Ilość słów: 2400
Z każdym mijającym wieczorem Harry czuł, jakby jego otoczenie przypominało klatkę: tu i ówdzie skalna ściana, tam fosa, kilka drzewek, no i ogrodzenie pod napięciem. Nie mógł nic poradzić na to, że czuł się jak obserwowane zwierzę w zoo. Wiedział, że Louis ma dobre intencje, ale i oczekuje czegoś po jego ćwiczeniach, tak jakby w ciągu jednej magicznej nocy jego plecy mogły wyzdrowieć i nie musiałby już wykrzykiwać bluźnierstw nad fortepianem, a tuż po tym zagrałby perfekcyjnie Rachmaninoffa, pokój wypełniłyby latające gołębie, a nad Hudsonem pojawiła się tęcza.
Louis zachęcał go za stu, lecz Harry każde takie słowo odbierał jako nieproszona inwazja. Brzmi pięknie, kochanie. Nie poddawaj się, skarbie, poradzisz sobie, obiecuję. Jak było dzisiaj na fizjoterapii? Robisz jakiś postęp? Wiem, że to pokonasz, wierzę w ciebie. Co gorsza, szczęście szatyna wydawało się powiązane z postępami Harry'ego i z każdym dniem uśmiechał się częściej, a praca zaczęła sprawiać mu radość. Zaakceptował nowy kierunek w swoim życiu i nawet zaczął rozglądać się za mieszkaniem. Ale tym, co najbardziej wbiło się pod skórę bruneta, były trzy słowa, które Louis wyszeptał, gdy myślał, że Harry śpi, a ich nagie ciała leżały splątane pod wilgotną pościelą parnego sierpnia: Kocham cię. Po tym jak szatyn zaczął powtarzać te słowa co noc, Harry zaczął wątpić, że zawierają one w ogóle jakąś prawdę. Czekał, aż Louis wreszcie się złamie i przyzna, że jego uczucia są w rzeczy samej zupełnie puste. Stało się to samospełniającym się proroctwem bruneta, każdej nocy te słowa wydawały się coraz mniej prawdziwe, aż w końcu przestały wywierać na nim jakiekolwiek wrażenie.
Przypuszczał, że wie, dlaczego. Był na skraju odgadnięcia już od dłuższego czasu. Louis nie mógł kochać go bardziej, niż on mógł kochać Louisa. Szatyn kochał swoją sztukę, a będąc jej pozbawionym, przerzucił się na coś innego, co mógł doprowadzić do perfekcji: Harry'ego. Najwidoczniej Harry nadal miał w sobie jakiś potencjał, jeżeli nie w ciele, to w sztuce. To dlatego szatyn siedział na łóżku w trakcie jego ćwiczeń, rzucając uśmiechy i miłe słowa, bo potrzebował nadziei, że to się uda. Potrzebował jej, bo dla siebie nie miał już żadnej. A skoro Louis kochał jego nadzieję, to tak naprawdę nie kochał jego. I to miało sens. Jak ktokolwiek mógł uważać, że on zasługuje na miłość?
Im więcej Harry ćwiczył, tym bardziej frustrowała go dwulicowość zapewnień Louisa i prawdziwość tej całej sytuacji. Jak Louis mógł zarzekać się, że ciało bruneta jest dla niego perfekcyjne, a w tym samym czasie karmić się jego możliwością odzyskania artystycznej perfekcji? Pomimo fizycznej rehabilitacji, Harry nadal czuł się tak samo. Nie mógł ćwiczyć dłużej niż pół godziny, bo ból w jego plecach stawał się nie do zniesienia i musiał albo połknąć garść tabletek, albo położyć się na płasko. Równocześnie im więcej ćwiczył, tym mocniej chciał grać i czuł większą presję, by wypuścić poprzez muzykę emocje, które wypełniały go niczym balon, naciskający na tępą igłę. Pragnął, by wreszcie przyszedł do niego fenomen i ulżył trochę ciężarowi spiętrzonemu w jego sercu, ale zawód był coraz większy.
Wieczorem, gdy wszystko się zawaliło, Louis leżał rozłożony na łóżku, a Harry ćwiczył preludium Chopina. Przeszkadzało mu ciągłe kłucie w boku; jeżeli ból nie pochodził z ramienia, wtedy było niemal pewne, że przyczyna leży gdzie indziej.
Wciąż zaczynał od początku, za każdym razem dając radę zagrać jedynie kilka stopni dłużej, nim czuł fizyczne zmęczenie. Przynajmniej jego palce wciąż działały dobrze, z gracją poruszając się po klawiszach, nadając odpowiedni nacisk i odpowiednio odpuszczając, muskając lżejsze nuty i wciskając te cięższe, nadając dźwiękom niemal rzeczywisty wymiar. Zbliżając się do środka preludium, świadomie zaczął szukać tego uczucia, czekać na jego pojawienie się w trakcie tworzenia bliskiej perfekcji melodii. Chciał, by fenomen objął nad nim całkowite władanie i zapewnił ulgę. Jednak robiąc to, zapomniał o kontrolowaniu swojego zdrętwiałego ramienia; zdradziło go, blokując się i zamieniając ostatni akord preludium w zniekształcony bałagan. To maleńkie, dopiero kiełkujące uczucie natychmiast uleciało niczym mgiełka, a ciężar emocjonalnego bagażu Harry'ego ponownie wylądował na szczycie jego serca. Z rozpaczą i frustracją opuścił łokcie na klawisze fortepianu i krzyknął.
CZYTASZ
Flawless PL (Larry)
FanfictionPo osłabiającej operacji były pianista koncertowy, Harry Styles nie może pogodzić się ze swoją nową rzeczywistością. Pozbawiony możliwości dawania wysokiej jakości występów, nie czuje już nic, prócz zainteresowania baristą w swojej ulubionej kawiarn...