Rozdział VI

3.6K 182 261
                                    

Jak on mi mógł to kurwa zrobić?! Tyle razy mi powtarzał, że jesteśmy braćmi i mu zależy na mnie i nagle on mi tu takie cyrki odstawia?! Mój brat jest pedałem i obmacuje się w miejscu publicznym w trakcie lekcji ze swoim przyjacielem!

Biegłem teraz jak najdalej od szkoły. Nie chciałem z nim rozmawiać, ani w ogóle go widzieć. Udało mi się dobiec do najbliższego parku, tam usiadłem na ławce, przyciągając nogi do klatki piersiowej. Włączyłem muzykę i siedziałem tak. Zły, zszokowany, zawiedziony, smutny... Już sam nie mam pojęcia, jak nazwać te emocje. Nie wiedziałem, co mam teraz zrobić. Do domu nie wrócę, to pewne. Będę musiał chyba tutaj nocować.

Po pewnym czasie zaczęło się ochładzać. Skuliłem się jeszcze bardziej. Wydaje mi się, że zasnąłem na trochę, jak się obudziłem, to już się zciemniało.

Spojrzałem na telefon, było po dziewiętnastej. Ponad dwadzieścia nieodebranych połączeń od Szymona i prawie dziesięć od nieznanego numeru. Chyba się martwi... Albo tylko udaje. Teraz to nie wiem, czego się po nim spodziewać.

On mógł się zamartwiać, miałem kompletnie na niego wywalone, ale nie chcę, żeby rodzice się przejmowali. Wszedłem w listę kontaktów. Od razu dojechałem do literki "D" w poszukiwaniu kontaktu o nazwie "Dom". Chciałem się nagrać na poczcie i tak zrobiłem. Powiedziałem, że nic mi nie jest i żeby się nie martwili.

Kiedy już skończyłem się nagrywać, to chciałem schować telefon do kieszeni, ale w ostatniej chwili zmieniłem zdanie, coś zobaczyłem. Z powrotem włączyłem telefon, spojrzałem na kontakt, który znajdował się pod "Domem". Bez zastanowienia kliknąłem zieloną słuchawkę.

Jeden sygnał.
Drugi sygnał.
Trzeci sygnał.
Czwarty sygnał.
Piąty sygnał.
Szósty sygnał.
Siódmy sygnał.
Ósmy sygnał.
Dziewiąty sygnał.

- Halo? Gabi? Coś się stało? - Zabrzmiało z urządzenia.

- Mogę do Ciebie przyjść? - Spytałem z nadzieją.

- Późno się robi... Ale spoko, wbijaj. Co się dzieje? - Dopytywał.

- Opowiem na miejscu. - Odparłem łamiącym się głosem.

Rozłączyłem się i ruszyłem w stronę domu Dominika. Szedłem niespiesznie, na dworze panował przyjemny chłód. Słońce znikało powoli za horyzontem, pozostawiając na niebie niemal wszystkie kolory, które także powoli się chowały. Patrzyłem na domy, jeden tak bardzo podobny do drugiego, trawniki, idealnie zadbane, auta, porządnie wypolerowane, drzewa, posadzone w idealnych odstępach, w idealnej obudowie z bruku. To wszystko było takie monotonne, takie beznadziejne, sztuczne.

Wreszcie doszedłem do domu mojego... przyjaciela? Nie, to za mocne słowo. Do domu mojego kolegi. Niepewnie wszedłem na ganek i nacisnąłem dzwonek. Po chwili drzwi się otworzyły i w nich stał... brat Dominika?!  Ten chuj, który mnie pobił, jak mu było? Fabian?

- O! Jesteś masochistą, czy co? Sam po wpierdol przychodzisz?

- Odpuść sobie, to twoje gadanie jest idiotyczne. Przyszedłem do Dominika. - Odparłem. Co za debil, cały czas mi grozi.

Podszedł do mnie, złapał za koszulkę i energicznie przyciągnął do siebie.

- Słuchaj no, ja na twoim miejscu nie byłbym taki pyskaty, - Teraz złapał mnie za brodę niemal ją zgniatając. Nachylił się w moją stronę i zaczął ostro szeptać: - bo pewnego razu, ktoś może niechcący oszpecić Ci tą buźkę.

- Fabian, zostaw Gabriela! - Usłyszałem głos Dominika, po chwili poczułem, że odpycha on swojego brata ode mnie.

- Już! Już! My się tylko witaliśmy, prawda? - Ten dupek udawał miłego.

Miłość leczy rany [YAOI]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz