Złomowisko, bliżej nieokreślona przeszłość
Sam nadał sobie to imię. Spoglądając na własne odbicie w lustrze wody podziemnego zbiornika retencyjnego, na myśl przychodziło mu tylko jedno określenie „dziad". Tym właśnie się stał. Zamazanym odbiciem samego siebie, karykaturą yautjańskiego Łowcy.
Przykucnął, by nabrać wody do bukłaka, napuchnięta twarz wyglądała obco i odpychająco, aż nie mógł uwierzyć, że to jego własne odbicie. Oparzona skóra na plecach piekła podrażniona przez szorstką tkaninę peleryny, którą nosił. Zanurzył dłoń w zimnej wodzie, napełnił bukłak i przetarł rozpaloną twarz. Czuł się lepiej niż poprzedniego dnia, ale by wrócić do wcześniejszej sprawności, potrzebował jeszcze trochę czasu. Młodzieńcza wiara w to, że nic złego nie może go spotkać, nie ustępowała i pomimo tego, co już przeżył, wciąż wierzył, że obecny stan jest przejściowy.
Znalezienie tego zbiornika na szczęście nie było aż takie trudne, był to jedyny skrawek terenu, którego nie pokrywały hałdy złomu i Dziad domyślił się, że musi tu coś być. Do wnętrza prowadziła pochylnia na tyle szeroka, że mógł się na niej zmieścić gąsienicowy pojazd. Dziad nie wiedział skąd wzięła się ta woda, może pochodziła z wnętrza planety? Może ją tu przetransportowano? Dla niego liczył się tylko fakt, że była. Przefiltrował ją przez otrzymany uzdatniacz, zabrał kilka racji żywnościowych i udał się w kierunku huty.
Ogromna budowla o trapezoidalnym kształcie górowała nad wszystkim dookoła. Jej ściany miały brunatnorudy kolor, jak większość otaczającego złomu, który nie był wykonany z metali szlachetnych i toczyła je pomału rdzawa zaraza. Na szczycie wąskiego, płaskiego dachu liczne promienniki odprowadzały energię cieplną powstałą w wyniku zimnych fuzji zachodzących w piecach.
Idąc w otoczeniu maszyn przewożących posegregowany już złom młody Dziad, czuł się jak w jakimś dziwnym pochodzie ku czci bóstwa zautomatyzowanych pracowników złomowiska. Trzymał się blisko wielkiej maszyny poruszającej się powoli na szerokich gąsienicach. W jej cieniu nie musiał się obawiać palących promieni słońca.
Huta rosła z każdym przebytym krokiem, jej zwaliste zwężające się ku górze mury pokrywała gruba warstwa rdzawych pyłów, jakby ściany przyciągały te drobiny. Gąsienicowa maszyna zatrzymała się przed budynkiem, opróżniła zawartość naczepy na taśmociąg, zawróciła i pojechała z powrotem, pozostawiając cichego, żywego towarzysza, któremu jedynie na chwilę udzieliła schronienia przed słońcem.
Dziad mierzył wzrokiem otwór w murze, przez który transportowano złom do „przetopienia". Nie wahał się, nie zastanawiał, nie planował, po prostu wskoczył na podajnik i wjechał do środka. Wewnątrz od razu zeskoczył z taśmociągu, który nie prowadził daleko w głąb hali, lecz przesypywał złom do podstawionego ogromnego kotła. Gigantyczne ramię przenosiło kocioł do pieca, a kolejne podstawiało następny w to samo miejsce. W piecu następowało rozerwanie połączeń między cząsteczkami, po to by połączyć je ponownie w stop czysty i zgodny z parametrami zamówienia. Młody Dziad nie chciał znać szczegółów technologii, nie interesowały go niezbędne do funkcjonowania huty zabezpieczenia i nie potrafił sobie nawet wyobrazić skutków awarii.
Pomimo promienników na dachu żar panujący wewnątrz, wręcz wypchnął powietrze z płuc Yautjańczyka, to nie było miejsce dla żywych istot. Wycofał się, przyciskając do twarzy zmoczony w wodzie rąbek płaszcza. Nie tego się spodziewał, liczył, że uda mu się dostać do serwerowni, podłączyć się do komputera i za jego pośrednictwem przejąć kontrolę nad wiązką naprowadzającą promy.
Zdeterminowany obszedł budynek po zacienionej stronie. Szukał systemu wentylacyjnego, wiedział, że w takiej temperaturze komputery nie popracowałyby za długo, musiały się więc znajdować w wydzielonej części huty lub poza nią. Naciągnął kaptur głębiej na głowę i okrążył wszystkie pięć budynków tworzących hutniczy kompleks. Niczego nie znalazł, aż nie chciało mu się wierzyć, że ktoś tak starannie ukrył systemy nadzorcze. To nie miało sensu.
***
– Pieprzone wspominki – burknął stary Dziad, podmywając tyłek niefiltrowaną wodą ze zbiornika retencyjnego. Opuścił wychodek, naciągnął dziurawy kaptur na głowę i wrócił do wnętrza starego pieca. Było za gorąco, żeby się włóczyć, za gorąco, żeby robić cokolwiek. Usiadł na starym pojemniku, który służył mu za stołek, ziewnął przeciągle i wlepił spojrzenie w nakrytego metalową folią niewielkiego robota, którego udało mu się przeprogramować przy pomocy komputera z uszkodzonego wahadłowca. Robot chodził za nim jak pies, jeśli w zasięgu jego czujników termicznych znajdowało się ciało Dziada.
Yautjańczyk ściągnął folię z robota i przemówił:
– Patrz – powiedział, wskazując palcem na znalezioną maskę bojową yautjańskiego Łowcy. – Coraz więcej tego w złomie przylatuje. Kiedyś tak nie było. Yautja szanowali tradycję i rytuały, dziś... na złom, wszystko na złom. Mnie na złom, tradycje na złom, honor na złom. Eee, głupi jesteś i nie znasz się, to nie komentuj.
Cisnął w maszynę miską z resztami jedzenia.
– Cholera! Widzisz, coś narobił? Podłogę mi zapaskudziłeś.
Wstał, przepchnął robota na drugą stronę pieca i zgarnął resztki na kupę.
– Nie będę tu siedział wiecznie – szepnął ni to do siebie, ni do maszyny. – Muszę się stąd wydostać. Rozumiesz to, prawda? Muszę się dowiedzieć, dlaczego mi to zrobili? Nie umrę, dopóki się tego nie dowiem. Aaa... co ty możesz wiedzieć.
Machnął ręką w stronę maszyny, jakby odpędzał natrętną muchę.
– Miałem czas, dużo czasu, żeby się przygotować i teraz mam już wszystko, czego potrzebuję. Zobaczysz, niedługo przybędzie kolejny transport, a ja będę gotów.
CZYTASZ
Predator: Zdrada (Zakończone)
Fanfiction„Zdrada" to opowieść o tym, jak jeden pochopny wybór może wpłynąć na życie wielu w przyszłości. Decyzja Had-sut'te podjęta pod presją chwili o zabraniu ze sobą Kodo i związane z nią konsekwencje niszczą życie Dziada i prowadzą młodą Omanati na skraj...