Posiedźmy tu dziś wieczór, choćby nie było nam sądzone nigdy już zasiąść razem– Charlotte Brontë
Edgar czuł się spokojny, gdy, chociażby przez chwilę, mógł obserwować zmiany w kolorze nieba. Ktoś w bajkach kiedyś mu powiadał, że jest świadkiem czegoś niezwykłego. Dlatego trwał w oczekiwaniu, aż dzień umrze i da żyć siostrze nocy, tak samo pięknej, jak błękitne przestworza.
Gdy słońce żegnało go po raz kolejny, znikając za linią zielonego horyzontu, dziękował w duszy. Każdy, kolejny, przetrwany w zwykłej codzienności dzień, od niedawna traktował z wdzięcznością, jak dary od tajemniczych sił natury.
Nie mógł przyznać, że nie zauroczyły go różowe i pomarańczowe kłębuszki. Przypominały mu o smaku waty cukrowej i słodkiej beztrosce życia. Trzymała go ona od niedawna w swoich sidłach i nie chciała wypuścić, a on zdawał się przez to rozpromieniać na twarzy. Choć wciąż blady i w budowie anemiczny, zazwyczaj zmęczone oczy mężczyzny stały się oazą największego spokoju.
Zdawało mu się, że wszystko jest ulotne. Zarówno relaks na duszy mógł szybko zniknąć, tak i mogło to być ostatnim momentem, gdy poddaje się obserwacjom. Wyciszona natura mężczyzny nie pozwalała mu się, mimo wszystko, tym przejmować. Umysł był zamknięty na myślenie o innych złych rzeczach, jakie mogły czekać na niego poza małym światem wyobraźni. Zaciskał tylko blade palce na pięknie oprawionej książce, zabranej ze skromnej biblioteczki. Delikatnie i słabo gładził futerko śpiącego przy nim Karla, niezwykle empatycznego zwierzątka.
To zaróżowione niebo mówiło też mu o niewinnym, lekkim zauroczeniu jego życia, gotowym prysnąć z nadejściem każdego poranka. A mimo to był spełniony. Zamknięta w górze barwa rozkwitała, niczym sakura na wiosnę, czyli o porze miłości. Kto wie, czy dane będzie mu ujrzeć te kwiaty następnego marca. Nie był pewny, czy będzie mógł znów wypić lemoniadę z ukochanym mężczyzną na tarasie, albo czy wciąż będzie z nim zasiadał do wspólnego pałaszowania słodyczy. Ciekawość go zżerała na temat nieukończonej książki, której strony odłogiem leżały w białym kredensie. Te przemyślenia zamknął w jednym miejscu złotym klucz i ich klatkę zabarwił na zwyczajne szczęście. Potwór, zwany strachem, nie byłby w stanie wyłamać żadnej z jej krat.
Naprawdę cenił nieznaczną czułość, jaka pojawiła się w Edogawie. W ich domu, na tarasie, niższy mężczyzna znajdował go każdego ciepłego wieczora. Ta część rutyny, która się do krótkiego, wspólnego tych dwóch życia wdzierała, nie wydawała mu się przeszkadzać. A może udawał, tylko Poe, przez bycie kwiatem lotosu, niewzburzonym na wodzie, nie chciał tego rozumieć i doświadczać?
Tak jak zawsze, najpierw spoglądał tylko ukradkiem na Ranpo. Nie mógł zobaczyć jego pięknych, szmaragdowych oczu, aż nagle ich spojrzenia się spotkały ze sobą. Delikatny uśmiech pojawiał się na twarzy Edgara od razu, widocznie ucieszony tym, że czarnowłosy jest razem z nim. Nie zapraszał go do siebie dziś żadnymi gestami, a jednak, Edogawa siedział po chwili już obok i swoją głowę kładł na kolanach starszego mężczyzny. Mężczyzny, którego naprawdę bardzo pokochał.
Gdy wymuszony uśmiech zniknął z ust, a ukochany nie widział jego twarzy, ten również ulokował zmartwiony wzrok na nieboskłonie. Nie wiedział, co takiego Edgar tam widzi. On jedynie korzystał z chwil, gdy jego szczęście czuło się dobrze. Zaskakująco często widział, jak ukochany unosi kąciki ust do góry i patrzy na niego z tą cudowną czułością. Ostatnio Ranpo chciał do niego lgnąć całym sobą. Być obok. Budzić się każdego poranka przy znajomym cieple.
Ranpo naprawdę się bał.
— Gdy już pójdziemy do środka... – zaczął, a głos trzymał mu się przez chwilę w gardle. Trudno było wydobyć słowa z ust, gdy te palce bezsilnie zaczynały bawić się kosmykami jego włosów. –Edgar, zróbmy coś razem.
— Na przykład? – zapytał z nieśmiałością, jakby Ranpo dopiero od niedawna stał się obiektem jego westchnień i zauważył jego obecność.
— Wypijmy razem herbatę. Yosano przyniosła trochę słodyczy, możemy je razem zjeść. A potem chodźmy do sypialni – zaproponował.
— Nie chcesz teraz? – zadał kolejne pytanie, chociaż znał już na nie odpowiedź Ranpo. To on najwięcej ostatnio przewidywał.
— ... Nie. Chcę tu chwilę z tobą posiedzieć – odpowiedział, starając się brzmieć szczęśliwie, bynajmniej obojętnie. Nie wyszło całkowicie, gdyż ton głosu mężczyzny brzmiał smutno, melancholijnie, z utęsknieniem.
Zamiast różu nieba, wolałby widzieć ten kolor na policzkach Edgara, palących się ze wstydu. Zamiast biernemu przyglądaniu się, jak leniwie zmienia się pora dnia, chciałby wrócić do śmiechów i wygłupów; tylko niewielkiego smutku i wybuchów radości; wspólnego czytania ciekawych książek; okazywaniu sobie czułości bez obawy, że Poe rozpłynie się w jego ramionach. Oddałby wszystko, by po prostu o tym wszystkim zapomnieć, jak on.
Edgar już dawno zapomniał, że umiera.
[2.04.2019]
~
soirée – fr. wieczór
CZYTASZ
❝RANPOE❞ h i s t o i r e s ✔
Fanfiction"Może i jest mądry, ale gdy chodzi o ludzkie... Jest największym idiotą na świecie." Historie o różnych obliczach. Poświęcone tylko jednej parze. W domowym zaciszu, na łonie natury, w barach Yokohamy. Z miłością, smutkiem, strachem i namiętnością...