1. Dziad

272 19 18
                                    


Teraźniejszość, gdzieś w kosmosie.

          Potknął się i upadł, gdy przemierzał wąską ścieżkę pomiędzy górującymi hałdami śmieci. Właśnie przyleciał nowy transport i Dziad chciał koniecznie zobaczyć, co ciekawego zawierały ładownie kosmicznych barek. Zazwyczaj, gdy udało mu się dotrzeć do terminala na czas, z wielką radością przyglądał się tym ogromnym pojazdom zrzucającym swój ładunek na wyznaczone miejsce. Gdy tylko ostatni śmieć wypadł z trzewi przywożącej go barki, zza pozostałych hałd, niczym rój owadów, wyjeżdżały roboty i zabierały się od razu do pracy. Maszyny kierowane sztuczną inteligencją, okrojoną do niezbędnego minimum, sortowały śmieci, systematycznie pomniejszając świeże zwałowisko.
           Dziad przyglądał się ich pracy i podkradał im co ciekawsze znaleziska, musiał się przy tym spieszyć, bo roboty – chociaż nie zwracały już na niego uwagi – to raz pochwyconego przedmiotu nie oddały, często miażdżąc go w stalowym uścisku mechanicznych ramion. 


          Był jeszcze jeden powód, dla którego Dziad musiał się spieszyć, w każdym transporcie przybywającym tu cyklicznie znajdował się niewielki kontener z żywnością dla niego. Jeśli roboty przechwycą pojemnik, czeka go śmierć głodowa. Na jałowej planecie nie żyło nic, co mogłoby zaspokoić głód yautjańskiego mężczyzny.

          Dziś po raz pierwszy, odkąd tu jest, poczuł, że zbliża się jego koniec. Zrozumiał, że jest już stary i od dawna nikomu niepotrzebny. Usiadł na rozgrzanym kawałku metalu, który mógł być kiedyś poszyciem statku i spojrzał na rozbite kolano. Sączyła się z niego wąską stróża zielonej krwi. Dziad ocenił, że nie ma się czym przejmować, kilkakrotnie zgiął i rozprostował nogę, by sprawdzić, czy nie doszło do zerwania więzadeł, a stwierdziwszy, że wszystko jest w porządku, podniósł się i ruszył dalej równie szybko, jak przed upadkiem.

          Roboty zdążyły już zająć się nowym transportem, który przybył wcześniej niż zwykle. Na szczęście dla Dziada kontener z żywnością zawsze trafiał jako ostatni do ładunku, dlatego lądował zazwyczaj na górze hałdy. Dziad dostrzegł go z daleka i popędził tak szybko, jak pozwalały mu na to stare, chude nogi. Przecisnął się obok kopiącego robota, wspiął po zwałowisku prawie na czworakach i, złapawszy za uchwyt pojemnika z żywnością, począł zsuwać się po zboczu hałdy. Nagle dostrzegł znajomy, zimny, stalowy błysk w mechanicznej dłoni robota, puścił pojemnik z żywnością i doskoczył do maszyny.
          – Zostaw to! – wrzasnął dziwnie piskliwym głosem. Złapał za wystającą krawędź przedmiotu i, zaparłszy się jedną nogą o maszynę, ciągnął uparcie. – Puszczaj, no, bo zniszczysz, ty pomiocie parszywy! – Tym razem modulator dźwięków wszczepiony w szyję Dziada wręcz idealnie odtworzył prawdziwy tembr głosu swojego właściciela. 


         Robot nawet nie zwrócił na niego uwagi, zaprogramowany do konkretnego działania, myślał tylko o tym, by je wykonać. Nie zważając na Dziada uczepionego do znalezionego przez siebie przedmiotu, ruszył w tylko sobie znanym kierunku.
Dziad musiał dokonać trudnego wyboru: ratować dostrzeżony przedmiot czy ostatecznie porzucić wiekowe tradycje i tysiącletnie przykazania po to, by napełnić sobie brzuch? Wybrał to drugie. Ciągnąc po ziemi usłanej śmieciami cenny pojemnik z żywnością, spoglądał przez ramię na oddalającą się maszynę. Nagle wsunął pudełko pod wystający arkusz faulowanej blachy i, przygarbiwszy się, poszedł za robotem. Maszyna wkrótce umieściła swoje znalezisko na hałdzie innych rzeczy wykonanych z tego samego stopu metalu. Dziad odczekał chwilę i, nim kolejny robót z ogromną łyżką transportową przejął ładunek, by udać się z nim do huty, pochwycił przedmiot, wcisnął go za pazuchę potarganej i brudnej peleryny z kapturem i pomknął z powrotem. Na miejscu, pod falowaną blachą, odnalazł pojemnik z żywnością, nie miał już tyle siły, by nieść go przez całą drogę powrotną, więc przeciągnął przez uchwyt gruby sznur i, ciągnąc pudło po ziemi, wrócił do swojej kryjówki.

         Z daleka dostrzegł zarys ogromnego pieca hutniczego, ktoś kiedyś uznał, że nie warto inwestować w starą technologię odzyskiwania stali i porzucone piece czekały teraz na powolny rozpad. Ślady korozji można było dostrzec na całej powierzchni pieca, ale Dziadowi to nie przeszkadzało. Wystarczył mu fakt, że w zimne noce ma dach nad głową, a w upalne dni może ukryć się przed skwarem słońca. Zasunął za sobą prowizoryczne drzwi i rozejrzał się po cylindrycznym pomieszczeniu, sprawdzając, czy wszystko leży na swoim miejscu. Leżało, zresztą jak zwykle. Poza robotami-śmieciarzami i nim, na tej niewielkiej, żelaznej planecie nie było nikogo więcej.

          Dziad odłożył pojemnik na stos identycznych pojemników i zabrał się za dojadanie poprzedniego posiłku, jedzenie było już twarde. Przeżuwając spory kęs, starzec uniósł głowę i zapatrzył się w odległy sufit, po obu stronach wysokiego cylindra znajdowały się otwory, które niegdyś służyły do odprowadzania gazów, a dziś wpuszczały do środka nikłe strugi światła. Nagle Dziadowi przypomniał się przedmiot, dla którego przez chwilę gotów był poświęcić kontener z żywnością. Odstawił miskę z jedzeniem na brudną podłogę i wydobył zza pazuchy tę twardą, stalową rzecz. Przyglądał się jej dłuższą chwilę, kontemplując kunszt płatnerza, który ją wykonał. Drżącymi palcami, wręcz z nabożną czcią, gładził znaki wyryte na czołowej części, dotykał ostrożnie wypukłości łuków nad wizjerami oczodołów i pieścił opuszkami wciąż miękką wyściółkę wewnętrzną bojowej maski yautjańskiego wojownika. Tak wiele widziała, tak wiele przeszła, towarzysząc swojemu właścicielowi w niejednej wyprawie. Drobne i głębsze zarysowania świadczyły o tym, że wojownik ten nie unikał walki. Dziad przyłożył ją do twarzy, na ogorzałej skórze poczuł miękkość wyściółki, jego nozdrza wchłonęły znajomy zapach. W tym momencie starzec wzdrygnął się i cisnął maską w ścianę.

          – Śmieci! – krzyknął. – Wszystko to już tylko śmieci. 

Predator: Zdrada (Zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz