Pewnego razu schlał się jeden człowiek i prosił, żeby go nie budzili...— Jaroslav Hašek
— Osobą, którą kocham jest... Mężczyzna – Edgar powiedział na głos, po czym między nim, a stojącym za ladą barmanem zaległo martwe milczenie.
Smutny wieczór przemienił się dla niego w alkoholowe upojenie. Poe w dobie smutku przemierzał zimowe ulice Yokohamy, marznąc i czując w swoim sercu ogromną rozpacz. Śnieg w niego uderzał, on dygotał, a jego dzielny towarzysz, próbował schować się pod jego płaszcz.
— Ah tak? – mężczyzna nie zaprzestawał polerowania szklanki, gotów wysłuchać następnych słów tego biednego człowieka.
Edgar zaczynał słyszeć tajemniczy szum w głowie, który zagłuszał mu zdolność racjonalnego myślenia. Alkohol już dawno uderzył mu do umysłu i pozwolił zapomnieć o złych uczuciach. Słodki, ale też piekący smak tego trunku pieścił delikatnie jego podniebienie. Rozgrzewał od środka zziębnięte ciało, wystawione wcześniej na okropny mróz. Świat wirował mu przed oczyma, niczym jak na karuzeli, a on tylko kurczowo trzymał się, by nie spaść.
Ileż on już tego wypił? W całym tym bałaganie przestał liczyć przy trzecim kieliszku. Zapomniał nawet, jaki alkohol pije. Wiedział tylko, że palą go policzki, nosek i Karl co jakiś czas łaskotał jego twarz swoim puszystym ogonem. No tak, jego głowa była już tak ciężka, że położył ją na blacie i nie miał siły jej podnosić.
Poza tym, mówił, bez skrępowania, same głupoty, których nigdy by nie powtórzył na trzeźwo.
— Tak, tak. Widzi pan, to... Najpiękniejszy mężczyzna na świecie! – wykrzyknął głośno, na całe pomieszczenie. Przekrzyczał jazzową muzykę i resztę innych gości, którzy zwrócili na niego tylko minimalną ilość uwagi.
— Oh? Co w nim takiego niezwykłego? – mężczyzna uniósł brew.
— A żeby pan wiedział, że nic szczególnego w jego wyglądzie nie ma. Ah, cholera! Jest tak niski, że kilka razy zgubiłem go w tłumie. Nie wiem, czy już panu mówiłem, ale nienawidzę tłumów. Ale dla niego mógłbym i wskoczyć w ogień, by tylko go uratować! Naprawdę. Wszystko bym dla niego zrobił, żeby tylko widzieć coś miłego w jego spojrzeniu... Tak, ma bardzo piękne oczy. Gdy nasz wzrok się spotyka, mam wrażenie, że od ich piękna mięknie mi serce... A jak zakłada okulary... Cholera... Jego twarz wygląda wtedy tak mądrze, że aż chcę ją wycałować! – w tym bezsensownym bełkocie, Edgar podparł głowę swoimi rękami i schował w nich swoją twarz.
— Czyli jednak jest w nim coś wyjątkowego – odezwał się ponownie.
Zmęczone oczy pijanego mężczyzny ulokowały wzrok na barmanie, facecie o spokojnej twarzy, na której malował się jedynie lekki uśmiech pod charakterystycznym wąsikiem. Powierzał mu teraz wszystkie swoje myśli i sekrety, a nawet nie wiedział, jak ów człowiek ma na imię. Czy naprawdę musiał odnaleźć zrozumienie w kimś nieznajomym? Cóż, Edgar w stanie nietrzeźwości bardzo to doceniał. Będąc całkowicie przytomnym, spaliłby się ze wstydu.
— Ja... Bardziej uwielbiam jego umiejętności. Nawet nie wiem pan, ile ten człowiek ma złych nawyków. Osz cholera, on biletów w metrze nie umie kupić! Nie zna nawet swojego adresu! Skaranie boskie z nim... Ale widział pan, żeby rozwiązywać trudne zagadki w mniej, niż dziesięć sekund? Albo znaleźć sprawcę w pół minuty?! Nie? To teraz pan już wie. Cholera. Jak ja bym chciał go teraz zobaczyć...
Przerwał na chwilę, by wziąć głęboki oddech.
Zaczął sobie powoli przypominać, jak ukochana mu osoba przed nim stoi. Ranpo przyglądał się jego osobie z zagadkowym spojrzeniem i zdawał się sprawiać wrażenie, jakby nie wiedział, o czym Edgar mówi, a gdy mężczyzna wyznał mu już swoje uczucia, odszedł bez słowa. Tak po prostu. Zostawił go na schodach Agencji i pobiegł na górę, do swoich kompanów.
— Może i jest mądry, ale gdy chodzi o ludzkie uczucia... Jest największym idiotą na świecie... – wymamrotał cicho, prostując się na krześle.
Smutek malował się na jego twarzy, podczas gdy ciało nieprzyjemnie się kołysało, usiłując załapać równowagę. Znów zaczął spadać w tą bezkresną otchłań uczucia przygnębienia. Jego serce biło szybko z miłości i, przy tym, mocno bolało. Jakby zaczynały otaczać je ciernie. Odrzucenie wbijało się w nie ostrymi kolcami, nie dając mu ani chwili wytchnienia. Niedługo odbiorą mu oddech i całkowicie go zabiją.
Ciepłe łzy spłynęły mu po jego bladych policzkach. Karl znalazł się na jego kolanach, wyczuwając cierpienie właściciela. Edgar po prostu chciał zapomnieć i nigdy już się nie budzić.
— Proszę jeszcze trochę tego mi nalać...
— Niech się pan uspokoi – barman napełnił jego kieliszek. – Jest pan młody, a tego kwiatu jest pół światu. Jeszcze pan sobie kogoś znajdzie.
— Tylko, że ja nie chcę nikogo innego... – upił ciepły alkohol na jeden raz. – Chcę Ranpo-kuna.
Zarówno swojej zemście, jak i miłości, poświęcił wiele lat. Trzymało go to przy życiu i czyniło szczęśliwym. Wiedział, że jego uczucia prawdopodobnie nie zostaną zaakceptowane. Żałował, że je z siebie wyrzucił. Teraz wszystko zabarwiło się na smutny, szary kolor.
Bar opuścił późną porą, a na zewnątrz wciąż prószył gęsty śnieg. Edgar wędrował przez ulice, chwiejnym krokiem, znów wystawiając swoje ciało na przeraźliwy mróz. Owiewający go chłód, również ten emocjonalny sprawiał, że jeszcze bardziej dygotał. Karl uczepił się jego klatki, gdzie próbował schować się pod część rozpiętego płaszcza.
Nie wiedział dokąd idzie i nie miałby nic przeciwko, gdyby rano znaleziono go martwego, na brudnym chodniku.
[29.03.2019]
~
toddy – a właściwie, hot toddy, drink popularny w Irlandii i Szkocji, spożywany na ciepło. Składa się z alkoholu, ciepłej wody, herbaty, cukru i miodu, opcjonalnie cynamonu i cytryny.
CZYTASZ
❝RANPOE❞ h i s t o i r e s ✔
Fanfiction"Może i jest mądry, ale gdy chodzi o ludzkie... Jest największym idiotą na świecie." Historie o różnych obliczach. Poświęcone tylko jednej parze. W domowym zaciszu, na łonie natury, w barach Yokohamy. Z miłością, smutkiem, strachem i namiętnością...