Mogę śmiało powiedzieć, że stworzyłam (z dużą pomocą Franka, oczywiście) porządny i przemyślany plan.
– Ale, niech no zgadnę, wszystko i tak szlag trafił? – pyta Dorcas.
– Nie z mojej winy!
Gdy oceny z pierwsze semestru pofrunęły sowią pocztą do rodziców, a śnieg stopniał całkowicie zdecydowałam, że to najlepsza pora na realizację mojego chytrego planu poznania sekretu Wierzby Bijącej (i może Remusa Lupina też, tak za okazją).
Było to piątek. Od razu po lekcjach wróciłam do naszego dormitorium i szybko przepakowałam plecak ze szkolnych książek na kilka przydatnych do wyprawy bibelotów. Następnie udałam się pod prysznic, a później – tłumacząc się złym samopoczuciem – wślizgnęłam się pod kołdrę i tak leżałam, aż moje współlokatorki nie wyszły na wieczorną ucztę.
– Przynieść ci coś do jedzenia? Albo picia? – spytała Dorcas, przystając na moment w drzwiach.
– Nie, dziękuję – wymamrotałam w pierzynę.
– Okej – brunetka mruknęła i wyszła.
Od razu wyskoczyłam z łóżka, nie chcąc marnować ani chwili.
Przebrałam piżamę na dżinsy i ciepły polar. Ubrałam buty, kurtkę i szal. Spod łóżka wyciągnęłam plecak i zawiesiłam go na ramieniu.
Nim wymknęłam się z naszego dormitorium, na skrawku pergaminu nabazgrałam krótką notatkę dla Dorcas: „Poszłam do Madame Pomfrey".
Długo kombinowaliśmy z Frankiem, jakby tu wymknąć się z zamku po ciszy nocnej i nie zostać przy tym złapanym. Longbottomowi udało się zdobyć plan patroli prefektów, ja wytargowałam od Jamesa listę wszystkich tajnych przejść, jakie tylko znał. W końcu jednak stwierdziliśmy, że dużo łatwiej byłoby wyjść z zamku w trakcie kolacji, gdy wszyscy nauczyciele zbiorą się w Wielkiej Sali, i poczekać do zmroku na zewnątrz.
– I tak też zrobiłam – mówię, pstrykając palcami.
By przypadkiem nie natknąć się na Filcha z zamku wyszłam przez szklarnię. Od razu ruszyłam w stronę szkolnego boiska, gdzie zamierzałam poczekać na ciszę nocną.
Na zewnątrz szalał porywisty wiatr. Rzuciłam przez ramię krótkie spojrzenie na zamek. Deszczowe chmury wisiały nad nim tak nisko, że niemal dosięgał ich szczyt Wierzy Astronomicznej.
Minęłam chatkę Hagrida i zeszłam z wzgórza na polanę, gdzie znajdowało się szkolne boisko. Weszłam pod trybuny...
– Czy pary nadal się tam spotykają? – pytam nagle. Dorcas unosi pytająco brew i przekrzywia delikatnie głowę. – No, wiesz... schadzki.
– Och – wzdycha niemal bezgłośnie. – Nie... Nie wiem? Szczerze, nie mam pojęcia. Nigdy nie słyszałam, by kogoś tam przyłapano.
– Ach, bo wiesz... tam po raz pierwszy całowałam się z twoim tatom. Było cudownie... a potem przyłapała nas profesor McGonagall. Odebrała nam dwadzieścia punktów i kazała szorować kible szczoteczką do zębów. Było warto – zachichotałam, jak nastolatka.
Weszłam pod trybuny i usiadłam na schodkach. Nie było tam najcieplej, ale przynajmniej nie wiało.
Wyciągnęłam różdżkę i wycelowałam ją przed siebie.
– Lacarnum Inflamari – szepnęłam. Z końca mojej różdżki wyskoczył błękitny płomyk i zatańczył przed moją twarzą. Powietrze rozgrzało się wnet.
Schowałam różdżkę z powrotem do kieszeni kurtki i sięgnęłam do plecaka. Wyciągnęłam pudełko owsianych ciasteczek i butelkę wody.
Teraz pozostało mi jedynie poczekać, aż wszystkie światła w zamku zgasnął.
x
Przystanęłam przed Wierzbą Bijącą.
