Śmierć

102 7 0
                                    


Pewnego późnego wieczoru, dokładnie w niedzielę 22 stycznia, chodzący ze mną od dobrych kilku godzin kolega, Jack musiał już wracać do domu. Jack był chudym, wysportowanym, jednak słabym w na przykład w piłkę nożną chłopakiem.Ja natomiast, nieco grubszy, jednak lepszy w sportach chłopak, postanowiłem zostać jeszcze na boisku i potrenować. Po jakiejś godzinie, poczułem wibracje obok nogi, dzwonił mój tata.

- "Czy ty wiesz która jest do cholery godzina!?" - Wrzasnął na mnie odrazu po odebraniu telefonu.

- "Nie?" - Powiedziałem jakbym pytał, bo dawno nie patrzyłem na zegarek.

- "To Ci powiem! 21:47! Marsz... Wróć, biegiem do domu!" - Znowu rycząc na mnie wydał mi polecenie...

- "Już biegnę, przepraszam." - Odpowiedziałem mu już w biegu.

Lekko podmęczony w połowie drogi, już tylko szedłem. Idąc, nie widziałem ani żywej duszy. Żadnego psa, kota, ptaka, człowieka, czy nawet jakiegoś robaka. Była bardzo ciemna noc, bo księżyc zakrywały chmury, a ja idąc dalej patrzyłem na nie. Nagle zza pleców usłyszałem krzyk: 

"Rayan!" - Usłyszałem moje imię, wyraźnie głosem Jack'a, więc odwróciłem się żeby zobaczyć czego chce, jednak jego tam nie było. Olałem to i szedłem dalej, myśląc że to jakiś głupi kawał. Po jakichś 10 minutach, znowu:

"Rayan!" - Ponownie głosem Jack'a, odwracam się, a tutaj oczywiście nic, więc idę dalej już poddenerwowny. I po 10 minutach znowu:

"RAYAN!" - Tym razem Jack wrzasnął owiele głośniej, aż podskoczyłem, odwróciłem się będąc pewny że to nie przesłyszenia, a jego nadal tam nie było! Zacząłem biec, lekko przetraszony. Nagle znowu:

"RAAYAAN!" - Tak głośno, że aż uszy mnie zabolały, nie odwracałem się, dopóki w biegu nie zobaczyłem cienia, wyraźnie był to cień Jack'a, sądząc po irokezie, którego ma. Odwracam się patrząc się nadal na cień, a tam nic, cień wyrastający z krzaka. Wciąż biegłem, jakoś nie mogłem przestać, po kolejnych 10 minutach pomyślałem:

"Cholera, czemu ta droga jest taka długa, zwykle z boiska biegiem mam 20 minut do domu!"

I nagle, przerywając moje myśli, Jack znowu wrzasnął:

"RAAAYAAAN!" - To już było przegięcie, biegłem jak diabli, byłem chyba szybszy od Usaina Bolta! 

Słyszałem za sobą dyszenie, jakby jakiegoś zwierzęcia, bałem się zatrzymać i odwrócić, więc biegłem dalej. "W końcu!" - Pomyślałem docierając do klatki, i zamykając za sobą drzwi. Jack nie znał kodu do mojej klatki, więc juz byłem spokojny. Klatka jak każda inna - syf, kutasy wymalowane na ścianach i porozbijane lampy. No właśnie, lampy... Srając w majtki ze strachu biegłem po schodach, mieszkałem na 4 piętrze na 10, więc aż tak źle nie było, jednak słyszałem za sobą szept:

"Rayan, proszę, stój..." - Prawie zemdlałem ze strachu! Biegłem po 3, a z czasem 4 schodki, naliczyłem czyba 8 pięter zamiast 4, i w końcu otworzyłem swoje drzwi, wbiegłem zdyszany i czerwony. Zobaczyłem mojego ojca, który tylko krzywo na mnie patrzył. Bez słowa udałem się pod przysznic, by zmyć ten szaleńczy bieg i wspomnienia z siebie.

Położyłem się w łóżku, i postanowiłem zajrzeć jeszcze do internetu. Zalogowałem się na YouTube'a, Facebooka i co najważniejsze: Skype'a! Miałem jakąś starą wersje, bo nie chciało mi się jej aktualizować.

Straszne Historie Na DobranocOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz