Rozdział VII

3K 183 107
                                    

- Gabriel. Gabriel!

- Czego? - Warknąłem otwierając niechętnie zaspane oczy. Pierwszy widok tego dnia: ryj tego odmieńca.

- Wstawaj! Do kościoła idziemy! - Spojrzałem na niego, jak na idiotę. Najpierw nic nie mówiłem, ale po chwili mruknąłem:

- Pierdole, nie idę. - Nakryłem się poduszką, lecz ona po chwili została brutalnie mi odebrana.

- Jak Ty to sobie wyobrażasz, żeby nie iść do kościoła?!

Usiadłem gwałtownie i spojrzałem na Szymona.

- A jak Ty to sobie wyobrażasz, żeby iść do kościoła?!? Ja jestem nie wierzącym i nie praktykującym, więc to oczywiste, że nie będę chodził do kościoła, aczkolwiek jestem szczerze zdziwiony, że taki pedał ma czelność iść do świętego miejsca.

Twarz mojego brata przybrała barwę szlachetnego szkarłatu. Widać było, że się wkurzył.

- Idę się myć, Ty w tym czasie idź coś zjeść.

I wyszedł, a ja uśmiechnąłem się triumfalnie. Zaraz się zacznie. Spojrzałem na zamykające się drzwi. Wyszedłem z pokoju i jak gdyby nigdy nic skierowałem się do kuchni. Wchodząc do pomieszczenia stanąłem zdziwiony. Przy stole siedział i wpierdalał kanapki szatyn.

- Czego Ty tu?! - Warknąłem.

- Jak to? Nie wiesz? - Powiedział zdziwiony, ale po chwili uśmiechnął się przebiegle. - Musiałem zostać na noc, żeby uspokoić mojego kochanego chłopaka.

Tak kurwa, kochanego chłopaka. Jak ja mu przywalę, to przestanie gadać takie obleśne rzeczy. Spojrzałem na niego wkurzony i zorientowałem się, o co chodzi. On specjalnie użył takich, a nie innych słów, żeby mnie wkurwić, i udało mu się to, ale nie dałem tego po sobie poznać.

- Jesteś obleśny. - Powiedziałem z obrzydzeniem.

Podszedłem do lodówki i sięgnąłem z niej serek waniliowy. Nie będę się opychał żarciem, to mi wystarczy. Usiadłem na blacie, jednocześnie sięgając łyżeczkę i zdejmując górną część, tą taką folię, czy jak to tam zwał. Nastała przepiękna cisza. Żadnych pytań, żeby zagadać, tylko cisza i spokój. Zacząłem delektować się tym przepysznym smakiem, takim delikatnym, wspaniałym... Żart, wpierdoliłem wszystko nawet się nie zastanawiając.

- GABRIEL!!! - Rozległ się głos z góry.

Yhy, zaczęło się, rozszerzyłem usta w uśmiechu. Po chwili Szymon wbiegł do kuchni cały ujebany w mące. Igor spojrzał zdziwiony na przybysza. Włosy utłuszczone, mąka najbardziej widoczna na twarzy i włosach.

- O matko, Kotek, co Ci się stało?

Blondyn łypnął na mnie wściekły.

- Gabrielowi żartów się zachciało! Wsypał mi do suszarki mąkę! A do szamponu dolał oleju!

- Mąka? Olej? Co Ty kurwa młody? Chcesz z Szymusia ciasto zrobić? - Powiedział wstając z miejsca, podchodząc do blondyna i go przytulając. - Przecież Szymuś jest już wystarczająco słodki. - Przyciągnął mojego brata jeszcze bliżej siebie i wpił się w jego usta. Szymon, na początku zaskoczony, oplutł ręce wokół szyi szatyna i zaczął ochoczo oddawać pocałunek.

Fuj! Ble! Ohyda! Idę rzygać! Na prawdę. Nie dobrze mi się zrobiło. Do mojej głowy doszły obrazy, które mnie obrzydzają, i o których chciałem zapomnieć. Ten widok był dla mnie takim stopniem obrzydzenia, że zerwałem się z miejsca i pobiegłem do łazienki. Uklękłem przy kiblu i...

- BLEAH! BLEAH! - Zwymiotowałem. - BLEAH!

Po chwili poczułem czyjąś rękę na plecach i usłyszałem:

Miłość leczy rany [YAOI]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz