1 maj 2020 rok - piątek
Miłość przejawiała się wiele razy w ich życiu. Pojawiła się przy narodzinach gdy obie z płaczem oraz strachem pojawiły się pierwszy raz na świecie, a ich rodzice przywitali je z wielką radością.
Pojawiła się gdy dorastały i wraz z nimi dorastała. Był bowiem okres gdy obie kochały. Przynajmniej tak im się wtedy wydawało. Kochały kolegę z piątej klasy i kolegę z czwartej. Przecież się zaczepiali, bawili razem na dworze i rozmawiali o snach, które pojawiły się w ich umysłach poprzedniej nocy. Kochały w liceum i dla tej miłości pozwalały łamać swoje jakże cenne serca. Były pocałunki i pierwszy dotyk. Był strach oraz obawa czy są wystarczajaco dobre. Były krzyki, kłótnie, wymykanie się nocą z domu, pierwszy alkohol, pocałunek po studencku z chłopakiem, który się im podobał. To wszystko wydawało się tak znajome. Myślały, że to jest miłość. Przecież czy nie tak ją sobie wyobrażały? Czy nie było pasji? Czy nie było krzyków? Czy nie było pocałunków, dotyku oraz sekretów? Czy nie było płaczu, jęków i śmiechu?
Ale...
Ale...
Ale czy to była miłość?Mary mogła przysiąść, że nigdy, ale to nigdy w całym swoim życiu nie stresowała się bardziej. Nie dlatego, że bała się, że źle wybrała. Nie dlatego, że garnitur źle leżał czy fryzura się nie układała. Nie stresowała się nawet pierwszym spotkaniem od tak dawna ze swoją matką i braćmi, z którymi pomimo tego iż miała kontakt telefoniczny to najzwyczajniej w świecie się nie widziała. Ale jednak było coś co wprawiało jej ciało w drżenie, a serce w trwogę. Po prostu nie mogła uwolnić się od tego uczucia stresu, które nie chciało opuścić jej ciało i nawet ona sama nie potrafiła znaleźć dokładnej przyczyny dlaczego. Wiedziała jedynie iż żaden z powyższych powodów nim nie był, a ona sama pragnęła jedynie znaleźć się jak najszybciej w ramionach Jade i już do końca życia móc nazywać swoją żoną.
Jade była podobnym kłębkiem nerwów co jej narzeczona. Wciąż gładziła dłonią białą sukienkę i sprawdzała czy spinki wraz z kwiatami trzymają się w włosach. Miała wrażenie, że za chwilę eksploduje od nadmiaru stresu albo zwróci tą niewielką ilość śniadania, które dzisiaj w siebie wcisnęła. Nie miała pojęcia co tak bardzo trzęsło jej ciałem. Była przecież pewna. Pewna to mało powiedziane. Ona niczego bardziej nie pragnęła niż dotyku, głosu oraz zapachu swojej przyszłej żony. Po prostu chciała już być jej na wieczność i mieć to zapisane w każdy możliwy sposób tak by nigdy nie móc jej wypuścić. Chciała móc pokazywać wszystkim ich obrączki i nazywać swoją żoną. Jej jedyną i tylko jej.
Czas płynął jak oszalały pomimo tego iż dla dziewczyn dłużył się w nieskończoność. Coraz większa ilość ludzi napływała do budynku, z którego proszona była aby przejść do ogrodu. Każdy zajmował swoje miejsce oznaczone imieniem oraz nazwiskiem i z niecierpliwością zagłuszaną paplaniną czekał na rozpoczęcie ceremonii.
- Już czas - znajomy głos wyrwał Mary z letargu gdy ta wpatrzona w lustro przypominała sobie wszystkie cudowne momenty, które przeżyła z ciemnowłosą.
Przejeżdża delikatnie dłonią po moim udzie, aż dojeżdża do rąk, które mam tam położone. Łapie je w swoje ręce i mówi:
- Nie wiem czy to zmęczenie czy coś cię dręczy, ale pamiętaj, że jestem tylko trochę starsza i potrafię dużo rzeczy zrozumieć - mówi z błyskiem w oku, po czym kontynuuje - Idź do domu, wyśpij się, odpręż. Angielski nie ucieknie, zresztą twój język świetnie sobie z nim radzi - mówi i uśmiecha się seksownie, a ja mam ochotę zrobić jej zdjęcie i ustawić je sobie na tapecie.
Kiwam tylko głowa i jak robot, mechanicznie biorę plecak i ruszam do drzwi. Wciąż czuje jej dotyk na swoich dłoniach, a jej palące spojrzenie przebija mnie na wskroś. Ubieram buty, kurtkę i zawijam szalik wokół szyi.
CZYTASZ
Love is alive
FanfictionKiedy jesteś już jedną nogą w krainie śmierci i mimo to twoje życie się nie kończy, a ty wygrywasz tę walkę to jesteś w stanie przetrwać każdy ból. Kontynuacja "Passion" (III część) - jeżeli jeszcze nie czytałaś/eś to zapraszam najpierw na mój profi...