Była punkt szósta rano w sobotę, a ja z Jamesem staliśmy w umówionym miejscu – przy gabinecie Pana Filcha.
– Ja pukam, ty mówisz – wyszeptałam.
Uniosłam rękę i zapukałam energicznie do drzwi, po czym od razu cofnęłam się o duży krok i przystanęłam za Jamesem. Odczekaliśmy chwilę pod dziwami, spodziewając się, że Filch lada moment wypadnie ze swojego gabinetu, jak strzała i pośle nam pełne nienawiści spojrzenie.
Ale tak się nie stało, nawet po dwóch kolejnych próbach.
– Może o nas zapomniał. Możemy jednak mamy wolną sobotę – odezwałam się z nadzieją, drapiąc się po brodzie. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby tak się stało. Byłam w idealnym humorze, by wrócić do naszego dormitorium i położyć się spać dalej.
– Wątpię – mruknął pesymistycznie James. Ściągnął okulary z nosa i czyszcząc skrawkiem swetra opalcowane szkła, kontynuował – on nigdy nie zapomina o swoich ofiarach.
– Ty, Jamesie Potterze, jesteś promykiem słońca – odezwałam się z cynicznym uśmiechem – który zawsze znajdzie tę cholerną szparę w zasłonie, by perfidnie świecić komuś prosto w oczy, gdy próbuje pospać sobie dłużej.
– Dla tego faceta czyjaś kara i cierpienie jest, jak gwiazdkowy prezent – orzekł James.
– No to, dlaczego nie odpowiada? – spytałam, krzyżując ręce na piersi.
– Może nie usłyszał – mruknął i załomotał obiema pięściami w drzwi tak głośno, że pewnie usłyszało nas całe piętro. I były tylko dwa, logiczne wyjaśnienia na to, że Filch wciąż nie reagował.
– Widzisz? Nie ma go tam – powiedziałam. – Filch pewnie smacznie sobie śpi, a my tu stoimy i robimy z siebie upośledzonych umysłowo.
– Chyba, że nie żyje – zasugerował brunet drugą możliwość, pstrykając palcami i puszczając mi znaczące oczko.
Westchnęłam przeciągle, kryjąc twarz w dłoniach.
– Nie bądź głupi, Potter – mruknęłam.
– Racja – zgodził się ze mną, potakując nadto energicznie głową. – Gdyby Filch nie żył, mimo wszystko przylazłby tu jako duch i byłby jeszcze bardziej wykurzający, niż za życia.
Westchnęłam po raz kolejny.
– Filch to też człowiek, Jamie. Mógł zaspać albo zapomnieć o nas... – powiedziałam, a brunet już zaczął otwierać usta – tak, tak wiem. Cierpienie to jego prezent bożonarodzeniowy, nie musisz się powtarzać. Albo... może mieliśmy stawić się w gdzieś indziej? W Wielkiej Sali albo w Głównym Holu.
James pokiwał energicznie głową na boki i odpowiedział:
–Nie, Dumbledore wyraźnie powiedział, że mamy stawić się u Filcha.
– U Filcha, jako osoby czy u Filcha, jako jego gabinet?
Tuż za moimi plecami rozniósł się trzask – głośny, przypominający dźwięk towarzyszący przy deportacji. Zmarszczyłam brwi (bo – o ile było mi wiadomo – w Hogwarcie nie dało się teleportować) i szybko odwróciłam się za siebie.
– Co to... – nie dokończyłam, bo w tedy zauważyłam małą, karykaturalną istotę.
Miała nie więcej, niż metr wzrostu i nie odznaczała się jakimkolwiek urokiem. Istotka miała ośle, odstające uszy, wodniste, błękitne oczy i długi, szpiczasty nochal, krzywe nogi i patyczkowate rączki, a w każdej dłoni tylko po cztery palce. Nosiła obszarpaną, potarganą poszewkę na poduszkę w zamian ubrania.