Nic nie przemijało Ranpo z większą nudą, niż wykwintne bale.
Uległ tej dziwnej propozycji Yosano i pozwolił jej wbić siebie w niewygodny garnitur. Dał się wrobić w siedzenie na imprezie, która nie przykuwała jego zainteresowania, nawet w najmniejszym stopniu.
Nie tańczył, bo zwyczajnie nie wykazywał zainteresowania kręcącymi się wokół kobietami. Nie rozmawiał z nikim, z powodu dziecinnie prostego. Wszyscy ci ważniacy, co niby odznaczali się inteligencją, nawet nie dorastali mu do pięt i tak naprawdę za maską wyższości kryli się nadęci bufoni. Natomiast Akiko zostawiła go na pastwę losu, wdając się w namiętną dyskusję z przypadkowo napotkaną tu Kouyou Ozaki.
Wiercił się na krześle, strój przyprawiał go o dyskomfort i nie pozostało mu nic, a tylko obserwować te złotawe ściany, wybijające się w górę kolumny, oraz czerwone kurtyny. Zwisające kandelabry, ludzi w agonii zbyt oficjalnego tańca. Przyjemnym nie było słuchanie szumów przyciszonych rozmów wokół i wystukiwanych o parkiet kroków; przykrywanych klasyczną melodią.
Nuda!
Dopiero, gdy w tłumie przeminęło mu znajome, szopie futerko, na ramieniu pewnego wysokiego mężczyzny, Ranpo usiadł sztywno i przyjrzał się postaci dokładnie. Widząc znajomą twarz, przykrytą gęstą grzywką, rozpromienił się.
Wstał, by pobiec do lekko dygoczącego mężczyzny.
— Poe-kun!
~
Takie zbiorowiska po prostu Edgara stresowały.
Tłumy przyprawiały mężczyznę o ogromny zawrót głowy, więc nic dziwnego, że zamiast podziwiać piękno uroczystego przyjęcia, próbował się jakoś w tym wszystkim odnaleźć. Dziwnie i lekko dygotał, złoto oraz czerwień sali zdawały się ze sobą zlewać, a muzyka nieprzyjemnie dudniła w uszach. Jedynie futerko Karla i ogon łaskoczący mu kark jakoś trzymały go przy tej rzeczywistości.
Nie miał nic przeciwko balom, naprawdę. Poniekąd, mogły być dla niego pożywką dla inspiracji i potrzebował tego doświadczenia na własnej skórze. Tyle, że obracały się zwykle tak, że jedynie miał ochotę z nich uciec, a o rozmowie z kimkolwiek nie było mowy. Zwykle podpierał ściany, wtedy jego serce jedynie delikatnie dźwięczało z niepokoju. Zwyczajnie obserwował, jak dostojni ludzie pławią się w dyskusji, popijając przy tym szampana. Albo patrzył na piękne kobiety kokietujące mężczyzn, aby namówić ich na wspólny taniec.
Miał już nawet w głowie fabułę jakiegoś krótkiego opowiadania, gdzie ktoś zostałby zamordowany na takim balu, ale teraz jedynie walczył z lekką paniką.
Ranpo nie usłyszał, ale nagle ujrzał go przed sobą i chwilowe zaskoczenie go sprowadziło do rzeczywistości. Szybko jednak pomyślał, że może to być jedynie wytwór wyobraźni. Dlatego słowa docierały do niego z trudem i nawet nie zarejestrował, jak szybko Edogawa prowadzi go do najbliższego wyjścia.
Na pewno powietrze, które zaczęło docierać do niego od strony drzwi pozwoliło mu zrozumieć sytuację i przegonić to zamglenie umysłu.
Powietrze! – jego umysł wręcz to wykrzyknął i otoczenie całkowicie zmieniło swoje oblicze.
Znaleźli się na jednym z balkonów, gdzie księżyc rzucał na nich czarujące światło i lekki wiaterek postanowił im potowarzyszyć. Iście romantycznie, można było rzecz. Gwiazdy iskrzyły się na niebie, ręka Ranpo wciąż uparcie go trzymała... Zaczerwienił się przez to, a dłoń odruchowo wyrwał z uścisku. Karl za to zeskoczył z jego ramion i przysiadł na białej, marmurowej barierce.
CZYTASZ
❝RANPOE❞ h i s t o i r e s ✔
Fanfiction"Może i jest mądry, ale gdy chodzi o ludzkie... Jest największym idiotą na świecie." Historie o różnych obliczach. Poświęcone tylko jednej parze. W domowym zaciszu, na łonie natury, w barach Yokohamy. Z miłością, smutkiem, strachem i namiętnością...