Nie będę ściemniać, naprawdę nie miałam ochoty na nocne eskapady po ciemnych, wilgotnych tunelach. Nie odczuwałam żadnej adrenaliny, na myśl o czekającej mnie przygodzie. A cała moja odwaga i gryfońska brawura wyparowała, gdy tylko stanęłam twarzą w twarz... twarzą w pień z Wierzbą Bijącą.
Drzewo motało wściekle gałęziami na wszystkie strony. Jedna z nich trzasnęła o ziemię tuż przed moimi stopami, a ja ledwo zdusiłam w sobie okrzyk przerażenia i chęć ucieczki do zamku.
Niestety ta opcja nie wchodziła w grę. I to bynajmniej nie dlatego, że byłam zbyt dumna, by wyjść na tchórza. Nie, nie...
Nic z tych rzeczy.
W głowie miałam już plan odwrotu. Wiedziałam doskonale, w które tajne przejście wskoczyć, by wyskoczyć obok portretu Grubej Damy. Niestety...
Na Moście Wiszącym niespodziewanie zapaliły się wszystkie łuczywa. A każdy dobrze wie, że wszystkie pochodnie w Hogwarcie zaczarowane są tak, by płonęły tylko wtedy, gdy ktoś pojawi się w ich pobliżu.
I – ku mej zgrozie! – na moście pojawiła się akurat profesor McGonagall.
Spanikowana rzuciłam się na ziemię i znieruchomiałam.
Przygotowywałam się do tego przedsięwzięcia od... października. Rozważyłam każdą możliwość, starałam się przewidzieć każde utrudnienie. Ale – masz Ci los! – nie spodziewałam się takiego obrotu sytuacji.
Czy ktoś w ogóle widział, by McGonagall opuszczała Hogwart nocą? Gdzie niby miałaby iść tak późną porą? No właśnie!
Nie sądzę, by wylano mnie z Hogwartu. Okej, może i złamałam paręnaście konkretnych punktów regulaminu, ale bez przesady. Nikomu nie stała się krzywda! Gdyby McGonagall mnie wtedy złapała, w najgorszym wypadku dostałabym kilkadziesiąt ujemnych punktów i roczny szlaban pod nadzorem Filcha. Sama profesor wysłałaby długaśny list do moich rodziców, by uskarżyć się na mój paskudny charakter i brak poszanowania dla szkolnych reguł. A moi rodzice – mając na uwadze moje poprzednie występki – zapewne zamknęliby mnie w moim pokoju do końca życia.
Ale z Hogwartu by mnie nie wywalono – tego jestem pewna.
Jednakże wtedy miałam jedynie trzynaście lat i nie posiadałam za grosz zdrowego rozsądku.
Gdy pojawił się przede mną wybór – zmierzyć się z Wierzbą Bijącą lub profesor McGonagall – bez wahania zdecydowałam się na opcję, która dawała mi większe szanse na ujście z życiem.
Wyszarpałam z tylnej kieszeni jeansów różdżkę i wycelowałam jej koniec w rozhulane drzewo.
– Immobulus! – pisnęłam przerażona, chaotycznie wymachując przed sobą różdżką.
Dzięki Merlinowi! Zaklęcie trafiło w drzewo już za pierwszym razem.
Na trzy-czte-ry poderwałam się z ziemi i pognałam do pnia. Sposobem „na główkę wskoczyłam w szparę między korzeniami i zaczęłam się czołgać.
Nie marnowałam czasu na wątpliwości, choć gorzkie myśli nieustannie próbowały się przebić na powierzchnie.
Co jeśli całe przejście jest takie wąskie? Co jeśli zwęzi się jeszcze bardziej, a ja utknę tam i nie dam rady się wyd... nie zdążyłam dokończyć swojej myśli. Nagle pod rękoma zabrakło mi gruntu, a ja runęłam w ciemność z wrzaskiem przerażenia.
x
po pierwsze: bardzo przepraszam was za tak długą przerwę i za to, że nie mogę obiecać powrotu. ostatnio mam strasznie dużo rzeczy na głowie, a i pisanie mi jakoś nie idzie.
po drugie: rozdział króciutki, wiem, ale tylko tyle udało mi się na razie sklecić. mam nadzieje, że wam się spodobał :)