Rozdział II

4K 238 133
                                    

Nauczyciel podał nam nasz plan lekcji, coś tam pierdolił i pozwolił pójść do domu. Wystrzeliłem z klasy, jak torpeda, bo nie chciałem, żeby ktoś zawracał mi głowę, nie miałem najmniejszej ochoty gadać z innymi, wiem jak by się to skończyło. Wypytywaliby mnie o wszystko, skąd pochodzę, co lubię robić, czemu się przeprowadziliśmy, a ja nie chcę z nikim o tym gadać. Nie powinno to nikogo obchodzić. Bo niby po co mają to wiedzieć? Do szczęścia im to potrzebne, czy jak?

Jak najszybciej ruszyłem w kierunku czerwonego Forda. Szarpnąłem za klamkę, ale drzwi oczywiście były zamknięte. Super. Teraz czekaj sobie Gabrielu, aż twój kochany braciszek raczy w końcu przyjść. Oparłem się o samochód i czekałem.

Inni uczniowie wychodzili ze szkoły i rozmawiali w grupach. Jakie to żałosne. Rozmawiają ze sobą po przyjacielsku, a jak dochodzi co do czego to jeden obrabia dupę drugiemu i vice versa. Naprawdę nie wiem, co ludzie widzą w przyjaźni, albo w miłości. To jest beznadziejne. Ludzie tylko ranią się nawzajem.

PIUP! PIUP!

Odskoczyłem przestraszony od auta. Usłyszałem śmiech, spojrzałem w tamtą stronę i ujrzałem Szymona z dwoma chłopakami i dwiema dziewczynami, które także zanosiły się ze śmiechu. No naprawdę, to było zajebiście zabawne. Przewróciłem oczami i wsiadłem do auta. Nie miałem zamiaru się z nim kłócić, przynajmniej nie publicznie. Po co robić wokół siebie zamieszanie? Usłyszałem, że drzwi pasażera się otworzyły. Spojrzałem w tamtą stronę. Stał tam mój brat.

- Wysiadaj. - Powiedział Szymon.

Nie ruszyłem się, ale moje brwi automatycznie wystrzeliły do góry.

- Niby czemu miałbym to zrobić? - Zapytałem zdziwiony.

- Zabieram do nas znajomych, a potem jedziemy na imprezę, z okazji ostatniego dnia przed harówą.

- I co ja mam do tego? To twoi znajomi, nie moi.

- Ale nas jest piątka, plus ty, czyli szóstka. Miejsc w aucie jest tylko pięć. A ty jesteś najniższy i najdrobniejszy, więc pomyślałem, że akurat zmieścicie się w czwórkę z tyłu.

- Pff... Chyba se kpisz.

- Ewentualnie możesz usiąść mi na kolanach. - Powiedział wysoki szatyn, z obleśnym lenny feacem.

- Weź spierdalaj. - Rzuciłem patrząc na starszego z obrzydzeniem. Wysiadłem z samochodu i ruszyłem w stronę chodnika. - Pójdę na piechotę.

- Młody, żartowałem! - Powiedział rozbawiony szatyn.

- Igor! - Warknął wkurzony Szymek, a potem krzyknął do mnie. - Gabriel, wracaj.

Ja jednak nie słuchałem, nim się obejrzałem już byłem poza trenem szkoły. Szedłem chodnikiem i rozmyślałem o tym, co się wydarzyło. Mój brat mnie wystawił. Jeszcze nigdy tak się nie stało. To zawsze ja byłem na pierwszym miejscu, a dopiero potem znajomi. Nasze relacje ostatnio się pogorszyły, nieznacznie, ale jednak. Wcześniej nie wspomniał nic o żadnej imprezie, a zawsze mi o wszystkim mówił... No nic, trudno, czasem tak bywa...

Szedłem niespiesznie w stronę budynku, potocznie zwanego "domem". Wyciągnąłem z kieszeni słuchawki i włączyłem playlistę z najnowszymi piosenkami Imagine Dragons. Wpatrywałem się w chodnik, dałem się zatracić w muzyce. Zacząłem się zastanawiać, czy ten zespół ma w planach kolejną piosenkę. Rozmyślałem też nad tym, czy nie będą ze swoją trasą koncertową gdzieś w okolicy, dajmy na to w odległości do 50 kilometrów w dowolną stronę od tego miasta. Może Szymon chciałby jechać ze mną na ten koncert, byłby to taki braterski wypad, jak za starych dobrych lat...

W pewnym momencie uderzyłem w coś. Upadłem na podłogę i to wybudziło mnie z zamyślenia. Spojrzałem przed siebie i zauważyłem, że zderzyłem się z inną osobą. Wyjąłem słuchawki z uszu i wstałem. Tamtemu chłopakowi pomagali stanąć na nogi jego koledzy.

Miłość leczy rany [YAOI]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz