Część 1

2.9K 153 42
                                    

Ilość słów: 700

Tchikovsky Piano Concert 1, B-Flat Minor, Op. 23

Harry zbyt mocno ścisnął program w palcach, gniotąc papier. Jak zawsze, chciał uciec, zerwać z siebie ten starannie wyprasowany garnitur i wybiec najbliższym wyjściem, ale coś trzymało go przy ziemi. Przez szparę w drzwiach za sceną widział koncertmistrza wznoszącego melodię. Wkrótce to on będzie musiał przejąć scenę i już nie będzie powrotu. Część niego pewnie będzie zadowolona, że nie ma wyboru. Część będzie podekscytowana, w oczekiwaniu i kontemplacji i to zazwyczaj ona rozszarpywała mu najwięcej nerwów.

- Wchodzisz, Harry – usłyszał i po krótkim przytaknięciu ruszył do przodu jak na autopilocie. Program wypadł z jego rąk i spłynął na ciemną, drewnianą podłogę.

Ludzie klaskali, kiedy przechodził wzdłuż orkiestry do swojego celu. Z przyzwyczajenia uśmiechnął się do nich. Ukłonił się lekko, kiedy dotarł do fortepianu, po czym zasiadł przed nim i położył dłonie na udach. Czuł ciepło z nóg przepływające przez palce. Chciał je już tam zostawić, by się rozgrzać i już nie czuć tej zimnej pustki w ramionach. Lecz kiedy dyrygent podniósł swoją batutę, jego rozbiegane myśli uciekły gdzieś w tło.

Kiedy rozpoczynający akord przebrzmiał przez niego, rozbiegając się echem po hali i odbijając od wysokiego sufitu, Harry przygotował się na to, co miało nadejść. Przez lata skonstruował system – coś w stylu rytuału, przestrzeganej sekwencji wydarzeń, mających doprowadzić do tego, co jego nauczyciele nazywali muzyką. Sam uważał to za fenomen, bo dla niego nie była to tylko pasja, czy artystycznie wzniesienie, jak wydawało się wielu jego rówieśnikom. On to czuł wewnętrznie, namacalnie. Budowało się w nim w momencie uniesienia i naciskało od środka, czasem aż boleśnie, a on musiał jakoś rozluźnić napięcie, wypuścić to z siebie, odzyskać kontrolę nad tą przytomną wersją siebie i pozwolić fenomenowi go posiąść.

Ta rzecz wydawała się jednak niebezpieczna, więc starał się ją hamować. W czasie lat praktyki i perfekcjonizmu (któremu dorównać mogli tylko bogowie) nauczył się stawiać fenomenowi warunki. Mógł uwolnić się tylko w połączeniu z melodią najwyższego standardu. Dopiero gdy dobrze to opanował, godzinami przygotowań i skupienia na detalach, ta straszliwie mocna siła mogła się w nim zerwać. Wyłącznie z towarzyszącym perfekcyjnym występem.

W taki sposób Harry uzależnił się od występowania. Potrzeba uwolnienia stała się konieczna, nie miał innego bodźca dla marnych resztek swojego potłuczonego serca. Pęd adrenaliny pomieszany z uczuciem ulgi przeciwstawiał się jego próbom wyjaśnienia tego, wiedział tylko, że fenomen jest lepszy od orgazmu. Ba, lepszy od snu. Nie mógł nazwać tego dreszczami, jednak i tak czuł mrowienie i pękanie gdzieś w środku, jakby bąbelki szampana, jak płynne fajerwerki, bezgłośne wibracje, rodzącą się prawdziwą rzecz, tak piękną, że każde inne wrażenie było nieistotne.

Dwie części koncertu minęły, czas płynął. Trzecia i ostatnia część wybrzmiała w towarzystwie wiosennego deszczu, moment szczytowy stopniowo opóźniany przez harmonię powoli chowającą się w rosnącą skalę nierównych odstępów. Wkrótce orkiestra dołączyła do niego w koronnym momencie, na łuku, na szczycie roller coastera...

Gdy muzyka zamilkła, fenomen zaczął kipieć w jego żyłach, budząc go i uwalniając. Żył dla niego.

Wstał, zarumieniony od ciepła i rozbudzony adrenaliną po zakończeniu. Potrząsnął dłonią dyrygenta i skłonił się do publiczności, rzucającej róże pod ich stopy. Zabłysły nad nim światła sceny, oślepiając go.

Leżąc na stole operacyjnym, mógł wspomnieć ten moment i te światła, bo przypominały te, pod którymi teraz się znajdował. Ledwo miał siłę, by się zastanawiać, czy się potem obudzi. Wiedział, że kazali mu podpisać jakiś świstek przed wprowadzeniem na salę przez niebieskie, przesuwane drzwi. Było tam napisane, że nie może ich pozwać, jeśli skończy sparaliżowany?

Już wbili igłę w jego ramię. Te kojące lampy nad jego głową zaczęły się zaciemniać, prowokując myśl: „Czy to będzie mój ostatni ukłon?"

Nim odpłynął przemyślał swoje życie i rzeczy, które osiągnął. Prawie poczuł spokój: ukończył najlepszą szkołę muzyczną w kraju, występował jako uznany solista, wygrywał konkursy, właśnie dostał się jeden międzynarodowy. Gdyby umarł, odszedłby w szczycie swojej kariery, oddając zadość swojej muzyce, grając ją w najwyższym standardzie i dając z siebie wszystko. Ta wiedza dawała mu dumę. Kiedy wszystko stało się czarne, wiedział, że może zmierzyć się ze śmiercią, nie żałując niczego.

Prócz jednej rzeczy.



Witam ponownie! Bardzo się cieszę, że to właśnie na mnie spoczywa zaszczyt tłumaczenia tego pięknego opowiadania, do którego lektury serdecznie zapraszam!

Endless Night

Flawless PL (Larry)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz