XLVIII. Breathin

113 15 4
                                    

Mała prywatka od autorki. 

Tym razem pozwolę sobie walnąć prywatkę na początku, bo nikt mi nie zabroni. Tak dobrze widzicie, to jest rozdział. Jak się okazuje wszystko będzie lepsze niż pisanie pracy, dlatego stay tunned do Igrzysk, a może się miło zaskoczycie. Sama się miło zaskoczyłam i w zasadzie wpadłam w lekką nostalgię. Zaczynałam pisać to ff równo z zaczęciem moich studiów (a w zasadzie pierwsze szkielety rozdziałów powstały jeszcze w liceum, kiedy to siedziałam z telefonem pół dnia zamiast się uczyć do matury i to mi najwyraźniej zostało), a jeszcze go nie skończyłam, choć za chwilę obrona. O matko, co za wstyd. Kocham zaczynać i nie kończyć spraw. Typowa ja. Jestem już starą babą, a wciąż bawię się w takie rzeczy. Ale hej! Z tego chyba nigdy się nie wyrasta. I w sumie może dobrze. (Podobnie jak z tumblra. Konto ma już 14 lat i nigdy się go nie wyrzeknę, chyba że usuną tę piekielną stronę.) 

Te ostatnie kilka dni sprawiło mi dużo frajdy. Najpierw całą noc czytałam całe opko pod kołdrą (tak, poszłam spać o 5:30), potem odkopałam stary zeszyt myśli (wiecie, że miałam tam napisany cały jeden rozdział, wystarczyło go przepisać, na co oczywiście nie mogłam się zebrać przez cały rok. W sumie było tam też sporo niewykorzystanych scen, które ochoczo przejęłam). I znowu przypomniałam sobie, jak to jest siedzieć 10h w Maku z kawusią (bo wykładów z fizyki już  dawno nie mam) i pisać to opowiadanie. I z jaką łatwością mi to przychodziło, kiedy mogłam na luzie nie przejmować się i robić to dla funu! Fajna sprawa. 

Po co w zasadzie to piszę? Nieważne, zignorujcie, przejdźcie to rozdziału, jeśli się stęskniliście, a raczej, o ile się stęskniliście. Także no. Nic nie obiecuję, ale trochę obiecuję, bo trochę mam w zanadrzu przygotowane. (I nie, nie będzie rocznej przerwy, a przynajmniej nie po tym rozdziale XD). Dlatego enjoy!

Życzę miłego życia.  

PS A jak tam Wam mija poniedziałek? Bo ja mam za dużo rzeczy do zrobienia, dlatego zabrałam się właśnie za to heh

PS2 Znalazłam super gifa, ale nie chciał się śmieć wczytać. Stąd zdjęcie. Ugh. Tylko wiatr w oczy. 

~~~


Obudziły mnie promienie słońca wdzierające się do pokoju. Byłem kompletnie niewyspany, a oczy same się zamykały, jeszcze zanim całkowicie się otworzyły. Z tego całego zmęczenia i nocnych perturbacji cholernie bolała mnie głowa i nie sądziłem, że mogę się aż tak źle czuć z rana — i to na trzeźwo. Choć w sumie można powiedzieć, że byłem pijany wczorajszymi emocjami.

Nie mogłem dłużej wytrzymać w łóżku, dlatego powoli udałem się do salonu. Starałem się robić to możliwie jak najciszej, by nie obudzić Stefana. O ile w ogóle spał. Wszedłem na palcach do pokoju, tylko by odkryć Krafta leżącego na kanapie opatulonego kołdrą. Po cichu sprawdziłem, jak się ma, i naprawdę ucieszyłem się, gdy okazało się, że spał. Należało mu się trochę odpoczynku po całym nocnym zajściu. W końcu byłem pewny, że przeżył to wszystko dwa razy gorzej niż ja.

Spokojny, ale wciąż z duszą na ramieniu, wstawiłem wodę — koniecznie musiałem napić się kawy. Nie spałem prawie w ogóle i choć wiedziałem, że napój bogów nie zwróci mi nieprzespanych godzin, to chociaż mogłem łudzić się, że tak właśnie się stanie. Czekała nas przecież podróż do tego piekielnego Willingen, a przynajmniej jedno z nas musiało być w dość przyzwoitej formie by prowadzić.

Odwróciłem się z zamiarem wyciągnięcia słoika z kawą z jednej z szafek i momentalnie zamarłem. Na środku kuchni czekał już na mnie demon wcielony, czyli kot Stefana we własnej osobie. Prawie nie zszedłem na zawał, tak mnie to cholerne stworzenie przestraszyło. I jeszcze wciąż przyglądało mi się tym uważnym, ale nieufnym, spojrzeniem. Wiedziałem, że muszę działać szybko, bo w przeciwnym razie pupilek obudzi swojego właściciela.

You Are My Wings | A Kraftboeck StoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz