W Wielkiej Sali panował istny harmider.
Było tam głośniej, niż na koncercie hardrockowym. Uczniowie rozpychali się na boki, by utorować sobie przejście do stołów. Prefekci próbowali okiełznać ten rumor, wrzeszcząc jeszcze głośniej i szarpiąc się zażarciej.
Prefekci próbowali... ale nie szczególnie im to wychodziło, bo uczniowie mieli ich zwyczajnie gdzieś.
Dorcas opierała się na moich ramionach i trzymała się ich tak mocno, jakby były jakimś drążkiem zabezpieczającym na kolejce górskiej. Popychała mnie do przodu przez tłum, a ja odgarniałam jej przejście lepiej, niż pług śnieżny. Ktoś wbił mi łokieć w żebra z takim zaangażowaniem, aż zgięło mnie w pół i odebrało tchu, ale to nie zatrzymało Dorcas. Z determinacją islamskiego terrorysty przedzierała się przez tłum ludzi, a ja robiłam za jej ludzką tarczę.
– Szaleństwo, nie? – wymamrotała brunetka. Głos miała zmęczony, lecz jej zaciekłość nie słabła.
Nie odrywałam nawet stóp od ziemi. Nie musiałam! Dorcas popychała mnie do przodu, a moje buty sunęły po wypastowanym parkiecie lepiej, niż ostre łyżwy na najgładszym lodzie.
– Tak – mruknęłam, lecz wcale nie odnosiłam się do tego zamieszania.
Szalona to była Dorcas! Nie rozumiałam, dlaczego tak zawzięcie próbowała dostać się do środka. Przecież hogwarckie stoły zaczarowane były tak, by nigdy nikomu nie brakło miejsca. Mogłyśmy spokojnie zaczekać przy fontannie, aż się rozluźni.
Usiadłyśmy przy stole, a chwilę później dołączyły do nas Lily i Marlene.
– Wiecie, czego się dowiedziałam? – odezwała się Marlene, strzelając wszechwiedzącą minę. Wszystkie nachyliłyśmy się w jej stronę, chcąc usłyszeć najnowszą porcję plotek. – Usłyszałam, jak Elizabeth Skyler... wiecie, to ta blondynka... była dziewczyna zeszłorocznego prefekta z Hufflepuff... mówiła swojej koleżance Jane Whitemore... to ta brunetka z Re...
– ...mniejsza z tym łańcuszkiem, Marlene. Przejdź do rzeczy – przerwała jej Dorcas.
Blondynka nadymała policzki i dmuchnęła jej powietrzem w twarz.
– Wśród pierwszoklasistów nie ma, ani jednego dziecka mugoli – powiedziała krótko. – Tylko dzieciaki pół- i czystej krwi.
– To nic wielkiego – stwierdziła beznamiętnie Lily, odsuwając się od Marlene. – Na naszym roku, na czterdziestu trzech uczniów jestem tylko ja i Julie Barton z Hufflepuff.
– No niby tak – odezwałam się – ale musisz przyznać, że to raczej nieczęste zjawisko. Wątpię, by w ostatnim pięćdziesięcioleciu – ba! – w ostatnim stuleciu choć raz zdarzyło się, by w jednym roku nie urodził się żaden mugolak.
– Witam Panienki! – zawołał radośnie James, wskakując na wolne miejsce naprzeciwko mnie. Obok niego usiadł Syriusz i Peter. – O czym gaworzycie, moje drogie?
Spojrzałam na Jamesa z rozbawieniem.
– O tym, że wśród pierwszaków nie ma żadnych mugolaków – odpowiedziała mu Lily.
Potter prezentował się gorzej, niż zwykle. Szata – cała pognieciona i zakurzona – krzywo wisiała na jego ramionach. Na ubabranym sadzą nosie wisiały jego stłuczone okulary, a jego gęste włosy rozleciały się na wszystkie strony i poskręcały wedle własnego upodobania.
– Co Ci się stało? – spytałam. – Wyglądasz, jakbyś komin czyścił...
– Poniekąd – odpowiedział lakonicznie, uśmiechając się huncwocko... czyli tak, bym straciła chęci do dalszego zagłębiania się w tym temacie. Machnęłam na niego ręką i rozejrzałam się za Remusem.