rok 1, rozdział 3

672 40 12
                                    

Od pierwszego dnia szkoły minęły dwa długie i męczące tygodnie nauki. I zrozumiałam jedno – Hogwart to nie przelewki.

Choć wydawało mi się, że nie ma żadnej siły na świecie, która zgasiłaby mój zapał i entuzjazm do zdobywania nowej wiedzy... MAGICZNEJ WIEDZY, to grubo się pomyliłam. Bo łatwo się zniechęcić, gdy coś nie idzie po Twoich myślach. A przyswajanie tych wszystkich nowych, cudaczny rzeczy – szczególnie transmutacji i OPCM – przychodziło mi z kosmicznym trudem.

Po piątkowym obiedzie wracałam do dormitorium najbardziej okrężną drogą z możliwych i to niezwykle ślimaczym tempem. Specjalnie myliłam korytarze, byleby odwlec nieuniknione spotkanie z podręcznikami. A na mojej szafce nocnej utworzyła się już całkiem pokaźna góra książek, notesów i pergaminów, i jedynie cud zapobiegła przed jej zawaleniem się.

Na mnie.

Na mój pusty łeb.

Nocą.

– Hej, Diamond! – zawołał za mną Remus.

Odwróciłam się wolno w jego stronę, przystając w miejscu. Chłopiec biegł w moją stronę ze szkolną – wypchaną do granic możliwości materiałami naukowymi – torbą w rękach. Jego ciemne blond włosy uroczo plątały się z wiatrem.

– Cześć – odpowiedziałam mu z uśmiechem.

Była to nasza druga rozmowa w Hogwarcie. Pierwsza miała miejsce pierwszego dnia zajęć, gdy to oboje natrafiliśmy na siebie zagubieni, w poszukiwaniu klasy od transmutacji.

Winą można byłoby obarczyć prefektów, którzy oprowadzili pierwszoroczniaków po szkole dość... ogólnie. Na szybciocha pokazali nam gdzie leżą nasze klasy, gdzie i o której odbywają się posiłki oraz podstawowe miejsca, w których możemy spędzać swój wolny czas. Po tym z planem lekcji odesłali nas do swoich dormitoriów.

Choć prawdą było to, że oboje zaspaliśmy tamtego dnia.

– Wstawaj, Diamond! Nie chcesz chyba się spóźnić – spróbowała wyciągnąć mnie z łóżka Lily dziesięć po siódmej.

Bezskutecznie zresztą.

– Jeszcze tylko pięć minut – wymamrotałam niewyraźnie, jeszcze bardziej wtulając się w poduszkę.

Półgodziny później spróbowała swych sił Marlene, lecz ją również odesłałam z kwitkiem. Grubo po ósmej podeszła do mnie Dorcas – to z nią złapałam najlepszy kontakt.

– Masz w tej chwili wstać – powiedziała stanowczo.

– Daj mi jeszcze pięć minut – mruknęłam, przewracając się na drugi bok.

Dorcas złapała za szklankę wody.

– Chyba mnie źle zrozumiałaś – skwitowała, rozlewając wodę na moją głową. Z krzykiem zerwałam się na równe nogi.

Mimo takiej pobudki i tak przegapiłam śniadanie, i zgrubiłam się w drodze na transmutację. I – jak na złość – nie było nikogo, kogo mogłabym spytać się o trasę. Do powitalnej paczki powinni dołożyć po mapie!

Ilekroć wydawało mi się, że szłam w dobrym kierunku, chwilę później okazywało się, że źle mi się wydawało. Do tego zamek płatał mi niemałe figle, wprawiając schody w ruch za każdym razem, gdy tylko z nich korzystałam.

Jakby cholerny Hogwart chciał, bym się spóźniła!

– A mogłam wyjść wcześniej – mamrotałam pod nosem.

Doszłam do końca kolejnego korytarza i skręciłam w prawo, i minęłam w przejściu Remus.

– Remus!

you're my moonlight; remus lupinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz