Lydia spacerowała przez ulice Hallasholm. To miasto, mimo że tak bardzo zimne, miało w sobie jakiś urok. Może to Skandianie latający z toporami, może to te sople o długości stopy, zwisające z dachów... Kto to wie?
Lydia tyle czasu tu spędziła, że już zapomniała o cudownie ciepłym klimacie w Limmat i przyzwyczaiła się do mrozu. Jednak teraz idąc, trzymała mocniej futro, które miała zarzucone na plecy, ponieważ zbliżała się ta najzimniejsza pora roku w Skandii i wiatr wiał niemiłosiernie.. W pewnym momencie przyspieszyła kroku, gdy mroźny podmuch śmignął po jej karku.
Po dłuższym czasie szybszego marszu doszła do drzwi pewnego domu. Już chciała pukać, gdy usłyszała dźwięk uderzania żelazem o żelazo z tyłu domu. Uśmiechnęła się pod nosem i odeszła, kierując się hałasem.
To co zobaczyła za domem przypominało jej miejsce uderzenia huraganu. Przeróżne deski, niezrozumiałe konstrukcje, porozrzucane narzędzia, a w samym środku stał chłopak. Jego ubranie nie pasowało do panującego klimatu.
Oliwkowa koszula miała na sobie brudne ślady z ziemi i smoły, a on sam był cały umorusany popiołem. Kurtka, która powinna leżeć na jego barkach, została rzucona kilka kroków dalej. Chłopak nie wyglądał jakby przejmował się mrozem i wiatrem, który przenikał do szpiku kości.Hal zupełnie nie wyczuł obecności dziewczyny. Nadal ślęczał pochylony nad... Czymś. Lydia nie potrafiła powiedzieć co to było.
W końcu dziewczyna chrząknęła donośnie, aż chłopak podskoczył.
- Ach, to ty, Lydia. - odetchnął z ulgą, gdy odwrócił się w jej stronę i zobaczył, że to tylko ona. - Na Gorloga, ale mnie wystraszyłaś. Co cię tu sprowadza?
Już zanim zdążyła odpowiedzieć z powrotem odwrócił się do konstrukcji. Lydia westchnęła.
- Przecież byliśmy umówieni... -
Tym razem chwilę dłużej utkwił w niej wzrok, by następnie uderzyć się mocno w czoło.- Na śmierć zapomniałem. Wybacz mi, to taka wyjątkowa sytuacja - próbował się wytłumaczyć -. Jak widzisz...
- Robisz coś, co masz zamiar wytłumaczyć mi w prosty, nieskomplikowany sposób dla kogoś kto nie robi takich rzeczy na codzień. - zasugerowała.
Hal na to się uśmiechnął.
- Tak, masz rację. Otóż, pomyślałem, żeby udoskonalić sposób transportu. Oczywiście nie mówię o drodze morskiej, w tej to już nie mam nic do dodania. - miał na myśli swoją ukochaną, idealną "Czaplę". - Ale sądzę, że droga lądowa... - zawahał się, nie wiedząc jak to ująć. - Powiem tak, dotychczas używano koni, jako środku napędu. Ale jak wszyscy doskonale wiemy, konie są bardzo, bardzo nie idealne. - jego ręka powędrowała na swoje cztery litery, na myśl o bolesnej jeździe konnej. Żaden Skandianin nie czuł sę dobrze w siodle. - Tak więc, to co widzisz przed sobą, nie ma jeszcze nazwy, ale jest to urządzenie, które ma samodzielnie poruszać koła.
Lydia spojrzała na niego pytającym wzrokiem.
- Samodzielnie? Że bez koni, tak?
- Dokładnie. Bez koni, bez wiatru, jedynie za pomocą wrzącej wody. Tutaj, - wskazał na podstawę konstrukcji, stojącą na statywie - jest woda w kotle, która podgrzewana ogniem spod spodu - opuścił dłoń na ustawione poniżej ognisko. - tworzy parę wodną, a później kula - podłączona do kotła z wodą - pod wpływem napływu pary wodnej, zostaje wprawiona w ruch.
Oczywiście, gdzieś ta para wodna musi znajdować uście, więc po to są te dwie rurki przy kuli. Gdy lata wodna przez nie wylatuje, zaczyna się ruszać. Rozumiesz? - spytał. Widząc jednak niepewny wzrok Lydii, kontynuował. - Jeśli po bokach kuli, przyczepiamy koła, to powinny się kręcić! - Hal wskazał radośnie na całość.
- "Powinny"? - Lydia przyczepiła się słowa w wypowiedzi Hala.
- No tak. Powinny. - chłopak podrapał się po karku. - Widzisz, bo jeszcze nie zdążyłem tego przetestować. Na razie miałem w planach zrobić test samego urządzenia. Masz ochotę popatrzeć?
Lydia popatrzyła się na wynalazek sceptycznie. Nie przypomominało to czegoś, co mogłoby wprawić w ruch cały wóz.- No dobra, odpalaj to urządzenie. - Dziewczyna widziała już inne dzieła Hala i, mimo wątpliwości, ciekawiło ją, co z tego wyniknie.
Hal obdarował dziewczynę szybkim uśmiechem i wyciągnął z kieszeni krzesiwo. Odwrócił się na pięcie i klęknął na konach, krzesając iskrę. Gdy iskra zajęła drewno i za chwilę ognisko pod kotłem się rozpaliło, Hal wstał i podszedł do Lydii. Jego szeroki uśmiech skrywał równocześnie radość, niepokój oraz ekscytację. Musieli poczekać kilka minut, by woda zaczęła wrzeć i powoli kula nad nią rozpoczęła się kręcić, a z czasem nabierała prędkości. Z rurek zaczęła wylatywać para.
- Hal? - Lydia cofnęła się o krok, gdy konstrukcja niebezpiecznie dygotała, kołysząc się z jednej nogi na drogą.
- Uważaj! - krzyknął, rzucając się w jej stronę i przygwożdżając dziewczynę do ziemi. W tym samym momencie urządzenie wybuchło. Szkło, gwoździe, wrząca woda, drewno rozprysła się na wszystkie strony. Płomienie z ogniska zajęły skruszone kawałki drewna wraz z najbliżej położoną trawę.
- Wszystko dobrze? - Hal wstał z Lydii i podał jej rękę z chęcią pomocy.
- Tak, u mnie w porządku. - powiedziała, chwytając dłoń chłopaka. - Hal? - wskazała palcem języki ognia opanowujące trawnik.
- Na Orloga i Gorloga, znowu? - chłopak jednym susem znalazł się przy wcześniej przygotowanym wiadrem z piaskiem i rzucił jego zawartością w płomienie. Pożar został opanowany, jednakże miejsce, gdzie wcześniej stało urządzenie było zdemolowane. Wyglądało to o wiele gorzej niż gdy Lydia zobaczyła to po raz pierwszy.
- "Znowu"? - zdziwiła się dziewczyna.
- Ależ ty łapiesz za słówka. - westchnął. - No tak, znowu. To już drugi raz, gdy kocioł nie wytrzymał ciśnienia. - zatrzymał się na chwilę. - Albo trzeci? Nie ważne - machnął ręką - nie liczę porażek, tylko ilość zwycięstw. Jednakże to co tu się stało, nie można na raze nazwać "zwycięstwem". - przeczesał palcami czuprynę, głośno wypuszczając powietrze z ust. - Muszę użyć innego materiału do niego. - wyjął z kieszeni spodni kawałek papieru i zaczął coś na nim skrobać odłamkiem spalonego drewna.
Nagle kichnął.
- Na zdrowie. - Lydia przypomniała mu o swoim istnieniu.
- Dzięki. - Hal odwrócił się w jej stronę. - Widziałaś jak pogoda się pogorszyła? Zbliżają się potężne mrozy.
- No co ty powiesz. - dziewczyna mruknęła do siebie. Po czym zgarnęła rzuconą kurtkę Hala i położyła mu ją na plecach. - Okryj się, bo zaraz zupełnie się przeziębisz.
- Dzięki, mamo. - chłopak schował notatki do z powrotem do kieszeni i jedną dłonią przytrzymał kurtkę, a drugą, wcześniej wyjętą chusteczką, przetarł nos.
- Spadaj. - Lydia dała mu porządnego kuksańca w bok. Taka wymiana zdań była u nich dosyć częsta. Zawsze, gdy Lydia robiła coś opiekuńczego, Hal nie omieszkiwał nazwać dziewczynę "mamą".
- To co? - Lydia popatrzyła się na niego. - Idziemy? Obiecałeś mi spacer po lesie.
- Zgodnie z umową. - wykonał szarmancki ukłon, jednakże przy tym ruchu kurtka zjechała mu na głowę i przestał wyglądać dostojnie. Szybko poprawił ubranie i wystawił ramię do dziewczyny, wykonując przy tym krzywy uśmiech. - Mama mnie zabije za ten bałagan.
Dziewczyna machnęła ręką.
- Później się tym zajmiemy.
CZYTASZ
Zwiadowcy/Drużyna one-shoty[Przyjmuje Zamówienia]
FanfictionCzyli to co mnie natchnie przelane na komputer. Mieszanka ulubionych bohaterów z OTP, podane z chęcią pisania i milionami bezsensownych pomysłów krążących mi w głowie. !!! Wszystkie postacie i miejsca należą do Johna Flanagana. Ja tylko pożyczam ic...