. Był to widok tak odmienny od tego, którego doświadczałem w ostatnich dniach. Skończyło się tak, że spędziłem u niego prawie cały poprzedni tydzień. Miałem wrócić do domu, ale jakoś nie potrafiłem. Stefan był zbyt przekonujący i w końcu uległem jego niekończącym się prośbą. Zrobiłem u niego szybkie pranie i zanim się obejrzałem, jechaliśmy już na kolejny konkurs w Polsce.
Nawet dogadałem się z kotem — to znaczy, nie zostałem zaatakowany kolejny raz, co samo w sobie uznawałem za dogadanie się. I naprawdę wolałbym przemęczyć się z tym piekielnym stworzeniem kolejny tydzień, niż siedzieć w hotelu w Wiśle i zanudzać się na śmierć.
Moje modły zostały poniekąd wysłuchane, kiedy gdzieś w połowie zdania wypowiadanego przez trenera, drzwi od sali otworzyły się. Musiałem wyprostować się na siedzeniu, by zobaczyć, kto, zarazem barbarzyńsko jak i zbawiennie, postanowił przerwać nasze spotkanie. Podobnie zrobiła reszta zgromadzonych skoczków z zaciekawieniem wpatrując się w drzwi. Chwilę później widziałem już, jak wymalowana na ich twarzach nadzieja zniknęła na rzecz trudnego do opisania rozczarowania. Nie rozumiałem też, dlaczego Stefan ponownie przewrócił oczami — tym razem chyba jeszcze mocniej niż poprzednio. Kiedy posłałem mu pytające spojrzenie, on jedynie kiwnął w stronę drzwi. Zanim jednak zdążyłem odwrócić wzrok, usłyszałem ten charakterystyczny głos.
— Tęskniliście?
Na środku pokoju stanęło złote dziecko austriackich skoków narciarskich we własnej osobie. Poprawiło starannie przygotowaną idealną fryzurę i spróbowało zabić nas swoim szelmowskim uśmieszkiem. Na szczęście się nie dałem.
— Gregor, człowieku, czy ty wiesz, która jest godzina? — Trener natychmiastowo dopadł do drzwi. — Coś się stało po drodze?
Schlieri powoli zdjął okulary przeciwsłoneczne i zahaczył je sobie o kołnierz koszulki. Powoli uniósł prawą dłoń do góry, by sprawdzić godzinę. Chwilę przyglądał się swojemu srebrnemu zegarkowi, zapewne próbując znaleźć odpowiedź na zadane przez trenera pytanie. Zastanawiał się, ale po chwili jedynie wzruszył ramionami.
— Nie. Po prostu musiałem... Coś załatwić.
Trener z niedowierzaniem pokręcił głową, ale w końcu wskazał ręką jedno z wolnych miejsc. Gregor powoli zajął je, maksymalnie rozsiadając się na krzesełku. Wiedziałem już, że zapewne ta ważna sprawa, którą musiał załatwić, wcale nie była taka niecierpiąca zwłoki, a tak naprawdę mogła być jedynie jakimś jego widzimisię. Bo kto jak kto, ale nawet on nie spędzał tyle czasu przed lustrem. Choć w pewnym momencie i w to zwątpiłem.
Dziwiłem się, że żadne z nas nie wiedziało o jego powrocie do kadry. To znaczy spodziewałem się, że nadejdzie to prędzej niż później, ale jakoś starałem się odłożyć ten moment jak najdalej w przyszłość. Wiedziałem, że od teraz nic już nie będzie takie samo, a my będziemy mieć kolejny problem. Nie dość, że już teraz musiałem użerać się z nadopiekuńczym Koflerem i nieprzewidywanym Fettnerem, to jeszcze do kolekcji dostałem gwiazdę z reklamy Snickersa — Gregora. Świetnie.
CZYTASZ
You Are My Wings | A Kraftboeck Story
FanficW życiu bałem się wielu rzeczy. Najpierw ciemności i burz, jak każde dziecko. Potem, że przyłapią mnie na ściąganiu i nie zdam. Przerażał mnie ten jeden horror, podobnie jak i sąsiadka z naprzeciwka. Bałem się, że zapomnę o rocznicy i urodzinach mam...