7. Odwiedziny u gajowego

140 12 51
                                    

    Nastał październik, a z drzew w zastraszającym tempie zaczęły spadać liście, jakby je ktoś garściami zrywał z gałęzi. Wiatr jeszcze bardziej się wzmógł i nie było żadnych wątpliwości, że lato już dawno przeminęło. Noce stawały się chłodniejsze, a deszcze ich nieodłączną częścią.

    Tygodnie mijały, aż w końcu nastał wyczekiwany przez uczniów dzień, w którym to miał rozegrać się mecz Quidditcha Gryfonów z Puchonami. James regularnie zbierał wszystkich na boisku i zarządzał wielogodzinne treningi, a gdy w końcu nadszedł sądny dzień, mógł być dumny ze swojej drużyny, bo wszyscy spisali się na medal, tym samym pokonując Puchonów.

*

- Strasznie mi zimno - jęknęła kolejny raz z rzędu Mary, kiedy w czwórkę opatulone po uszy pokonywały Błonia. Zgodnie z umową zaraz po ostatniej lekcji opuściły zamek, jednak Macdonald zapomniała czapki, a pogoda na dworze była doprawdy nieprzyjemna.

- Merlinie, Mar! Trzeba było ubrać się cieplej. - Rudowłosa przewróciła oczami.

Szatynka prychnęła na jej słowa pod nosem.

W oddali widać było skąpany w mroku Zakazany Las, który o tej porze roku robił doprawdy niezwykłe wrażenie. Przysłonięte przez chmury słońce ledwo było widać na niebie, a w okolicy nie było żadnej żywej duszy. Panowałaby więc kompletna cisza, gdyby nie głośno świszczący wiatr.

Zaczęły ostrożnie schodzić w dół zbocza. Przez całą noc padał deszcz i teraz trawa była strasznie śliska. Yennefer zamyślona szła na przodzie z rękami w kieszeniach i kapturem na głowie. Zaraz za nią rozgadane Evans i Crage, a Mary snuła się na końcu, marudząc coś pod nosem.

Nagle rozległ się krótki pisk i gdy przyjaciółki gwałtownie się odwróciły, ciężko było się im powstrzymać od śmiechu. Zdezorientowana Macdonald cała z błota leżała wyłożona na mokrej trawie.

- Jak ja nienawidzę jesieni! - warknęła, próbując podnieść się z ziemi. - Teraz jeszcze bardziej jest mi zimno.

Ruda i blondynka szybko popędziły jej na pomoc, a Dark wciąż pogrążona w swoich myślach ze wzrokiem utkwionym pod nogami, szła powoli na przód.

Gdy w końcu wszystkie zeszły ze wzgórza, ich oczom ukazała się niewielka, drewniana chatka, z której komina unosił się szary dym. Minęły niedużą grządkę i podeszły do drzwi. Fiołkowooka stojąca najbliżej nich, cicho zapukała.

- Kto tam? - dobiegł je donośny głos z wnętrza chatki i po chwili w drzwiach ukazała się wielka postać. - Cholibka, wchodźcie szybko do środka, dzieciaki, bo całkiem przemarzniecie.

Weszły za Hagridem do środka i rozsiadły się przy niedużym stole, uprzednio zdejmując kurtki, jedynie Mary pozostała opatulona. W kominku obok wesoło trzaskał ogień, przez co w całym domu było przyjemnie ciepło.

- No więc... ten no... co was do mnie sprowadza, dzieciaki? - zagadnął olbrzym, ruszając zaparzyć herbaty.

- Dawno się nie widzieliśmy, Hagridzie, więc pomyślałyśmy, że czas najwyższy to naprawić! - Alicja uśmiechnęła się szeroko.

- Wybacz, że nie odwiedziłyśmy cię wcześniej, ale najpierw ta akcja na Eliksirach, a potem James męczył nas treningami, no i jeszcze nauczyciele nie odpuszczają, bo przecież w tym roku SUM-y... - zaczęła tłumaczyć Yennefer, przewracając na koniec oczami.

- Żaden problem, dzieciaki, wiem, że macie ciężko. - Hagrid postawił przed nimi po kubku z parującą herbatą. - To na rozgrzanie - dodał. - Paskudna dziś pogoda, a mimo to ktoś tu spaceruje na dworze bez czapki.

Życie bywa przewrotne • HuncwociOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz